Wina i pamięć
"Przebaczamy i prosimy o przebaczenie" - formuła listu biskupów polskich i niemieckich sprzed 44 lat, powtórzona niedawno przez hierarchów obu krajów, nie zestarzała się. Wypada tu dodać małe słowo: niestety. Bo przecież od wybuchu II wojny światowej minęło 70 lat, z górą 60 od jej zakończenia, a od jesieni ludów roku 1989 kończącej epokę powojenną lat 20.
Powinniśmy: my Polacy, my Niemcy i my Europejczycy mieć po wojnie - mówiąc językiem młodzieży - pozamiatane. A wciąż nie mamy. Sytuacja Polski jest zdecydowanie trudniejsza niż kilka dziesięcioleci wcześniej. Warszawa nie jest już morzem ruin, ofiary obozów i prac przymusowych w większości nie żyją, a europejska świadomość przypomina tę, którą zaprezentował jeden z niemieckich ministrów podczas negocjacji nad odszkodowaniami dla robotników przymusowych. Powiedział wówczas, że dla ludzi wywożonych na roboty do Niemiec był to przecież awans społeczny i szansa na dobrobyt. Prowadzący negocjacje z polskiej strony Wiesław Walendziak odpowiedział mu, że tak się składa, iż jego babcia była wywieziona na roboty przymusowe, a dobrobyt, w którym żyła, skończył się dla niej śmiercią głodową. Nasz niemiecki partner poczerwieniał i zamilkł. Ale wygłoszona przez niego kwestia nie była wcale cynicznym zagraniem tylko świadectwem niewiedzy, powszechnej nie tylko w Niemczech.
"Widomy znak"
Dlatego tak niepokojące wydaje się eksponowanie przez Berlin kwestii "widomego znaku" poświęconego tzw. wypędzonym. Bo siła przekazu płynącego z Niemiec jest nieporównywalnie większa niż tego, który słychać z Polski. W efekcie kolejne pokolenie wyrośnie w przekonaniu, że ofiarami II wojny byli Żydzi, Rosjanie i Niemcy. W najlepszym razie Polacy czy Białorusini znajdą się w grupie tych, którzy "także" co nieco ucierpieli. A winę za wojnę ponosić będą mityczni naziści, najpewniej pochodzący z Polski albo z Afganistanu. Już widać to po języku, jakim operują niemieckie media. Wojna była wywołana przez Hitlera i nazistów, obozy koncentracyjne były nazistowskie albo polskie itd. W najlepszym razie słyszymy o niemieckich faszystach (jakiejś mniejszości najpewniej). Mam nieodparte wrażenie, że Niemcy pozazdrościli Austriakom, którzy nadzwyczaj sprytnie wykreowali się na pierwszą ofiarę Hitlera zapominając, że na ulicach Wiednia witali swego ziomka rządzącego Niemcami wiwatami i naręczami kwiatów. A potem stanowili trzon SS.
Niemieccy politycy
W jakiejś mierze nie dziwię się pokoleniu polityków niemieckich, które stara się o wojnie zapomnieć, uważając - co wprost formułował Gerhard Schroeder - że Niemcy już się uczciwie z przewin wojennych rozliczyli. Zgoda, nie oczekuję od Angeli Merkel, aby każde przemówienie zaczynała od przeprosin za Auschwitz i Warszawę. Mamy jednak prawo oczekiwać, by rzeczywisty dramat Niemców wygnanych z dzisiejszych zachodnich części Polski (bo działy się tam często rzeczy straszne) był postrzegany w odpowiedniej perspektywie. I osoba kierująca rządem europejskiego mocarstwa mogłaby powstrzymać się od osobistej obecności na zjeździe organizacji, która w oczach polskiej opinii publicznej jest nam co najmniej niechętna.
Rozliczenie z historią
Poza tym rozliczenie z historią nie obejmuje tylko Niemców, a w skali europejskiej II wojna światowa pozostawiła rany jeszcze niezabliźnione. Niemiecka polityka zbliżenia z Rosją, więcej dogadywania się z Rosją ponad głowami państw Europy Środkowej, zbyt przypomina ciągle nierozliczony pakt Hitlera ze Stalinem, zwany w historiografii paktem Ribbentrop-Mołotow. Niemcy w przypominaniu tego faktu dostrzegli szansę na rozmycie odpowiedzialności za wywołanie wojny, która podważyła fundamenty naszej cywilizacji. Zgoda, Stalin sprytnie pchał Hitlera do wojny. Ale jeśli odpowiedzialność za wrzesień 1939 r. ma być podzielona, to w takim razie Niemcy powinni wziąć na siebie część odpowiedzialności np. za Katyń, bo dokonana w Katyniu, Charkowie i Miednoje rzeź polskiej inteligencji była częścią wspólnego planu uknutego przez NKWD i gestapo.
Nie mają sensu podejmowane niekiedy aptekarskie próby ważenia liczby ofiar sowieckiego i niemieckiego totalitaryzmu. Istota problemu jest w tym, że Adolf Hitler z masowym poparciem jednego z największych narodów europejskich i we współpracy z Włochami Mussoliniego oraz wieloma innymi krajami, w tym państwem sowieckim, podjął próbę zniszczenia cywilizacji europejskiej w kształcie uformowanym przez chrześcijaństwo, renesans i oświecenie. Nawiązywanie do germańskiej tradycji barbarzyńskiej, wczesnocesarskiego Rzymu i Iwana Groźnego, nie było przypadkiem, podobnie jak motyw socjalistyczny bardzo silny we wszystkich z trzech totalitaryzmów. Europa Adolfa Hitlera miała być antytezą Europy katedr i uniwersytetów. Dlatego, a nie tylko z powodu ludobójstwa, nieustanne nawracanie do czasu II wojny światowej jest koniecznością. Dlatego również niemieckie poczucie szczególnej odpowiedzialności (celowo nie mówię o winie) za Europę musi być pielęgnowane. A jeśli ktoś, jak "wypędzeni", chce o nim zapomnieć, to wszyscy mają moralny obowiązek o tym przypominać. Zwłaszcza wtedy, gdy zjednoczona Europa staje się coraz bardziej laicka i poddana ogłupiającej polityce medialnej, jako żywo przypominającej elektroniczną wersję rzymskiego amfiteatru.
Wybitny poprzednik Angeli Merkel, kanclerz Helmut Kohl, nie żywił szczególnej sympatii do Polaków. Miał jej pewnie mniej od obecnej pani kanclerz. Ale rozumiał znakomicie ten szczególny rodzaj odpowiedzialności spoczywającej na Niemcach. Przyjaźniąc się z Borysem Jelcynem i popijając z nim wódkę w rosyjskiej bani nie wpadłby na pomysł budowy gazociągu mającego w konsekwencji dać Moskwie narzędzie ograniczania suwerenności państw leżących pomiędzy Niemcami a Rosją. Nigdy również nie pozwolił sobie na otwarte wspieranie Związku Wypędzonych, podobnie jak twórca współczesnych Niemiec Konrad Adenauer. Tymczasem poprzednik pani kanclerz wprowadził Niemcy na drogę polityki Fryderyka Wielkiego i Bismarcka, czyli budowania siły Niemiec obok Europy, poprzez zacieśnianie związku z Rosją. I siłą inercji Angela Merkel tę politykę kontynuuje. Mam wrażenie, że robi to po trosze wbrew własnym poglądom. Ale robi. Małe Prusy, jak czasami nazywano Niemiecką Republikę Demokratyczną, wniosły do Niemiec tę tradycję, która zdawała się być przez Kohla i Adenauera pogrzebana.
Niemcy w Europie
Współczesne Niemcy są kluczowym krajem zjednoczonej Europy. I w interesie całej Europy, nie tylko Polski, leży, by niemiecka polityka była ujęta w ramy europejskie. Rocznica września 1939 r. sprzyjać powinna nie tylko uczczeniu ofiar II wojny światowej. Przede wszystkim powinna stać się okazją do zadania pytania, co popchnęło tak wielkie narody jak Niemcy czy Rosjanie na drogę antycywilizacji. A mam dojmujące wrażenie, że współcześni przywódcy świata od prezydenta USA, aż po autorów scenariusza uroczystości gdańskich, nie chcą zadawać niewygodnych pytań. Być może głosem dzisiejszych Niemiec powinien stać się Papież Benedykt XVI. Jego pochodzenie i doświadczenie życiowe szczególnie predestynuje go do dobitnego powtórzenia słów wypowiedzianych kiedyś przez Andre Malraux: "Europa XXI wieku będzie chrześcijańska, albo nie będzie jej wcale". Siły antycywilizacji, które wyszły kiedyś z Niemiec, Włoch i Rosji, nie zniknęły. A historyczna niepamięć, albo pamięć selektywna, jest dla nich najlepszą pożywką. Warto więc we wrześniu pamiętać nie tylko o czynach, ale i o ich źródłach. Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Ale nie zapominamy i prosimy o pamięć. Bo w przeciwnym wypadku czeka na nas nowa lista grzechów, o których będą się starały zapominać nasze wnuki.
Jerzy Marek Nowakowski