Szkoła polityki
Dzięki protestom uczniów Roman Giertych nauczył się uspokajać, że nie zrobi tego, o co się go oskarża, że zrobi - mówi Jan Wróbel, nauczyciel historii, dyrektor I warszawskiego Społecznego Liceum Ogólnokształcącego "Bednarska", komentator "Dziennika".
Do Kancelarii Premiera trafiło 60 tys. podpisów złożonych przez ludzi, którzy nie chcą, by Roman Giertych był ministrem edukacji. Czy są tam podpisy pana uczniów?
Jan Wróbel: Sądzę, że pod każdym listem, w każdej sprawie mogą się znaleźć podpisy moich uczniów.
Czy wie pan na pewno, że pana uczniowie brali udział w manifestacjach przeciwko ministrowi?
Określenie "moi uczniowie" nie jest tutaj zbyt fortunne. To nie jest tak, że staram się mieć zasadniczy wpływ na to, gdzie oni przebywają po lekcjach. Uczniowie chodzący do naszej wspólnej szkoły zachowują się różnie w różnych sytuacjach. I niektórzy z nich są krytyczni wobec ministra Giertycha - o tym rzeczywiście wiem, sami mi to mówią.
Czego boją się manifestanci?
To nie strach najbardziej ich motywuje, lecz głęboka niechęć do poglądów i sylwetki Romana Giertycha. On sobie na to zasłużył wieloma latami budowania wizerunku LPR jako partii walczącej ze wszystkimi. I to walczącej trochę po sekciarsku: kto ma nasze poglądy - jest lepszym Polakiem; kto ma nie nasze - jest gorszym albo nie jest nim wcale. To właśnie z kręgów kojarzonych z LPR wychodziły ataki na plany pochowania Miłosza na Skałce i na obchodzenie Roku Gombrowiczowskiego. Jest zrozumiałe, że ludzie, którzy czują związek z dziedzictwem polskiej inteligencji, przyjmują z dużymi emocjami ministra edukacji narodowej wywodzącego się ze środowiska chcącego wykluczyć tych pisarzy ze wspólnoty czczonych Polaków. Ani jeden, ani drugi nie byli ludźmi, których szczególnie cenię za twórczość lub postawę, jednak do głowy by mi nie przyszło rozsiewać wątpliwości wokół tego, czy powinni być czczonymi bohaterami wspólnoty narodowej.
Czy można powiedzieć, że niechęć do ministra demonstrowali wyłącznie młodzi sympatycy lewicy?
O ludziach, którzy podpisywali list, czegoś takiego nie można powiedzieć. Wygodniej jest ministrowi Giertychowi przedstawiać ten konflikt jako spór prawicy z lewicą. To postawiłoby ministra w szerszej koalicji - prawicowej. Jednak źródło sporu to etyczna i estetyczna ocena ministra, a nie pojedynki partyjne.
A jednak mówi się, że młodzież została użyta przez siły lewicowe.
Wszystkie te protesty, oparte na ogół na szlachetnym fundamencie, dają Giertychowi wspaniałą broń, ponieważ on już w ogóle nie mówi o sobie, tylko o protestujących. Tymczasem problemem nie jest to, że młodzież występuje przeciwko ministrowi Giertychowi, problemem jest sam Roman Giertych. I o tym warto rozmawiać. Rozmawiać to nie znaczy od razu wywalać z urzędu. Jednak faktu, że ktoś o tak niewielkim dorobku politycznym, z małej partii, która dała się we znaki wielu myślącym ludziom, również prawicy, został ministrem edukacji narodowej, nie da się zagłuszyć. Powtarzanie, że protestujący są za młodzi, że są wśród nich homoseksualiści bądź politycy, ma skierować dyskusję w zupełnie boczną drogę.
Ani odrobiny niepokoju nie budzi u pana to, że uczniowie i nauczyciele wyszli na ulicę demonstrować przeciwko swojemu ministrowi?
Ale właśnie oni nie chcą, żeby mówić o Giertychu "nasz minister", bo on nie jest ich. Nigdy nie zajmował się oświatą, tylko tworzeniem partii, która przez większość wyborców jest traktowana z niechęcią i która w wyborach zdobyła parę procent głosów. Dawała nam do wiwatu w sposób ośmieszający całą formację prawicową. Jako człowiek związany z prawicą mam z tym problem. Największą rysą na moim konserwatywnym wizerunku są właśnie chłopcy i dziewczęta z LPR.
Wygląda na to, że uznaje pan cnotę uczniowskiego nieposłuszeństwa?
To jest problem wolności. Wolność jest największym darem, jaki ludzkość sobie wypracowała, a zarazem może być używana do pokrywania byle jakiego życia. To samo można powiedzieć o uczniowskim nieposłuszeństwie. Może być to nieposłuszeństwo ucznia, którego trzeba wychowywać, a on mówi: "Nie. Zostanę głupią kozą". Wtedy opór nie budzi mojego szacunku. Ale jestem jak najbardziej za angażowaniem się w ważne sprawy.
Giertych podkreśla, że przez kilkadziesiąt lat MEN było z reguły ostoją lewicowych kadr i poglądów.
Dobrze by było, żeby minister, który się krytycznie wypowiada o dotychczasowych kadrach, miał za sobą inne kadry. A te kadry, które reprezentował do tej pory, są na porażająco niskim poziomie. A ministerstwu by się przydało więcej skromności, ponieważ nie zdołało przez ostatnich 17 lat wiele pomóc oświacie polskiej. I nie zdoła. Siłą oświaty są wcale nie tak liczni sensowni nauczyciele. Edukacja narodowa mieści się po tej stronie drzwi, po której jest nauczyciel i jego uczniowie. Myślenie o edukacji w rozumieniu światłej elity, która będzie z alei Szucha przewodzić edukacji, to szkodliwa bzdura.
Są tacy, którzy mówią, że nie taki diabeł straszny. Dają szansę Romanowi Giertychowi, podkreślając, że on sam mówi: po owocach mnie poznacie.
Za wysokie progi na Giertychowe nogi. Ale skoro już jest ministrem, to ma przed sobą jakąś szansę. Trzeba z nim współpracować. Bardzo bym chciał, by ministrami edukacji byli politycy wielkiego formatu, którzy dali się jakoś poznać w sprawach edukacji narodowej.
Czy wierzy pan w deklaracje ministra, że nie zamierza wprowadzać do szkół narodowej ideologii?
Dzięki tym protestom Roman Giertych nauczył się wszystkich uspokajać, że nie zrobi tego, o co się go oskarża, że zrobi. Myślę, że słowa dotrzyma. W końcu dostał życiową szansę. Diabeł do mszy ogonem dzwoni. Roman Giertych ma szansę dzwonić elegancko i grzecznie.
Czytaj więcej w tygodniku