Świat między pytajnikami i wykrzyknikami
Znów przyszła epoka samolotów bombardujących ludność cywilną, epoka użycia gazów do mordowania ludzi, kobiet i dzieci i innych... Jest to nowa jakość zła - mówi profesor Władysław Bartoszewski.
Łukasz Winczura: Panie profesorze, istnieje określenie XX wieku jako stulecia skrajności. Czesław Miłosz wystawił dość surową cenzurkę minionym czasom, mówiąc, iż "obóz zagłady stal się jego centralnym punktem, a drut kolczasty jego emblematem". Czy w naszym stuleciu widać próbę wyciągania lekcji z tych tragicznych doświadczeń, rozpiętych między Auschwitz a Magadanem?
Władysław Bartoszewski: Myślę, że o podsumowanie jest bardzo trudno. Na pewno te elementy, które w skrótowym wyostrzeniu - ale trafnie - zarysował Miłosz, odgrywają rolę w dzisiejszym myśleniu i w ocenie ze strony wszystkich tych, którzy w ogóle myślą i próbują oceniać. Chcę zwrócić uwagę, że już po śmierci Miłosza otrzymaliśmy w tej dyskusji czy refleksji bardzo miarodajny głos, który z powodzeniem możemy nazwać głosem w dyskusji światowej. To wypowiedź Karola Wojtyły, poety, filozofa, teologa i doświadczonego człowieka pokolenia nieznacznie od Miłosza młodszego - to było raptem kilka lat różnicy wieku - ale uformowanego i wychowanego w warunkach normalnej społeczności, w normalnym państwie do roku 1939. Moment 1939 roku zastał go już jako studenta i poprzez wojnę, która była kontynuacją w myśleniu, w postawach filozofii dla obywateli świadomych naszego państwa, kontynuacją myślenia o obowiązkach społecznych, o obowiązkach wobec innych, o obowiązkach również - trzeba to powiedzieć - wobec Ojczyzny. Zatem ten człowiek był, moim zdaniem, bardzo kompetentny do zabrania głosu w dyskusji, szczególnie ze względu na swoją późniejszą drogę duchową. Nie tylko jako kapłan, ale także jako biskup, kardynał i wreszcie jako Ojciec Święty, zwierzchnik ponad miliarda katolików na świecie i jako autorytet dla nawet setek milionów różnych ludzi różnych wyznań. Zabrał głos w postaci tekstu "Pamięć i tożsamość". To jest głos o niczym innym, jak o pamięci, w której on co prawda sięga nawet do przykładów Polski Jagiellońskiej, ale koncentruje się głównie na mierze zła, którą przyniósł wiek XX.
Tym niemniej pytanie: unde malum brzmi od początku świata.
Owszem. Ale miarę zła widzi On, bardzo konkretnie i praktycznie, w czym jest wychowankiem swojego pokolenia i epoki. Dobrze to odczuwam, jak mi się wydaje, bo należę do tego samego pokolenia - różnica wieku między mną a zmarłym papieżem wynosi kilkanaście miesięcy. W związku z tym myślę, że formacja duchowa, społeczna, kulturowa, wychowawcza jego i moja przebiegała w tym samym czasie, w tym samym kraju, w tym samym wyznaniu. Czyli mogę powiedzieć, że tutaj jestem współodczuwającym w tym, co On pisał. Jest bardzo ważne to, że "Pamięć i tożsamość" to jest ostatni większy tekst w jego życiu. Zabrał głos po raz ostatni, bo "Pamięć i tożsamość" ukazała się jak gdyby testamentarnie. To może nawet nie było przewidziane ani planowane. Patrząc na daty ukazania się tej książki i moment śmierci Jana Pawła II, dzieło to staje się testamentem siłą faktu. Ten tekst nie jest wywodem ściśle teologicznym, chociaż odwołuje się do doświadczeń człowieka Kościoła. Oczywiście, są tam pewne odniesienia pouczające i pastoralne, ale jest to tekst, którego głównym trzonem jest zasmucona refleksja - wszakże nie bez chrześcijańskiej nadziei, że istnieją drogi przezwyciężenia - tylko z tą nadzieją, jak gdyby przypomnienie i jako niezbędny element pamięci: przypominanie, utrwalanie odwołanie do pamięci i utrwalanie poczucia, że trzeba odwoływać się do pamięci. Ale po co? Ale po to, aby zachować czy zacząć współkształtować jakąś tożsamość. Czyli aby budować swoją identyczność z otoczeniem, czasem historycznym, czasem, w którym wola Boża dała nam żyć, tworzyć, pracować, działać, przeżywać, oceniać? Żebyśmy to przejmowali świadomie, odwołując się wewnętrznie do doświadczenia wynikającego z przeszłości. Można by to również nazwać inaczej. Że nasza identyczność osobowa, zbiorowa jest identycznością, której nie sposób sobie poważnie wyobrazić bez wyciągnięcia wniosków z tego, co w przeszłości było kluczowe i ważne.
A co było kluczowe i ważne?
Na ten temat tam jest cały wywód.
Dobrze, ale tekst jest bardzo oszczędny, by nie powiedzieć ascetyczny, zaś rozdział poświęcony mierze zła ma raptem kilka stron.
Ale mimo wszystko to, co najistotniejsze jest powiedziane. Właśnie w odwołaniu do wyobrażeń Miłosza została tam przypomniana epoka pieców i drutów kolczastych, bo tam jest odwołanie do narodowego socjalizmu - w Polsce się mówi hitleryzmu - i państwa zła, i do komunizmu, także systemu zła, który miał właściwości zatruwające i mylące. To też zostało rozróżnione, że ten system miał metody i modele działania mylące ludzi bardziej. To znaczy poszukuje się jak gdyby odrobiny zrozumienia dla ludzi, którzy ulegali zatruciu, ponieważ nie było to takie jednoznaczne, jak nakazy maszerować i mordować, które były w pewnej fazie hitleryzmu oczywiste. Jednak te dwa fenomeny, i tylko te dwa fenomeny, ten człowiek, który urodził się w cieniu I wojny światowej, a jego ojciec, kiedy on się urodził bił się na froncie o niepodległość i suwerenność kraju. On tego nie mógł pamiętać, bo w 1920 roku był niemowlęciem, ale to istniało w tradycji domu, tak był wychowany i do tego wielokrotnie się odwoływał, w swoim działaniu, życiu osobistym czy pisarskim, wspominając swój dom rodzinny, swoje wychowanie, swojego ojca. I ten człowiek, wychowany jako patriota wolnego społeczeństwa błądzącego, okaleczonego, nieprzygotowanego do życia tak jak chciałoby się, wpada u progu swojej dojrzałej młodości w ten kataklizm II wojny światowej razem z milionami Europejczyków. I znów jest wojna już nie bomb, kartaczy i wszystkich metod śmiercionośnych, ale jakże prymitywnych z czasów I wojny światowej - jest epoka samolotów bombardujących ludność cywilną, jest epoka użycia gazów nie na froncie, ale do mordowania ludzi, kobiet i dzieci i innych, niemających nic wspólnego, nawet formalnie, z prowadzeniem wojny. Jest to nowa jakość zła. A ten człowiek widzi konsekwencje postępującego znieczulenia i wymienia po kolei te systemy, które były elementem doświadczeń wieku XX. To mi przypomina, że Pius XI - jeden z jego poprzedników, zmarły w lutym 1939 roku, ostatni papież przedwojenny, w 1937 roku był autorem dwóch encyklik. Pierwszej: "Mit bredenger Sorgo" - "Z palącą troską", napisanej po niemiecku i skierowanej do Niemców. Ogromnego ostrzeżenia Niemców przed skutkami hitleryzmu, wydanej przed początkiem agresji, przed zaborem Austrii, przed rozbiciem Czech. On jeden, ze wszystkich zabierających głos na świecie - nie Anglicy, nie Francuzi, ni Amerykanie, nie Europejczycy, tylko ten u schyłku życia, na dwa lata przed śmiercią biskup Rzymu - ostrzegał. A tydzień po tej encyklice wydał następną: "O bezbożnym komunizmie".
Przypadek?
Nie! Proszę zobaczyć kolejność i sam dobór tematów. Przecież to jest dokładnie zapowiedź myślenia, które ugruntowane przez autentyczne doświadczenia niesłuchania przestróg, które było udziałem pokolenia Wojtyły, znalazło wyraz w jego ostatecznym krzyku przed śmiercią. To jest, moim zdaniem, dla Polaków i w ogóle dla wielu innych narodów Europy Środkowo-Wschodniej, może w ogóle tej części Europy, która była dotknięta II wojną światową, potężny wykrzyknik i znak zapytania, co dalej. Stąd też wydaje mi się, że wiek XX został tutaj w ogromnym skrócie zdefiniowany prawdziwie. Tylko że definicja nie powoduje recepty. Diagnoza została postawiona. Ale jaka jest możliwa terapia - to już znak zapytania. Ona będzie na pewno inna dla ludzi w tym samym stopniu uświęconych wiarą i kontaktem z Bogiem, jak Karol Wojtyła. Ona będzie inna dla ludzi życzliwych wobec katolicyzmu czy chrześcijaństwa w ogóle, inna dla monoteistów, inna dla agnostyków, inna dla przeciwników jakichkolwiek powiązań religijnych, których nie brak na świecie - także w krajach wysoko cywilizowanych - inna dla ludów prymitywnych, animistycznych na potężnych połaciach świata, jakimi są tereny Afryki, inna będzie dla starej filozofii Wschodu, inna dla wyznawców Konfucjusza, o ile są jeszcze jeszcze wyznawcami jego filozofii czy tylko praktyki, inna dla hindusów? Ale w skali dzisiejszego świata, przy ponad ośmiu miliardach ludności, miliard katolików, nawet gdyby wszyscy byli bardzo posłuszni myśleniu papieskiemu, jeszcze nie stanowi o obliczu świata. Niemniej jednak jest to, jak powiadam, wielki wykrzyknik i wielki znak zapytania. To znaczy wykrzyknik, który woła, wołacz i znak zapytania, który pyta.
Cytował Pan kiedyś słowa Marksa, via Hegel, że historia powtarza się tylko dwa razy: raz jako tragedia, wtóry raz jako farsa. Jak to stwierdzenie odnieść do recepcji historii minionego stulecia w naszym wieku w aspekcie totalitaryzmu. W jakiej sytuacji totalitaryzm w XXI wieku może nałożyć maskę farsy?
W tej dziedzinie można jako farsę traktować takie systemy jak w małej Korei Północnej. Obłąkana forma dyktatury, którą widzimy na obrazach telewizyjnych. Ludzie wyglądają jak manekiny a zachowania na Partei-Tagi w Norymberdze, per analogia do doświadczenia Europejczyków czy Niemców sprzed lat kilkudziesięciu. Ale to nie jest groteska czy satyra, bo to są codzienne cierpienia milionów ludzi, to jest głodowa śmierć dzieci, to jest kompletna ludzka nędza przy bombastycznym, skrajnym triumfalizmie, który się uzewnętrznia w formach rodem z filmu science-fiction. A jednak to jest realne państwo. Na pewno Kuba Fidela Castro nie jest tym samym, ale pewna perwersja ideologiczna wieku XX, czyli komunizm, zainfekowała tam myślenie. Na Kubie nie tylko decyduje posłuch, ale tam istnieje również autentyczne myślenie bardzo wielu milionów ludzi, którzy szczerze to popierają. A w końcu, cóż my, Polacy, możemy z ciężkim westchnieniem powiedzieć? Bardzo niedaleko od naszych polskich miast rozwija się, trwa i wcale nie słabnie autorytarne państwo Białoruś, które jest nam historycznie i kulturowo bardzo bliskie poprzez wiele setek lat wspólnej historii z ludźmi tego terenu. Dwanaście milionów ludzi tego państwa wcale nie jest świadomych tego, że żyje w warunkach, przy których Rosja Putina to jest demokracja. W związku z tym na pewno nie ma jednego ustosunkowania się. Przykład Białorusi w Europie, przykład Korei - to jest jednak dość wysoko cywilizowana Azja w pobliżu potęgi przemysłowej Japonii i potęgi przemysłowej Chin, które - jeśli chodzi o znaczenie w globalnej gospodarce świata - odgrywają ogromną rolę. A przyzna pan, że gospodarka odgrywa dużą rolę. A równocześnie takie myślenie, które nie pasuje do tego tempa rozwoju czy przekształceń gospodarczych, które wpływają dzisiaj na ludzi.
Jak ocenić to, co dzieje się na Bliskim Wschodzie w kontekście tego, o czym rozmawiamy?
Sytuacja na Bliskim Wschodzie ostatnich dni, w ogóle sytuacja, jaka zarysowała się na Bliskim Wschodzie od początku roku 2006, jest więcej niż niepokojąca. Bo skrajne, wręcz obłąkane wypowiedzi głowy Iranu, państwa silnego, dobrze zorganizowanego, uzbrojonego, posiadającego najpewniej broń atomową, negujące właściwie prawo do istnienia państwa Izrael. I równoczesny rezonans tego w postaci, no, na razie krzyku. Ale to jest krzyk, za którym stoi gotowość do zbrodni ze strony jednej grupy, która przez swój skrajny sposób myślenia pociąga pewne szczególnie generacyjnie bardziej podatne młode roczniki świata islamskiego. Mam na myśli to, co dzisiaj nazywa się Hamasem. Oczywiście, tam były różne grupy, które podobnie myślały. To jest wielkie zagrożenie. Wyobraźmy sobie czysto wirtualnie. W tym ogromnym regionie Bliskiego i Środkowego Wschodu jest małe, kilkumilionowe państwo Izrael, które posiada od lat broń atomową i jest większe, dużo potężniejsze pod względem potencjału ludzkiego czy ogromnych stosunków w świecie islamskim państwo Iran, które ma tendencje do działania ofensywnego, ma potężny procent fanatyków, choć są tam także inne przejawy działania i myślenia. I to państwo wręcz grozi. Ono wprawdzie nie zapowiada zniszczenia państwa Izrael - ono nie wyklucza takiego działania. Czy można sobie wyobrazić - lepiej sobie nawet nie wyobrażać - zapobiegawcze działanie Izraela dla zniszczenia potęgi atomowej państwa, które nie ma przewagi technologicznej, nie ma przewagi organizacyjnej, ale ma przewagę terytorium, ludności, poparcia w wielu krajach świata? Trzeba sobie taki znak zapytania postawić - już nie po wykrzykniku, ale trzeba sobie postawić taki krwawy znak zapytania. To jest w tej chwili jedno z największych zagrożeń ludzkości. Ja nie wiem, czy w tej chwili ludzkość zainteresowana takimi problemami, jak NATO, Rosja, Unia Europejska a Rosja, kontakty między państwami Unii a nowymi kandydatami, czy mają być nowi kandydaci w ogóle... A wśród tych, które są w Unii: jaki zastosować podział majątkowy, jaką wyznaczyć hierarchię celów, jaką kolejność priorytetów bliskich i dalszych w działaniu Wspólnoty... Jest wyraźnie widoczne to potworne zagrożenie, które się zarysowuje nad spokojem świata. Bo bardzo jest trudno sobie wyobrazić, choć pewnie niejeden by chciał, lokalną wojnę atomową, która ewentualnie do późniejszych skutków ograniczyłaby się tam gdzieś w promieniu tysiąca kilometrów. Szczególnie jeśli się leży na mapie w pewnej odległości od tego miejsca, to patrzy się na to może zbyt lekkomyślnie. Gdyby się leżało w odległości Cypru, Grecji - to już nie patrzyłoby się tak lekkomyślnie. A mówię o państwach Unii Europejskiej, które celowo wymieniłem Tymczasem chyba świadomość tego zagrożenia mają na świecie chyba tylko Amerykanie, którzy z tego względu tak mocno stawiają na Turcję jako na jedyny, duży, kilkudziesięciomilionowy kraj, państwo, niefundamentalistyczne religijnie i islamsko, skłonne do współpracy z Zachodem euroatlantyckim, mogące stanowić przeciwwagę w świecie islamu dla tych tendencji, jakie się przejawiają bardzo wyraźnie w ostatnich miesiącach, a są widoczne od szeregu lat. Bo obie te tak zwane intifady, czyli akcje terroru, przy użyciu setek samobójców wobec ludności cywilnej, są oczywiście sygnałem jak najgorszym tego, co się może stać. Tak więc wydaje mi się, że jest tutaj wiele obaw do głębokiej troski.
Ziszcza się Huntingtonowskie zderzenie cywilizacji?
Nie wiązałbym tego z myślami jednego, filozofa, klasyka, nawet wybitnego. Czy jesteśmy już wobec tego zderzenia cywilizacji, kultury duchowej islamu z cywilizacją oraz kulturą duchową chrześcijaństwa euroatlantyckiego? Przypomnijmy, że prezydent Ameryki George W. Bush jest bardzo wierzącym chrześcijaninem, metodystą, który powołuje się na Pana Boga nie rzadziej niż przywódcy krajów islamu. Oni mówią Allach, on mówi Bóg. Tym niemniej, jeżeli chodzi o częstotliwość powoływania się, to ona jest znaczna. Nie wiem, czy jest to zderzenie cywilizacji. Jednak groza najzwyczajniej w świecie przejmuje, gdy pomyśleć, że to mogłoby się w taki bardzo prosty sposób przekładać na istniejący potencjał broni atomowej, broni konwencjonalnej, ludnościowej itd.
Kolejny pytajnik, co z tego może wyniknąć, z wykrzyknikiem, jeśli myślimy o skutkach?
Tak. Przy czym dla świata euroatlantyckiego potencjał krajów islamu, nawet jeśli zróżnicować je na fundamentalistyczne i niefundamentalistyczne to jest potencjał jednak odwołujący się do myślenia o krwawym czy czarnym wykrzykniku. Bo to jest potencjał odwołujący się do setek milionów ludzi. Zróżnicowanych, niejednolitych kulturowo materialnie, organizacyjnie. Nie można porównywać Egiptu, Sudanu, Libii, Indonezji dokładnie do siebie, ale są tam czynniki fanatyzmu i terroryzmu widoczne w ostatnich latach na konkretnych przykładach. W Egipcie kilku przywódców państwa zginęło od zamachowców. W Pakistanie czy Indonezji terroryzm nie jest niczym nadzwyczajnym. A mówię tylko o kilku państwach o różnych odcieniach islamu.
Trudno jednak postrzegać islam wyłącznie przez pryzmat terroryzmu?
Oczywiście. Bo równocześnie istnieje w islamie nurt intelektualny, nurt uczony, nurt, który wręcz odżegnuje się od tego sprymitywizowania filozofii islamu. I z takim nurtem prowadzili autoryzowane rozmowy między innymi wybitni biskupi i kardynałowie naszego Kościoła: zmarły niedawno kardynał Franz König z Wiednia, jego następca terytorialny kardynał Christoph Schönborn, kardynał Walter Kasper, Niemiec, bliski współpracownik obecnego papieża w Watykanie. Czyli to nie jest tak, żeby nie było dróg czy kanałów, prób oddziaływania na to, co się dzieje.
Często Pan powtarza, iż warto się trudzić w przełamywaniu stereotypów, na przykład stereotypów polsko-niemieckich czy polsko- lub chrześcijańsko-żydowskich. Czy te animozje mogą zostać w XXI wieku zniwelowane skutkiem choćby fali globalizacji?
Animozje chrześcijańsko-żydowskie, nie polsko-żydowskie, podkreślam, wyraźnie odżywają stymulowane nie przez chrześcijaństwo, ale przez islam. Bo tak się dziwnie stało, że w tej chwili pomieszanie pojęć w Europie dotyczy zarówno poparcia lewicy europejskiej dla części obozu palestyńskiego, który nie wiadomo, czy w tej chwili wygaśnie, czy nie. Ale to poparcie oznacza możliwy znak równości pomiędzy poparciem dla grup ludności postulujących likwidację państwa z ludnością. Czyli metody, które znamy z najbardziej czarnych doświadczeń epoki totalizmu - masowych wysiedleń, wyniszczeń ludności Ukrainy za Stalina do terenów okupowanych przez Niemców za Hitlera. Człowiekowi pokolenia papieskiego i mojego jawią się takie skojarzenia. I trudno, żeby się nie jawiły. Miłosz, w końcu, mówiąc o tym, o czym mówi, też był pod tym infernalnym wrażeniem tych doświadczeń, które przypadały na jego życie. A był urodzony w 1912, czyli był młodym człowiekiem przed wojną i przeżywał rozwój tych systemów, a po wojnie obserwował je z perspektywy Europy czy Ameryki. Mnie się zdaje, że wiek XXI przynosi zupełnie nowe wyzwania. To znaczy nie wydaje mi się, aby antagonizmy regionalne - może jeszcze poza niewygasłym źródłem bardzo historycznie anachronicznych antagonizmów na Półwyspie Bałkańskim - żeby one mogły jeszcze odgrywać jakąś rolę wywoławczą, zagrażającą pokojowi świata. Natomiast wielkie ideologie, do których należy również ekstremizm islamski, a powiedziałbym, że nie ma w tej chwili poważnego ekstremizmu chrześcijańskiego, bo nie uważam za poważny ekstremizm w wydaniu Le Pena we Francji czy Heidera w Austrii. To są zjawiska, które stymulują młodych ludzi, niekiedy manipulują problemami socjalnymi, jak we Francji albo lokalnymi napięciami, albo uprzedzeniami wobec sąsiadów, jak w części Austrii. Ale to nie przynosi żadnego globalnego zagrożenia. Zagrożenie globalne przynosi nędza - vide głównie Ameryka Południowa, w mniejszym stopniu Afryka. My na to patrzymy egzotycznie geograficznie, ale tam dzieją się rzeczy straszne. A nędza jest doskonała pożywką dla ideologii albo pozorów ideologii ekstremistycznych. A więc dla wszelkiego populizmu, dla wszelkiego rodzaju recept wyjścia z sytuacji za cenę ślepego podporządkowania się, za cenę posłuchu, czyli za cenę przyjęcia myślenia porządku totalnego.
A jakie cele mogą przyświecać poszczególnym grupom czy osobom stymulującym takie totalne aspiracje: czy czysto ambicjonalne, pychy, czy majątku, czy wszystkiego naraz?
Tego nigdy przed faktem nie można określić. Bo inne przyświecały dawnym dyktatorom południowoamerykańskim, inne zapewne Hitlerowi, inne Stalinowi, ale w efekcie cierpienia nawet setek milionów ludzi na całym globie to jest coś infernalnego. Więc: nędza, terroryzm, ekstremizm - to są dzisiejsze zagrożenia. My nie wyobrażamy sobie w Europie - dość egoistycznie - żeby na przykład z powodu różnic politycznych, gospodarczych, nawet najgłębszych, jakieś państwo napadło zbrojnie na inne państwo. Takie myślenie nie istnieje w mózgach średnich czy młodych pokoleń Francuzów, Anglików, Hiszpanów, Polaków. Każdy by ramionami wzruszył, jak to będę kogoś wojskowo napadał, bo mi się nie podobają jakieś przepisy gospodarcze, bankowe, celne, ubezpieczeniowe czy dlatego, że nie podoba mi się repertuar w teatrach? Nonsens! Nie ma takiego myślenia! Ale znałem trochę świat, bo z racji dwukrotnego pełnienia funkcji Ministra Spraw Zagranicznych obowiązany byłem ten świat poznać i trochę go poznałem. Muszę z wielkim dystansem odnieść się do takich zagrożeń. Natomiast to jest pociecha mała, bo my Europa to jest kilkaset milionów ludzi, ale i na naszych obrzeżach rosną ambicje imperialne i w Europie jedynym imperium nie są Niemcy, nie jest Francja, nie jest już Anglia, która imperium zdemontowała dobrowolnie. Jest wyłącznie Federacja Rosyjska.
Ale o Rosji mówi się jako o kolosie na glinianych nogach. Raczej podkreśla się neoimperialne ambicje tego kraju.
Jest to być może imperium być może na słabych nogach, imperium być może zagrożone wymieraniem własnych obywateli z powodu chorób typu AIDS czy alkoholizmu - jak się czyta w europejskich, nie polskich, prognozach demograficznych, o Federacji Rosyjskiej. Ale jeśli chodzi o zamiar - to zamiar imperialny jest i ten zamiar jest, owszem, neoimperialny, budujący jedność władzy duchownej i świeckiej w oparciu gruncie rzeczy o to, co się nazywało w historii samodzierżawiem. Ja nie przeceniam niebezpieczeństwa, bo z kolei ten twór ma na zapleczu półtoramiliardowe, dobrze zorganizowane, niesłychanie pracowite, wytrzymałe, energiczne i posłuszne społeczeństwo chińskie. Czyli układ jest taki, jak bywał w historii - szantaż siły, przewagi, ryzyka. Ale to są cienkie nitki uleganie szantażowi czy nieuleganie szantażowi. A czynnik wymieniany kilkakrotnie w naszej rozmowie, to znaczy czynnik nieobliczalnego fanatyzmu, jest czynnikiem, które stawia pod wielkim znakiem zapytania wszelkie działania zorganizowane typu myślenia euroatlantyckiego, jak na przykład działanie amerykańskie czy inne. Bo nie ma metody na to, gdy podejdzie dziecko albo dziewczynka, która wybuchnie przy koszarach czy przy żołnierzu, ponosząc śmierć i zabijając innych. Nie ma na to skutecznej metody. Wszystkie nowoczesne techniki są bezradne wobec tej formy fanatyzmu i ekstremizmu, która jest w służbie terroryzmu. Przede wszystkim w służbie terroryzmu, bo żadne normalne państwo nie posługuje się takimi metodami nawet w stosunku do najskrajniejszych wrogów. I nie sądzę, żeby państwu typu nawet Federacji Rosyjskiej mogło przyjść do głowy wysyłać samobójców w świat. A z kolei nawet małemu państwu islamskiemu może to przyjść i przychodzi niejednokrotnie go głowy. Czyli wydaje mi się, że jesteśmy wobec absolutnie nowych jakości i czuję się o wiele za głupi i za słaby, żeby przewidzieć i powiedzieć, jakie mogą być tego skutki. Ale na pewno są to skutki niepokojące dla ludzkości.
Jaka przyzwoitość na XXI wiek, bo to, że "warto być przyzwoitym" wiemy bez względu na epokę?
Warto, tak warto... Dlatego, że słowo "warto" i "wartości" brzmią ładnie i to naprawdę jest rzecz piękna. A jak się zachować? Być wiernym głosowi własnego sumienia, własnego wychowania i nie dać się od tego odwieść za cenę taktycznych wartości przejściowych, przemijających. I każdy człowiek - powiedziałbym trochę anegdotycznie - wie, bo jeżeli ktoś jest nawet przestępcą kryminalnym, to na ogół swoim wnukom się o tym nie chwali. To znaczy, wie wewnętrznie, że on jakoś żył, jemu to odpowiadało, ale chciałby jednocześnie, żeby inni, jego bliscy żyli lepiej inaczej. Coś w tym jest. Jest samokontrola. Jest sumienie, bo jest Bóg. Jest sumienie, czy my chcemy to przyjąć, czy nie. Ten niepokój, który się budzi w człowieku. Jeden umie znaleźć drogę wyjścia z tego niepokoju, drugi jest ślepy, bezradny i nie umie. Ale niepokój sumienia, niepokój osądu etycznego w nas jest. I bardzo dobrze!