Stres pokojowy
Pacjent zakłada specjalne gogle i widzi krajobraz niczym zza szyby Hummera, słyszy huk karabinów - oswaja lęk. Znów wraca do Iraku, żeby się z niego wyzwolić.
Chorążemu R. w Iraku włos nie spadł z głowy. Dowodził patrolem rozminowania, dwa razy dziennie wyjeżdżali na akcje. Prawie zawsze ktoś ich ostrzeliwał. Żołnierze przychodzili do R. i prosili o zwolnienie z wyjazdów. Nie wytrzymywali napięcia. On nie miał problemów. Wrócił, jak wyjechał - cały i zdrów. Po dwóch miesiącach od powrotu coś się popsuło. Najpierw coraz bardziej zaczęły go drażnić przytyki dowódców i kolegów w macierzystej jednostce, z której tylko on wyjechał na misję - że niby z tym Irakiem załapał się na fuchę, że zadziera nosa. Jego pomysły były podważane, o każdym kroku musiał meldować dowódcom. W każdym razie R. tak to odbierał. I bardzo się denerwował. Na tyle, że w rozmowie z szefem - sam dziś przyznaje - mówił rzeczy, których do przełożonego mówić absolutnie nie wypada. Potem nerwy przeniosły się do domu - walenie serca przy każdym głośniejszym hałasie, karczemne awantury o drobiazgi - żona wniosła pozew o rozwód. Bezsenność. Myśli krążące wciąż wokół bazy, patrolu, ostrzałów.
Wreszcie R. spowodował wypadek - co weteranom z Iraku zdarza się często. Jeśli się rozglądasz, czy za winklem nie czai się ktoś z karabinem, nie pilnujesz drogi - łatwo uderzyć w inny pojazd. R. zgłosił się do psychiatry, potem na sześć tygodni trafił do szpitala. Diagnoza: ostry syndrom stresu bojowego. Można zaleczyć, ale też urazowa szufladka w każdej chwili może się otworzyć.
Joanna Cieśla
Polityka