Ślepe piłowanie gałęzi
Jak co roku, 8 marca polskie feministki uczciły "manifami". Demonstracje tym razem pod hasłem: "Dość wyzysku. Wymawiamy służbę" przeszły ulicami kilku polskich miast.
Wnioskując z niesionych plakatów, tym razem chodziło o służbę w domu - zajmowanie się dziećmi, gotowanie, sprzątanie. Organizatorki bardzo z siebie dumne mówiły dużo o konieczności wprowadzenia równych praw dla wszystkich, od kobiet poczynając, na mniejszościach seksualnych kończąc, narzekały, że wprowadzony parytet wymagający, aby we wszystkich partiach 30 proc. miejsc zajmowały kobiety, to za mało. Powinno być równo, czyli 50 proc. dla pań.
Święto kobiet
Jednym słowem, 8 marca - święto kobiet. Tylko czy aby na pewno? Jedna z moich kuzynek skarżyła się ostatnio, że coraz częściej musi się tłumaczyć otoczeniu, dlaczego zamiast robić karierę, postanowiła najpierw urodzić, a następnie dobrze wychować czwórkę dzieci. Nie posyłać do żłobka czy przedszkola, ale wychowywać sama i to w warunkach, kiedy dobrze zarabiający mąż spokojnie mógłby opłacać nianię. To, że dzieci są dobrze wychowane, pogodne, inteligentne i nad wiek rozwinięte, nie jest istotne. To, że w przyszłości Polska będzie miała czwórkę świetnie wykształconych obywateli, nie ma znaczenia.
Ważne, aby kobieta realizowała się zawodowo, aby parytetowym kolanem wepchnąć ją do Parlamentu. Przepraszam, ale obserwując działalność wielu pań polityków mam wrażenie, że dla wszystkich byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby zostały w domu (zresztą tu nie istnieje segregacja płci, patrząc na licznych polityków, też myślę o tym, jakie pożyteczne zawody mogliby uprawiać ze zdecydowanie większym pożytkiem dla ludzkości).
Większość polskich feministek pewnie się nie orientuje, ale święto kobiet nie jest wcale zdobyczą współczesnego świata. W starożytnym Rzymie 1 marca obchodzono Matronalia - dzień kobiet zamężnych. Matrony (czyli po prostu panie z j. łac.) modliły się wtedy w świątyni Junony - opiekunki rodzin. Obdarowywano je prezentami z wdzięczności za to, że są dobrymi żonami i matkami, że wychowują Rzymowi nowych obywateli.
We współczesnej Polsce kobieta odpowiadająca wzorowi rzymskiej matrony traktowana jest podejrzliwie, jak relikt średniowiecznego ciemnogrodu.
Krzewienie tolerancji?
Nie wiem, jakie dotacje otrzymują z budżetu państwa różne feministyczne i "równoprawnościowe" ugrupowania. Wiem, że jakiekolwiek wsparcie finansowe dla tego typu przedsięwzięć jest podcinaniem gałęzi, na której wszyscy siedzimy.
Awantura o OFE pokazała, w jak opłakanym stanie znajduje się nasz system emerytalny już teraz, a będzie jeszcze gorzej. Polska jest w zapaści demograficznej. W tej sytuacji państwo powinno robić wszystko, by wspomóc politykę prorodzinną. Moja kuzynka jest w tej szczęśliwej sytuacji, że mąż jest w stanie utrzymać ją i dzieci, mniej szczęśliwa koleżanka z telewizji po pięciu miesiącach od porodu musi wracać do pracy. Nie chce, ale musi. Dziecko pójdzie do żłobka - podobno ma być ich więcej, ale przecież najlepszy żłobek nie zastąpi matki.
Dlaczego urlop macierzyński jest tak krótki, dlaczego bezmyślnie wprowadza się wysoki VAT na dziecięce ubranka? Dlaczego wszystkimi środkami nie wspomaga się rodzin? To gorsze niż zbrodnia, to głupota.
Za zbrodnię natomiast uważam fakt, o którym usłyszałam niedawno. W jednym z przedszkoli czytano dzieciom bajkę, w której królewicz zakochuje się nie w księżniczce, ale w księciu. Wszystko to w ramach krzewienia tolerancji. Na szczęście dzieci okazały się rozsądniejsze od opiekunek i doszły do wniosku, że książę - obiekt westchnień królewicza, tak naprawdę był przebraną księżniczką. Nie wiem tylko, na jak długo jeszcze wystarczy dzieciom rozsądku.
Wiem natomiast, że jeżeli dalej przy pomocy państwa będzie krzewiło się tego typu "tolerancyjne" postawy, to i polskim homoseksualistom zabraknie na starość na tęczowe sweterki, nie będzie komu zarobić na emerytów.
Maria Przełomiec