Konrad Piasecki: Czy czuje się pani oszukana? Izabella Sariusz-Skąpska: - Przez kogo? Na przykład przez Dimitrija Miedwiediewa. - Myślę, że moje kontakty z panem prezydentem Miedwiediewem, jak był prezydentem, to nie był charakter taki, że mógłby mnie w czymś oszukać. Zwłaszcza, że podejrzewam, że panu chodzi o nasza rozmowę z 9 grudnia 2010 roku. Przypominam, że ja z nim rozmawiałam o sprawach katyńskich, a nie o Smoleńsku. Ale kiedy pani z nim wtedy rozmawiała w grudniu 2010, sądziła pani, że po trzech latach w procesie wyjaśniania katastrofy smoleńskiej, w procesie oddawania wraku będziemy tu, gdzie jesteśmy? - Nie przypuszczałam, że będziemy tu, gdzie jesteśmy, jeśli chodzi o rozchwianie społeczne, jeśli chodzi o to, kogo jeszcze interesuje katastrofa smoleńska, i kto uważa, że jest obrońcą, zresztą z samopowołania się. Tego się nie spodziewałam, że po trzech latach będę musiała codziennie rano się zastanawiać, czy włączając telewizję i patrząc na pasek wiadomości, zobaczę tam Smoleńsk, czy nie, i czy państwo dziennikarze o 8:00 nie spytają mnie o pierwszy komentarz przy jakiejś nowej odsłonie makabry. Rzadko są to fakty, zazwyczaj jest to po prostu nowa porcja bólu dla nas. Ale uważa pani, że więcej grzechu jest w nas Polakach, niż w tych stosunkach międzynarodowych, również rosyjsko-polskich? - Czy ja wiem? Ja bym tego nie ważyła, dlatego że kalanie własnego gniazda to nie jest to, czego mnie nauczono. Natomiast, ja nie mówiłabym "my Polacy", ja mówiłabym o pewnych grupach. Wie pan, mówienie ciągle, powoływanie się na katastrofę smoleńską, mówienie o czczeniu ofiar, ja bym chciała zapytać tych głównych liderów rozmaitych takich, czy innych manifestacji, takich czy innych przedsięwzięć, czy potrafią z pamięci wymieć 96 ofiar. Jestem zmęczona, jesteśmy chyba wszyscy zmęczeni, te 96 rodzin tym, że to jest mówienie, że ktoś zginął i inni. Dla mnie zginął w tej katastrofie Andrzej Sariusz-Skąpski, mój ojciec i inni, ale mnie do głowy by nie przyszło, żeby w ten sposób o tym mówić. Ja, wie pan, potrafię wymienić 96 nazwisk. Czy pani wtedy, podczas tej rozmowy z prezydentem Miedwiediewem, dzisiejszym premierem, usłyszała z jego ust jakieś obietnice, jakieś deklaracje dotyczące na przykład wraku? Bo minister Sikorski twierdzi, że wtedy padły takie obietnice. - To były deklaracje pomocy. Ja nie przypominam sobie, żeby była deklaracja jakiegokolwiek momentu, kiedy wrak miałby się znaleźć w Polsce. Zresztą dokładnie rozmawiały na ten temat pani Małgorzata Szmajdzińska i pani Ewa Komorowska. Stały wprawdzie koło mnie, ale nie da się ukryć, że ja koncentrowałam się na moim zadaniu, czyli na problematyce katyńskiej. Natomiast rzeczywiście wtedy była mowa o tym, że on rozumie nasz - to znaczy: rodzin, co też jest bardzo ważne, bo już od miesięcy nie słyszałam, żeby ktoś się powoływał na rodziny en bloc - nasz trud, nasz smutek. Proszę pamiętać, że to było niespełna dwa miesiące po tym, jak my - te trzy kobiety, wtedy jeszcze w potężnej czerni - stałyśmy przed tym wrakiem. I to też jest ta różnica pomiędzy nami a wieloma osobami, które powrzaskują na temat wraku. Myśmy ten wrak widziały. I teraz przeraża mnie perspektywa, że nawołuje się do jak najszybszego powrotu wraku, ale proszę pamiętać, że natychmiast pojawia się ogólnopolska, ogólnonarodowa - i inne takie "ogólno-", w których ani "- polska", ani "- narodowa" nie powinno się znaleźć - dyskusja, co się z tym wrakiem stanie. A co, pani zdaniem, stać się powinno? - Przede wszystkim, proszę pamiętać, to jest wrak. To słowo powinno chyba wszystko wyjaśniać. Jak ktoś nie zna znaczenia tego słowa, to odsyłam do pierwszego słownika. Czy ktoś robi pomniki, a raczej muzea, gdzie można zwiedzać wraki samochodów, w których zginęli ludzie? Czy autobus z Grenoble został wystawiony na widok publiczny? Czy ktoś pomyślał, co dla nas, rodzin, oznacza ten wrak? Pomysł, gdzie któryś z naszych bliskich siedział. Bo ja na przykład dokładnie wiem, gdzie siedział mój ojciec. I wiem, w której części wraku mogłabym szukać czegoś, co miałoby mi go przypominać. Może to idzie za daleko, ale wydaje mi się, że trzeba pamiętać, iż to jest prawie otwarty grób. Jeśli mówią to politycy, i to mnie przeraża, z wszystkich stron sceny politycznej, mówią, że będzie można to oglądać! To w jakim celu? Czy doszliśmy do takiego etapu, że nie ma już żadnego tabu? Ja nie chodzę na cmentarz po to, żeby oglądać, zaglądać w otwarte groby, bo chodzę tam po to, aby położyć kwiaty na uporządkowanych grobowcach i mogiłach. Czy wrak to naprawdę będzie coś z czego będzie można zrobić eksponat muzealny? Czyli te wszystkie idee mówiące o tym, żeby ten wrak uczynić właśnie jakimś elementem muzealnym albo jakimś elementem pomnika uznaje pani za przerażające i pani je odrzuca? - Element pomnika to co innego. Element pomnika to znaczy, że na przykład, ja sobie to tak w każdym razie wyobrażam, wrak tupolewa, jedzie do huty zostaje przetopiony i rzeczywiście jest elementem jakiegoś pomnika, ale nie stawiałabym go na Krakowskim Przedmieściu, nie stawiałabym go w miejscach, gdzie byłby przedmiotem okołopolitycznych afer. Wczoraj z kolei usłyszałam od jednego z komentatorów i też politycznych, też wysoko na scenie, że trzeba go na wieki wieków zachować, bo przecież za 10 lat zmienią się metody badań i jeszcze raz będziemy go badali. I co jeszcze? Jak długo? Co się pani w takim razie, co się pani zdaniem w takim razie stać z nim powinno? - Huta, przetopienie i element pomnika, ale żaden eksponat i żadne permanentne obawy mojej rodziny, moich bliskich, że zmieni się władza, i kolejna władza będzie chciała na nowo wygrzebywać katastrofę smoleńską. Taka makabra, to nie jest coś na co jesteśmy przygotowani, nikt na to nie jest przygotowany. Czy wobec tych najróżniejszych pomysłów jest jakieś wspólne stanowisko rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej? Czy to jest tak, że każdy z państwa wypowiada się w swoim imieniu? - My nie stanowimy żadnej grupy. Tak samo jak ci ludzie, którzy jechali do Katynia na 70. rocznicę zbrodni nie stanowili żadnej jednolitej organizacji. To byli ludzie będący przekrojem całego społeczeństwa. W każdym razie taki był zamysł tej delegacji. I wydaje mi się, że byłoby sztuczne nawoływanie, abyśmy my - te 96 rodzin - stanowili jakąś wspólną grupę. Ja w tej grupie 96 rodzin mam trwałych znajomych, nawet grupę przyjaciół, ale do głowy nie przyszłoby mi szukać kontaktu z wszystkimi, bo myślę, że to są rzeczy naturalne, intuicyjne. A wiem już - ponieważ żyję cały czas, jak mój ojciec żył w cieniu Katynia - co znaczy jednoczyć się w cieniu tragedii. Nie polecam tego nikomu. Forum: Co powinno się stać z wrakiem Tu-154M?