Remanent układu
Sprawa Janusza Kaczmarka powraca - bardziej za przyczyną dziennikarskich niż prokuratorskich działań. Jeszcze niedawno odbierano ją przez pryzmat sondaży: kto na niej zyska, a kto starci. Dziś wydaje się wyzwaniem dla całej klasy politycznej.
Gdy wybuchła afera Lwa Rywina, Maciej Łętowski porównał jej klimat do brazylijskiej telenoweli. Najnowsze odkrycia, dotyczące przecieku, który ostrzegł Andrzeja Leppera przed kontrolowanym wręczeniem łapówki przez CBA pokazują, że sprawa ta rozgrywała się w podobnie kiczowatej poetyce popularnego thrillera politycznego. Tajemne spotkania oligarchów z politykami z konkurencyjnych obozów czy rola doktora R. jako łącznika między nimi, pertraktacje o północy w luksusowym hotelu, na które minister spraw wewnętrznych przyjeżdża w krawacie, a wychodzi już bez niego - wszystko to znaleźć by się mogło w jakiejś mutacji Jamesa Bonda dla mniej wymagających widzów. Jak w aferze Rywina ustalenia dziennikarzy śledczych wyprzedziły efekty śledztwa prokuratury, która - od chwili zmiany władzy w kraju jesienią ub. r. - nie wykazała się w tej sprawie żadnym konkretnym osiągnięciem.
Nie wiem, co osiągnęła prokuratura - przyznaje Julia Pitera, minister w kancelarii premiera. - Mogłabym oceniać tylko wtedy, gdybym wiedziała, co jest w aktach. Okazało się nieprawdą, że była jakaś próba umorzenia tego śledztwa. Jeżeli tych ustaleń w aktach prokuratorskich nie ma, trzeba by stwierdzić, dlaczego prokuratura tak opieszale sprawę prowadziła. A jeżeli są, to znaczy, że wszystko jest w porządku - podkreśla sekretarz stanu w kancelarii premiera.
Niewykluczone, że Bertold Kittel i jego współpracownicy z TVN i Newsweeka pogrążyli Janusza Kaczmarka, dostarczając brakującego dotychczas motywu jego działania - minister mógł być zainteresowany ostrzeżeniem Andrzeja Leppera, ponieważ wówczas po przesłuchaniu wicepremiera wyszłyby na jaw ich wspólne kontakty z oligarchą Ryszardem Krauzem. Ich intensywność ujawniono, gdy pojawił się wątek doktora Władysława R,, specjalisty od medycyny naturalnej, u którego odbywały się spotkania z ich udziałem.
Bohaterowie z różnej bajki
W tej aferze pojawili się ludzie ze wszystkich obozów politycznych. Jeśli wierzyć wersji, której bronił ówczesny szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro - Kaczmarek, powziąwszy informację o planowanym kontrolowanym wręczeniu łapówki, która miała trafić do Leppera, ostrzegł Krauzego, który z kolei za pośrednika wybrał posła Samoobrony Lecha Woszczerowicza. Ten przedtem wiele lat dla Krauzego pracował. Alibi Kaczmarka potwierdzić miał z kolei Jaromir Netzel, szef PZU za rządów PiS.
- To spełnia klasyczną definicję układu polityk-biznesmen, tworzy dramatyczną całość. Pokazuje, że Jarosław Kaczyński miał rację, gdy w 1991 r. definiował układ i opisywał w jaki sposób szkodzi on demokracji - uznaje socjolog Paweł Śpiewak: - Problemem Kaczyńskiego i jego potwornym błędem politycznym pozostaje jednak, że w tym wypadku sam promował tę grupę, zanim ją wreszcie utrącił.
Kaczmarek i Lepper krótko należeli do PZPR, co były minister spraw wewnętrznych i administracji zataił przed promotorami kariery. Netzel miał z kolei z ramienia PiS rozbijać w PZU postkomunistyczny układ, pozostały po rządach Cezarego Stypułkowskiego.
- Już w sprawie Rywina tak było. Pojawiali się w niej bohaterowie z różnej bajki. Na tym polega siła tego typu układów, że mają powiązania w ośrodkach władzy różnych w sensie politycznym i w sensie interesów - powiedziała "Tygodnikowi Solidarność" Julia Pitera. - Rzecz polega tylko na tym, czy osoby w tym uczestniczące czyniły to z całą świadomością czy też były nierozsądne, choć nie są z tego powodu mniej winne - nie ma wątpliwości Julia Pitera.
Głównym pytaniem pozostaje kwestia, czy uczestnicy "układu z Mariotta" tworzyli tylko "grupę sytuacyjną", która ukształtowała się w chwili, gdy tworzące go osoby miały już wysokie stanowiska i wiele do zaoferowania sobie nawzajem - czy też układ ten pod patronatem oligarchów od dawna parł do władzy, obstawiając różne wyniki wyborcze i mając swoich ludzi w różnych formacjach.
Sieć, która zastępuje państwo
Popularna w USA teoria sieci opisuje mechanizm współzależności środowisk biznesu, polityki, kultury i dyplomacji - podkreśla konsultant polityczny Eryk Mistewicz: - Sieć sama w sobie nie jest złem, może być wykorzystana dla fantastycznych przedsięwzięć charytatywnych i społecznych. Ale przy braku silnego państwa i mechanizmów kontrolnych, sieć czy jej elementy zaczynają współpracować w procesach patologicznych.
Z czasem sieć zastępuje państwo lub przynajmniej jego elementy. Tak dzieje się w wielu krajach byłego ZSRR.
Eryka Mistewicza niepokoi proces ośmieszania silnego państwa, które zdaniem krytyków ma prowadzić do patologii czy ograniczenia praw większości. Częściej jednak patologiom sprzyja państwo słabe. - W pewnym momencie pojawia się przyzwolenie polityczne na pewien typ transakcji. Gdy politycy deklarują, że gospodarka ich nie interesuje, biznesmeni oferują: zostawcie nam gospodarkę, a my damy wam pieniądze na billboardy przed następnymi wyborami - przestrzega konsultant.
Nowa matka wszystkich afer
Nikt nie został jeszcze w sprawie skazany. Jednak sama lista podejrzanych, obejmująca byłego wicepremiera, byłego ministra "siłowego", szefa największej firmy państwowej i komendanta głównego policji wskazuje, że przed laty posłowie z komisji śledczej pochopnie określili sprawę Orlenu "matką wszystkich afer". Już z dotychczasowych ustaleń wynika, że na miano to może raczej zasłużyć sprawa przecieku o planowanej akcji CBA w ministerstwie rolnictwa.
- Głównym problemem pozostaje ustalenie, jaki był cel działania układu, bo jego motywy łatwiej opisać. Jakich koncesji mógł wtedy udzielić korzystający ze swej władzy Lepper - zastanawia się Paweł Śpiewak. - Z sejmowej komisji spraw zagranicznych zapamiętałem znakomite kontakty ludzi Leppera z Rosją i krajami islamskimi. Gdy zabiegałem, byśmy wydali oświadczenie w sprawie wypowiedzi prezydenta Iranu, Mariusz Piskorski z Samoobrony zaatakował mnie, że swoje oceny opieram na publikacjach prasy zachodniej - wspomina prof. Śpiewak: - Chociaż możemy nie poznać odpowiedzi na wszystkie nasuwające się pytania, korzystne wydaje się przekonanie, że afery wcześniej czy później wyjdą na jaw. A tego nas uczy ta sprawa..
Dla oceny kontaktów posłów z biznesmenami kluczowa okazuje się relacja ówczesnego parlamentarzysty Samoobrony Lecha Woszczerowicza o genezie spotkania z Krauzem: "Zadzwonił do mnie pan Ryszard. Zapytał, czy śpię, czy jestem ubrany i czy przyjadę do hotelu. No to przyjechałem około północy. Wypiliśmy sobie po trzy szklaneczki whisky". Jednym słowem: oligarcha w środku nocy wydzwania do jednego z 460 wybrańców narodu i niczym fryzjerowi każe mu przyjeżdżać natychmiast, a mandatariusz posłusznie wypełnia polecenie.
- Intuicja podpowiada mi, że na ograniczenie tego typu zachowań nie wpływa ujawnienie podobnych sytuacji z przeszłości, tylko strach przed teraźniejszością - uważa jednak Eryk Mistewicz. - A tego strachu w teraźniejszości brak. Nie budzi go przecież Julia Pitera ani przekazy medialne, które w swojej masie niosą raczej przesłanie, że zwalczanie korupcji na szczytach władzy było szukaniem haków na politycznych przeciwników - ocenia konsultant.
W zarządach lub radach nadzorczych spółek Krauzego zasiadali Wiesław Walendziak, Sławomir Petelicki czy Wojciech Brochwicz. Twórca Prokomu zabiegał o kontakty z politykami różnych ekip i weteranami służb specjalnych. Układ nie narodził się z dnia na dzień. Powiązania, ujawnione w aferze przeciekowej budowano przez lata. Odkąd telewidzowie obejrzeli pamiętne nagranie ministra spraw wewnętrznych, zmierzającego około północy do apartamentu oligarchy - polska polityka nigdy już nie będzie taka, jak przedtem.
Łukasz Perzyna
Jak uniknąć niespodzianek - rozmowa ze Zbigniewem Wassermannem, posłem PiS, w latach 2005-7 ministrem-koordynatorem służb specjalnych
Czy w sprawie przecieku okazało się w pół roku po zmianie władzy, że dziennikarze śledczy osiągnęli więcej, niż prokuratorzy?
Nie znam szczegółowych ustaleń prokuratury, bo to jednak jest objęte tajemnicą śledztwa. Sukces dziennikarski wydaje się sukcesem dość dwuznacznym, albowiem wersja Kaczmarka była taka, że te spotkania miały charakter bardziej spotkań przypadkowych niż celowych, z uwagi na to, że tam były świadczone usługi medyczne. Na ile to jest prawda - bardziej prokuratorzy niż dziennikarze mogliby ustalić. Faktem jest, że dziennikarskie ustalenia posunęły trochę sprawę do przodu. Pokazały pewne nowe okoliczności. Być może one są interesujące dla głównego problemu w tej sprawie - czyli przecieku. Bo proszę zobaczyć, że ciągle mówimy o sprawie przecieku, a rozmawiamy o zarzutach o fałszywe zeznania, utrudnianie śledztwa. Czyli organy ścigania mają problem z dotarciem do tego, co jest istotą tego śledztwa. To są trudne postępowania. Sprawy przeciekowe zazwyczaj kończą się umorzeniem i niewykryciem sprawców albo nieudowodnieniem niczego typowanym sprawcom. Myślę, że ta sprawa jest na tyle bulwersująca, że nie byłoby źle, gdyby prokuratura na forum sejmowej komisji sprawiedliwości pochwaliła się swoimi osiągnięciami w tej sprawie - myślę, że można się spodziewać takiego wniosku - albo też skomentowała te ustalenia dziennikarstwa śledczego chociażby w takim zakresie, w jakim można je uznać za przydatne dla postępowania karnego.
Czy interesującym szczegółem okaże się fakt, że doktor, u którego spotkania się odbywały zamknął gabinety i przebywa w Rosji? Oczywiście jako wolny człowiek może przebywać w każdym kraju, ale czy to tworzy jakiś trop, powiedzmy geopolityczny?
Myślę, że nie można tego pozostawiać bez zauważenia. Jak pan powiedział, gdzie kto przebywa - to jego sprawa. Ale fakt, że akurat w Rosji i że pan Krauze inwestuje w surowce energetyczne da się jakoś powiązać. Można szukać pewnych wspólnych nici. Ale od tego już jest śledztwo, żeby precyzyjnie - często także w konwencji niejawnej, bo to nie tylko tajemnica śledztwa, ale także być może trzeba poprzez służby poszukać pewnych relacji. Warto by ten wątek sprawdzić.
Czy z interesów, prowadzonych przez Kaczmarka i Leppera wynika, że mamy do czynienia z jakimś mechanizmem kooptacji przez stary układ tych ministrów nowego rządu? Czy też raczej Kaczmarek i Lepper wchodzili do tamtego rządu, mając już pewien bagaż, pewną obciążoną hipotekę, czyli do tamtego rządu tak naprawdę nie powinni wejść - gdyby w Polsce procedury clearingowe były równie surowe jak w Stanach Zjednoczonych gdzie można nie zostać prokuratorem generalnym dlatego, że się za gosposię nie płaciło ubezpieczenia?
Mówimy o standardach, do których ciągle dążymy, ale które nie są w życie wprowadzane. Czy oni weszli z tym bagażem, czy też ten bagaż jest dorobkiem ich udziału w rządzie - trudno rozstrzygać jednoznacznie. Myślę, że jednak bycie w rządzie daje nieporównanie większe możliwości niż dojście do pewnych interesów, związków i relacji bez afirmacji władzy. Ważne, żeby każda przesłanka, która stwarza wątpliwość, czy człowiek jest godny takiego urzędu była nawet przeceniana, a nie tylko doceniana. To sposób na to, by uniknąć takich przypadków w przyszłości. O to bardzo trudno nawet w drodze standardów, które są stosowane. Wielokrotnie mówiłem, że służby badają osoby, predestynowane na wysokie stanowiska, związane ze sferą bezpieczeństwa - co nie zawsze ujawnia te wszystkie relacje, które później okazują się kompromitujące, trudne lub czasami wręcz wymagające zainteresowania organów ścigania. Standard już na poziomie samego wejścia powinien być bardzo wysoki. Wtedy unikniemy niespodzianek.
Czyli za rozwikłanie sprawy Kaczmarka i Leppera Pan skłonny byłby uznać dopiero wyjaśnienie źródła przecieku, a nie ukaranie któregoś z nich za fałszywe zeznania? Bo pewnie musiały być fałszywe, skoro były sprzeczne?
Odwołam się do swojej trzydziestoletniej praktyki prokuratorskiej. Nie ma praktycznie śledztwa, w którym nie można by było kogoś na fałszywych zeznaniach złapać. Czasami jest tak rutynowe podejście organów ścigania czy sądów, że nie reagują one na fałszywe zeznania, nie podnoszą z urzędu zarzutu - bo uważają, że to jest pewien fatalny, ale jednak.. standard. Dlatego to nie jest sukcesem. To jest pewien etap do sukcesu. Bo jeśli to fałszywe zeznanie wiąże się ściśle z przeciekiem, dotyczy okoliczności przecieku - to trzeba docenić, że to bardzo ważny moment fałszywego zeznania. Natomiast jeżeli zeznanie jest tylko pewnym środkiem...
...do jakiego celu?
Takim, jak wtedy, gdy jak nie można było Ala Capone złapać zabójstwie, to złapano go na podatku... Rozróżnijmy takie dwie sytuacje. Tu rzeczywiście kapitalne znaczenie ma udowodnienie, kto wyniósł, kto ostrzegł, kto dokonał przecieku. Jeśli to się uda prokuraturze, to wtedy można powiedzieć, że swoje zadanie wtedy dopiero wypełni. Jeśli nie - to jest na jakiejś drodze do tego celu. Ale bardziej niepokojące byłoby, gdyby się na tej drodze zatrzymała. I to trzeba absolutnie sprawdzić.