Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Polska w cieniu bomb

Metro, dworce, szpitale, hipermarkety - niemal codziennie w kraju pojawiają się doniesienia o alarmach bombowych. Straszenie rodaków staje się "modne".

/Archiwum

Jak dotąd, alarmy na szczęście okazują się fałszywe, a policja z dużą skutecznością łapie "dowcipnisiów". A grozi im, z czego wielu z nich nie zdaje sobie sprawy, nawet 12 lat więzienia i - co nie mniej dotkliwe - obciążenie kosztami akcji sił porządkowych.

W każdym wypadku alarm powoduje postawienie na nogi policji, pogotowia, straży pożarnej, ewakuacje i spore utrudnienia dla mieszkańców rejonu, gdzie ogłasza się alarm. Koszty takich akcji są ogromne. Ale policja i eksperci przekonują, że każdą wiadomość o rzekomej bombie trzeba traktować poważnie. - Lepiej sto razy się pomylić, niż raz zaniechać działania - mówi INTERIA.PL dr Tomasz Białek, ekspert ds. terroryzmu.

"Moda" na fałszywe alarmy

/AFP

Policja alarmuje, że liczba informacji o rzekomo podłożonych bombach wzrosła zdecydowanie od czasu pierwszych zamachów w Londynie. Po 7 lipca odnotowano w całej Polsce aż 30 fałszywych alarmów bombowych.

W samej tylko Warszawie pojawiły się w ostatnim czasie informacje o rzekomej bombie w metrze oraz dwóch stołecznych centrach handlowych i centrum finansowym. Z kolei na Śląsku w ciągu zaledwie kilku dni donoszono o ładunkach wybuchowych, które miały być jakoby podłożone w hipermarkecie, w banku, na przystanku komunikacji miejskiej i na stadionie, gdzie akurat odbywało się zgromadzenie Świadków Jehowy. W Szczecinie pojawiły się informacje o bombach w siedzibie banku oraz w centrum handlowym, a w Bydgoszczy - fałszywy alarm w pociągu. Ale podobne informacje zdarzają się też w mniejszych miastach - ostatnio choćby w Ełku czy Gorlicach.

Policja ma obowiązek sprawdzać wszystkie, nawet te pozornie błahe informacje. Dlatego nie zbagatelizowała nawet doniesienia mężczyzny, który w zabrzańskim pubie miał słyszeć, jak dwaj Arabowie rozmawiali o bombie. Mimo że informator, kiedy przyszedł na policję, miał 2,4 promila alkoholu we krwi, jego doniesienie sprawdzono, stawiając na nogi także funkcjonariuszy w Krakowie i Poznaniu, gdzie miały zostać podłożone ładunki.

- Tego typu informacje wydają się absurdalne dopiero z perspektywy czasu. Ale każdy rozsądny człowiek, słysząc podobną rozmowę Arabów, przestraszyłby się i poinformował policję. Dopóki się takiej informacji nie sprawdzi, nie ma absolutnej pewności, że nie istnieje realne zagrożenie - powiedział nam dr Białek.

Portret "dowcipnisia"

/INTERIA.PL

Marcin Szyndler z zespołu prasowego Komendy Głównej Policji mówi, że wśród sprawców fałszywych alarmów są zarówno dzieci w wieku od 10 do 16 lat, jak i osoby starsze. - Ci ostatni, dzwoniąc z informacją o podłożonej bombie, bardzo często są po prostu pijani. Później nie potrafią wyjaśnić, dlaczego to zrobili. Zdarzały się też przypadki telefonów od osób niezrównoważonych psychicznie - tłumaczy.

Według psychologów, ktoś, kto wywołuje fałszywy alarm bombowy, może mieć różne powody, by to robić. Hipotetyczny portret psychologiczny osoby, która wywołuje fałszywy alarm, jest złożony. Zdaniem psychologa Wojciecha Eichelbergera, ludzi zdolnych do takiego czynu można podzielić na cztery grupy.

Pierwszą grupę mogą stanowić osoby chore psychicznie, które chcą zwrócić czyjąś uwagę na siebie i na swoje problemy. Drugim rodzajem fałszywych zamachowców mogą być - jego zdaniem - mitomani, którzy tworzą wokół siebie iluzję, aby podnieść swoją samoocenę i poprawić swój wizerunek. Jako trzecią grupę psycholog wymienia socjopatów, którym przyjemność sprawia destrukcyjne działanie skierowane przeciwko społeczeństwu. Ostatnią, czwartą grupą - jak podejrzewa psycholog - mogą być osoby, które popierają ataki terrorystyczne, uważając, że zamachowcy walczą o słuszną sprawę.

Posiedzą i zapłacą

Policja zapewnia, że w większości wypadków szybko dociera do sprawców, którzy zwykle nawet nie podejrzewają, że dopuścili się groźnego przestępstwa. Najczęściej stawiane są im zarzuty "sprowadzenia niebezpieczeństwa dla zdrowia i życia wielu osób" w wielkich rozmiarach, za co grozi od 5 miesięcy do 8 lat więzienia. Jeśli jednak w wyniku fałszywego alarmu ktoś zostanie ranny, sprawca może spędzić za kratami nawet 12 lat. A takie niebezpieczeństwo istnieje, bo alarmowi może towarzyszyć wybuch paniki, co jest niebezpieczne szczególnie dla osób starszych czy chorych.

Zazwyczaj też sprawcy takich "żartów" muszą liczyć się z tym, że będę pokrywać koszty akcji sił porządkowych. A kwoty te są olbrzymie. Jak policzyła "Gazeta Prawna", trzy tygodnie temu, gdy w wyniku fałszywego alarmu bombowego ewakuowano z warszawskiego metra 20 tys. osób, tylko uruchomienie komunikacji zastępczej kosztowało miasto ok. 60 tys. zł. Całkowity zaś koszt akcji służb porządkowych był aż dziesięciokrotnie wyższy! Niefrasobliwy "dowcipniś" musi liczyć się z poniesieniem przynajmniej części tych kosztów.

Często sprawcami alarmów są małoletni. Wtedy delikwent, który dopuścił się czynu karalnego, a ma 13-17 lat, może stanąć przed sądem rodzinnym i trafić pod nadzór kuratora lub do zakładu poprawczego. Odpowiedzialność finansowa w takim wypadku spada na jego rodziców.

Ale jest i akcent optymistyczny w tym bombowym szaleństwie. Jak zwraca uwagę dr Białek, tego rodzaju fałszywe alarmy, choć wszystkim utrudniają życie, paradoksalnie mogą też okazać się przydatne, bo nauczą ludzi zachowania w sytuacjach kryzysowych. - Musimy się liczyć z tym, że czasem ktoś wywoła fałszywy alarm. Ale jeśli któryś jednak okaże się prawdziwy, ludzie będą już umieli reagować - tłumaczy.

INTERIA.PL/PAP

Zobacz także