Obecny minister skarbu nie unieważnił jednak prywatyzacji. Sprzedaż akcji nastąpiła w taki sposób, że nie odzwierciedlają one całego majątku Polmosu - mówią kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli. Zakład sprzedano za tanio o co najmniej 11,5 mln złotych. Choć zarzuty NIK są oczywiste, to minister skarbu nie uznał ich za wystarczające, by unieważnić proces. I tym samym przyjął stronę załogi, która nie chce unieważnienia prywatyzacji. - To oznaczałoby zamknięcie zakładu. Polmos borykał się z brakiem płynności finansowej; odkładaliśmy podatki, te podatki zostały spłacone przez nowego inwestora, teraz siłą rzeczy inwestor musi to sobie odebrać, jeśli zostanie usunięty - mówi prezes firmy. W 2002 roku Polmos sprzedano spółce z Karaibów, która mimo deklaracji, nie zainwestowała w zakład ani złotówki. W zeszłym roku pakiet akcji odkupiła inna firma z branży - spłaciła część milionowego zadłużenia i nie jest tajemnicą, że w razie cofnięcia prywatyzacji będzie chciała odzyskać pieniądze. Teraz ruch należy do prokuratora. To pierwszy taki przypadek w prywatyzowanych zakładach.