Pokusa wysokiego napięcia
Zielonoświątkowcy, o których było w mediach głośno dzięki wizycie Benedykta XVI w Brazylii, wyrastają na trzecią siłę w światowym chrześcijaństwie.
Za wielu wiernych odchodzi od naszego Kościoła do sekt zielonoświątkowców - twierdzi brazylijski kardynał Claudio Hummes, szef watykańskiego "ministerstwa" do spraw księży. Kościół traci wiernych, bo czują się porzuceni, zapomniani. Błąd polega na tym, że to oni mają przyjść do Kościoła, a nie Kościół do nich. Hummes, wyliczany wśród tak zwanych papabili (zdolnych do sprawowania urzędu papieża), podkreśla, że Kościół musi wyjść z parafii i zapukać do domów i miejsc pracy, gdzie toczy się życie milionów wiernych. Księży jest jednak na to o wiele za mało - jeden przypada średnio na 8 tys. wiernych. W tej sytuacji do akcji misjonarskiej muszą włączyć się świeccy. A Kościół nie może unikać zajmowania stanowiska w sprawach takich jak aborcja, model rodziny, drapieżny kapitalizm.
Kardynał ma rację, ale z tych słabości katolicyzmu w krajach rozwijających się doskonale zdają sobie też sprawę zielonoświątkowcy i inne wspólnoty protestanckie.
W Polsce nasza optyka jest tak mocno katolicka, że mało kto dostrzega wielkie ruchy tektoniczne w globalnym chrześcijaństwie. Tymczasem wielkie historyczne Kościoły - prawosławny, rzymski, luterański - w zetknięciu z błyskawicznymi przemianami współczesnymi są często dużo mniej elastyczne niż lotne brygady, takie jak fundamentaliści, chrześcijanie ewangelikalni (evangelicals), charyzmatycy, zielonoświątkowcy. Mają wiarę, zapał i majątek. Reagują szybciej na potrzeby materialne i duchowe, zwłaszcza ludzi biednych, mało wykształconych, bardziej emocjonalnych, a przez to zagubionych w globalnej wiosce postmodernizmu.
Polityka