Nad całym Zakopanem świeci dziś piękne słońce. Nic dziwnego, że już rano okoliczne stoki zapełnili wielbiciele zimowych sportów. Pod Nosalem kilkuletnie maluchy ćwiczą na oślej łączce w narciarskiej szkółce. Doświadczeni narciarze i snowboardziści zjeżdżają odważnie z samego szczytu. Stromą, dostojną górę ktoś tnie szybkim i efektownym slalomem. Ma na sobie charakterystyczną, zielono-oliwkową kurtkę - takie noszą tu panie instruktorki ze szkoły Strama (mężczyźni - dla odróżnienia - ubrani są na pomarańczowo). - Ależ ta dziewczyna pięknie jedzie - myślę z podziwem i zazdrością. Za chwilę jest już na dole. Spoglądam, jak zdejmuje gogle. Nie dowierzam własnym oczom, patrzę jeszcze raz. Pogodną twarz pokrywa siateczka zmarszczek, spod pasiastej czapki wysunął się kosmyk siwych włosów. Ta narciarka musi mieć już naprawdę dużo lat. Postanawiam poznać tę niezwykłą kobietę i dowiedzieć się o niej czegoś więcej. - Nasza pani Basia? - rozpromieniają się miłe dziewczyny w recepcji szkółki narciarskiej, gdy pytam o starszą instruktorkę. - To zupełnie wyjątkowa osoba, wszyscy ją tu bardzo lubią - nie przestają chwalić. - Jest zawsze taka miła, uśmiechnięta i uprzejma. A na dodatek to wybitna narciarka - była wielokrotnie mistrzynią Polski, startowała na olimpiadzie. Z każdym ich słowem moja ciekawość rośnie. - Pani Barbaro - ile więc było tych złotych medali na mistrzostwach Polski? - pytam dzień później - bo różne źródła różnie podają. - Chyba dwadzieścia cztery. Ale to było już tak dawno - mówi skromnie Barbara Kurkowiak. - Nawet dorosłych, których tu trenuję i którzy wiedzą, że kiedyś startowałam na olimpiadzie, nie było jeszcze wtedy w planach - śmieje się mistrzyni. - Dziś żyję głównie tym, co robię tu i teraz. Te sukcesy były przecież tyle lat temu. Czasem myślę, że to jakiś dawny, miły sen albo przeczytana kiedyś książka, która zakurzona leży sobie gdzieś na półce. Tę fascynującą księgę narciarstwa pani Basia zapisywała od 1948 roku. To wtedy jako 21-latka wystartowała (jeszcze pod panieńskim nazwiskiem Grocholska) w zawodach o Puchar Kolei Linowych na Kasprowym Wierchu i zajęła trzecie miejsce. Posypały się zachwyty nad jej wyjątkowymi umiejętnościami. Dziennikarz ówczesnej gazety "Sport i Wczasy" napisał: "Grocholska (...) zapowiada się jako wybitny talent zjazdowy. (...) Posiada śmiały męski styl jazdy i znajduje się w doskonałej kondycji fizycznej" ("Sport i wczasy", 4 III 1948). W latach 50. i 60. była w polskim narciarstwie zjazdowym niepokonana. Dziś przyglądam się, jak kilka godzin dziennie trenuje kolejne pokolenie narciarskie pod Nosalem. Młody chłopak przychodzi na pierwszą lekcję, z niedowierzaniem patrzy na swoją trenerkę. Gdy pani Basia oddala się na moment, on rzuca buńczucznie w stronę kolegów: "Ja mam się z nią uczyć? Czy ona w ogóle jeździ jeszcze na nartach?" - i cała grupa wybucha hałaśliwym, nieprzyjemnym śmiechem. - Proszę, zaczynamy rozgrzewkę. Robimy podskoki - dyryguje już tymczasem instruktorka. Chłopak stoi, ani drgnie, a jego nogi w ciężkich narciarskich butach nawet na milimetr nie odrywają się od podłoża. Patrzę z satysfakcją, jak twarz oblewa mu rumieniec. Pani Basia podskakuje energicznie i pokazuje już kolejne ćwiczenia. Zmieszanemu nastolatkowi rzuca jeszcze ze śmiechem: "Nie patrz na mnie jak na starą babcię, startowałam w dwóch olimpiadach, więc musisz wierzyć, że coś jeszcze umiem". Najczęściej jednak - jej zdaniem - ludzie, którzy pierwszy raz wkładają narty, są po prostu bardzo przestraszeni: "Gdy pytają mnie, czy dadzą sobie radę, zawsze odpowiadam - popatrzcie na mnie".