Podejrzana transakcja szefa ABW Krzysztofa Bondaryka
Prokuratorowi, który badał niezgodności u operatora Ery, odebrano wszystkie śledztwa - ujawnia "Gazeta Wyborcza".
Wszystko zaczęło się od fikcyjnych kosztów, jakie przez podstawione firmy wystawiał na fakturach pewien pomysłowy mężczyzna. Wyszło na jaw, że w ten sposób zaniżały swoje zyski także duże przedsiębiorstwa, takie jak Era czy Polsat.
W sprawę zamieszany jest m.in. obecny szef ABW Krzysztof Bondaryk, niegdyś pracownik operatora telekomunikacyjnego. Zarzuca mu się m.in. nabycie od tej firmy samochodu osobowego po zaniżonej cenie.
Do transakcji miało dojść w grudniu 2007 roku, gdy Bondaryk był już szefem ABW. Audi A6 quattro 3.0 kosztowało go 67 tys. zł. Według prokuratora cena ta mogła być zaniżona nawet o 90 tys. zł.
"Kupując ten samochód, działałem w dobrej wierze i nie złamałem prawa. Nie miałem żadnego wpływu na wycenę. Nie interesowałem się tym śledztwem" - powiedział "Gazecie Wyborczej" Bondaryk.
Śledztwo, od którego się zaczęło
Wielowątkowym śledztwem dotyczącym wyłudzania pieniędzy na "puste faktury" zajmował się prokurator Andrzej Piaseczny. W 2010 roku usłyszał ostrzeżenie od policjanta z CBŚ, że jeśli dochodzenie dojdzie do Krzysztofa Bondaryka, zostanie spowolnione. Dlatego zdecydował się na powierzenie sprawy CBA.
W marcu 2011 roku biuro wydało analizę, w której zasugerowano postawienie zarzutów paserstwa i posłużenia się sfałszowanym dokumentem szefowi ABW. Dziwnym zbiegiem okoliczności w maju 2011 Piasecznemu odebrano wszystkie śledztwa.
Jak informuje "Gazeta Wyborcza", gdyby Bondaryk dostał zarzuty karne, ABW musiałaby mu odebrać certyfikat dostępu do informacji niejawnych. A to oznaczałoby ustąpienie ze stanowiska.
Bondaryk już raz musiał się tłumaczyć z beneficjów z tytułu swej pracy w Polskiej Telefonii Cyfrowej (operatora Ery). W 2008 r. CBA (kierowane wtedy przez Mariusza Kamińskiego) zarzucało mu, że ukrył 450 tys. zł dyrektorskiej odprawy. Bondaryk argumentował, że napisał o niej w oświadczeniu majątkowym, ale tajemnica handlowa nie pozwala podać wysokości odprawy. Bronił go wtedy premier Tusk, twierdząc, że CBA poluje na Bondaryka.
Opis śledztwa przedstawia "Gazeta Wyborcza".