Po szczycie w USA: Wujek Władimir wciąż straszy
Prezydent Bush jest z Władimirem Putinem na "ty" i zapraszając go do Kennebunkport liczył, że łącząca ich "dobra chemia" pozwoli przezwyciężyć kryzys w stosunkach Ameryka-Rosja narastający po serii zimnowojennych wypowiedzi rosyjskiego prezydenta. Waszyngton miał nadzieję, że Kreml zaprzestanie pogróżek w odpowiedzi na plany umieszczenia tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach.
Tymczasem nazajutrz po wyjeździe Putina jego wicepremier Siergiej Iwanow ogłosił, że jeśli Ameryka odrzuci rosyjską ofertę alternatyw dla tarczy (radar w Azerbejdżanie, bazy w Rosji i Brukseli), Rosja może - czym straszyła już poprzednio - zainstalować rakiety w obwodzie kaliningradzkim.
Na spotkaniu w Kennebunkport Ameryka nic nie zyskała, natomiast Putin, jedyny zagraniczny przywódca zaproszony do rodzinnej rezydencji Bushów, i to mimo obelg wypowiadanych pod adresem USA, umocnił swój prestiż. Trudno ocenić na ile nieszczęsny szczyt raz jeszcze dowodzi nieuleczalnej naiwności Amerykanów, którzy nazywali kiedyś Stalina "wujkiem Józiem" (Uncle Joe), a na ile jest wyrazem bezradności Busha, który politykę zagraniczną zastępuje działaniami pozornymi. Do nowej zimnej wojny nie dojdzie, bo nikt jej dziś nie chce, poza chyba Fidelem Castro.
Ale złe rozegranie przez USA sprawy tarczy - która nawet jeśli rzeczywiście ma sens, powinna być wcześniej lepiej przygotowana dyplomatycznie - niepotrzebnie zaogniło stosunki Zachodu z Rosją.
Polityka