Piechociński: Zgoda na Schetynę
Przyjęliśmy zasadę na starcie tej kadencji, że marszałek Sejmu przysługuje wygranemu w parlamentarnych wyborach 2007 roku ugrupowaniu, więc jeśli nie zmieniło się to kryterium, to poprzemy Grzegorza Schetynę - mówił w Kontrwywiadzie RMF FM Janusz Piechociński. Dodał, że powalczy z Waldemarem Pawlakiem o przywództwo w PSL.
Konrad Piasecki: Pozwolicie Schetynie zostać marszałkiem?
Janusz Piechociński: - Jeśli będzie taka wola Platformy i podtrzyma tę kandydaturę, bo na razie znamy ją z mediów...
Znamy ją z posiedzenia zarządu Platformy - ogłoszono: Schetyna kandydatem.
- Tak, ale nie znamy jej z bezpośredniego kontaktu - nie z samym zainteresowanym, ale z premierem. Dlatego, że przecież nie tylko chodzi o to, żeby szybko zagospodarować krajobraz po bitwie prezydenckiej, ale także ustalić wspólne działania w rządzie, koalicji, parlamencie.
Grzegorz Schetyna jako postać - do zaakceptowania przez PSL?
- Przyjęliśmy zasadę na starcie tej kadencji, że marszałek Sejmu przysługuje wygranemu w parlamentarnych wyborach 2007 roku ugrupowaniu, więc jeśli nie zmieniło się to kryterium, to oczywiście tak.
Schetyna rozmawiał wczoraj z Pawlakiem, rozumiem, że przygotował go na ten wariant, że to on będzie teraz marszałkiem.
- Nie, bo to było jeszcze chyba przed decyzją zarządu Platformy.
Ale chyba już wiedział, co się święci.
- Być może.
Będąc w tym studiu rano, już wiedział, co się święci. Ale to jest tak, że gdyby nie decyzja PSL-u przed wyborami prezydenckimi, gdyby nie to, że nie poparliście nikogo, a gdybyście poparli Komorowskiego, moglibyście dzisiaj zażądać marszałka?
- Nie, to nie jest kwestia żądania, to jest kwestia wychodzenia lub nie z pewnym pomysłem na przyszłość. Łatwo sobie wyobrazić, jaki scenariusz będą grały ugrupowania dzisiaj opozycyjne w stosunku do koalicji, do rządu. A najważniejsze jest, by w parlamencie w rok do wyborów parlamentarnych - jeśli będą w tym naturalnym konstytucyjnym terminie - po pierwsze, działało sprawne i kompetentne przywództwo w postaci prezydium Sejmu i po drugie, aby nie było jednolitego ataku na zasadzie "nie, bo nie" i takiej totalnej krytyki. Myślę, że wczytanie się w wynik wyborów mu być bardzo istotne nie tylko po stronie zwycięzcy, ale także po stronie tych, którzy w tych wyborach kandydowali i przegrali.
A propos wyników wyborów: pocieszył was trochę sukces Komorowskiego?
- To nie jest w kategoriach: pocieszył, nie pocieszył, bo przecież...
Ale zawsze przyjemnie, jak koalicjant wygrywa. Czy nie?
- Na pewno daje to większe szanse na to, że relacje pomiędzy prezydentem a parlamentem, gdzie mamy większość koalicyjną z Platformą, i rządem, gdzie jesteśmy w koalicji, mogą być naturalnie i lepsze, i bardziej sprzyjające dialogowi i porozumieniu niż byłoby, gdyby prezydentem był polityk dzisiejszej opozycji.
- Przy czym zwracam uwagę, że bez względu na to, kto by wygrał, to w stosunku do tych wyzwań, które niesie czas - kryzys europejski, sytuacja po powodzi, napięta sytuacja i nieprzewidywalna w dalszym ciągu w gospodarce, polska prezydencja - to my musimy w czterech ugrupowaniach parlamentarnych znaleźć nowy język po wyborach, spokojny, umiarkowany, i umiejętność budowania konsensusu.
Żałuje pan trochę, że nie poparliście Bronisława Komorowskiego?
- Nie, to nie jest w takich kategoriach, proszę zwrócić uwagę, jak zachowali się...
Bylibyście dzisiaj w obozie zwycięzcy.
... jak zachowali się nasi wyborcy. My nie chcieliśmy przykładać ręki do stopniowania podziałów, które są rzeczywiście bardzo głębokie. Stąd bardzo ważne - nie tylko dla obozu, który wygrał te wybory, ale i dla obozu, który miał kandydata w drugiej turze - jest zmiana języka i nastawienia, bo - proszę zwrócić uwagę - w wieczór wyborczy Bronisław Komorowski mówił o solidarnym współdziałania dla Polski, która jest najważniejsza, o zgodzie, która buduje, o dialogu, o porozumieniu, Donald Tusk wzywał do tego, żeby pełnym szacunkiem otoczyć pamięć śp. byłego prezydenta, a następnego dnia rano Janusz Palikot w swoim frywolnym, dramatycznym, ale nie do przyjęcia stylu wezwał do kolejnego odcinka serialu: walki w POPiSie do krwi ostatniej.
Ale Janusz Palikot jest znany z tego, że mówi to, co myśli. Tak dzieje się często.
- No tak, ja myślę, że teraz mamy nie tylko do skonsumowania deklaracje, które padły w tych wyborach i ze strony Komorowskiego i ze strony Kaczyńskiego, ale mamy też pewne wyzwania, które są wspólne.
Właśnie, wy to będzie wszystko konsumować, przede wszystkim obietnice Bronisława Komorowskiego. Będzie tak, że będziecie teraz maszynką do głosowania, która będzie popierała jego obietnice i realizowała jego obietnice?
- Pamiętajmy, to jest pytanie do premiera, które z obietnic autorskich jego kandydata i kandydata jego obozu, dzisiaj prezydenta-elekta, rząd będzie chciał i będzie mógł zrealizować poprzez zaplecze parlamentarne.
A PSL, które będzie popierał? Mamy ulgi, mamy podwyżki, mamy in vitro, mamy parytety. Gdzieś powiecie twarde "nie"?
- W roku 2002, kiedy w budżecie likwidowaliśmy to, co nazwano dziurą Bauca, stoczyłem wielki bój w celu likwidacji ulg dla studentów, a przede wszystkim ociemniałych inwalidów wojennych z ówczesnym wicepremierem, ministrem finansów, dzisiaj prezesem Narodowego Banku Polskiego, więc wiem, jaki to był wtedy błąd, zniesienie tej ulgi. Oczywiście chciałbym, żeby ta ulga była albo 49 proc., albo 51 proc., a nie po 50, bo to może przywrócić patologię, która w części transportu była.
A nie boi się pan takiego scenariusza, że teraz Platforma będzie zgłaszała projekty ustaw, PSL będzie protestował przeciwko niektórym, zwłaszcza tym ideologicznym i wtedy Platforma powie - "no nie, z takimi koalicjantami to się nie da nic zrobić".
- Jeżeli Platforma będzie zgłaszała projekty jako ugrupowanie polityczne, a nie projekty rządowe, poprzez koalicyjny rząd, to wtedy rozumiemy, że odnosimy się merytorycznie do zawartości tych projektów, no i jeżeli będzie to nie do przyjęcia, to nie będziemy za tym glosować, na przykład zmiany w ordynacji wyborczej czy jakieś ideologiczne rozwiązania sprzeczne z naszą ideą.
A czuje pan, że ta koalicja dotrwa do końca kadencji, jeśli ten koniec kadencji będzie za półtora roku?
- W mojej ocenie, jeśli nie będzie łatwej pokusy, żeby uciekać od zobowiązań, które padły wobec wyborców i trudnych wyzwań, które są przed nami, choćby w kontekście sytuacji międzynarodowej, w gospodarce i dobrego przygotowania polskiej prezydencji, to powinnością 4 ugrupowań parlamentarnych, a szczególną powinnością obecnej koalicji, jest to żeby kadencja tego parlamentu zakończyła się racjonalnie i była poprzedzona bardzo intensywnymi pracami.
Rzuci pan rękawicę prezesowi?
- Tak, już to zapowiedziałem. Na najbliższym kongresie.
Będzie pan kandydował na prezesa?
- Będę. Z prostego powodu. Uważam, że PSL i PSL-owcy, i nie tylko PSL-owcy powinni mieć wybór. Od razu uspokajam, to nie będzie tak, że będzie waśnie, niuanse, kłótnie publiczne, nie. Ja będę przedstawiał własny, autorski program zmian w PSL-u, w przestrzeni , w której PSL jest potrzebny i powinien być bardziej komunikatywny, bardziej aktywny.
Ale to skłonił pana do tej decyzji blamaż wyborczy Waldemara Pawlaka?
- Skłoniło mnie to, że PSL w tych wyborach osiągnął wynik, który jest poniżej tego, co nazywamy "za minimum satysfakcji".
"Idziecie pod lód" - mówią pańscy koledzy.
- Nie, koledzy, jak zwykle, są pełni emocji. W tej chwili najważniejsze są wyborcy samorządowe, a później wybory parlamentarne i jestem przekonany, że aktywny, solidny, obliczalny, racjonalny, ale i nowoczesny w treści i formie PSL spokojnie zbliży się do 10 proc., a nie będzie walczył o 5 proc..
Waldemar Pawlak mówił to samo przed wyborami prezydenckimi.
- Mówił i dlatego postawiłem mu sugestię, że po takim wyniku wyborczym powinien poddać się weryfikacji sam. I słusznie, bo tak to się robi w demokratycznym państwie i w demokratycznej partii. Poprosił o wniosek o zaufanie i ma mandat na kierowanie stronnictwem do najbliższego kongresu .
Ale tylko do najbliższego kongresu?
- Tam zmierzymy się w rywalizacji i większość zdecyduje.