Krystyna zdecydowała się na zabieg peelingu dłoni przy użyciu środka chemicznego w jednym z wrocławskich gabinetów medycyny estetycznej. Nie było to dla niej novum, poddała się mu już kilka lat wcześniej i była bardzo zadowolona z efektów. - Dłonie były jak nowe - mówi. Tym razem wyglądało to jedna jednak zupełnie inaczej. Asystentka pani doktor nałożyła na dłonie Krystyny biały, gęsty jak śmietana i wyszła z gabinetu. - Zamknęła drzwi i zostawiła mnie na kilkanaście minut. Po pewnym czasie zaczęłam odczuwać pieczenie. Próbowałam zaciskać zęby i udawałam przed sobą, że wytrzymam, ale ból stawał się nie do zniesienia. Zaczęłam krzyczeć, miałam łzy w oczach - wspomina kobieta. Do gabinetu weszła asystentka i zmyła substancję. Ból nie ustąpił. Wreszcie pojawiła się też pani doktor, która miała nadzorować cały proces. - Stwierdziła, że wszystko jest prawidłowo i wyszła. Wiedziałam, że to nieprawda, bo za pierwszy razem nic takiego się nie działo. Ból narastał, palce drętwiały mi z bólu, były jak kołki, nie mogłam nimi ruszać - opowiada Krystyna. Kiedy siedziała w gabinecie, zrobiła zdjęcia swoich dłoni i wysłała je do córki. Widać było na nich białe plamy, wyglądały jak usmażone na patelni kurze białko. Zniszczone naczynia krwionośne i nerwy - Wróciłam do domu i próbowałam zasnąć, ale ból mi na to nie pozwalał. Rano moje dłonie były całe spuchnięte. To mnie przeraziło - mówi. Właścicielka gabinetu nie odbierała telefonu, dlatego Krystyna podjęła decyzję: jadę na pogotowie. Po kilku godzinach spędzonych na szpitalnym korytarzu usłyszała, że powinna udać się do lekarza rodzinnego. Trafiła do niego dopiero wieczorem. - Stwierdził, że to oparzenie chemiczne. Następnego dnia dermatolog potwierdził tę diagnozę - mówi. Specjalista chciał ustalić, jaki preparat został nałożony na dłonie Krystyny. - Próbowałam się dowiedzieć, ale pani doktor nie odbierała moich telefonów. Odebrała, kiedy zadzwoniłam z innego numeru. Powiedziała tylko, że wszystko jest normalnie - wspomina kobieta. Krystyna rozpoczęła długie i kosztowne leczenie pod okiem dermatologa. Maści, sterydy, opatrunki, silne leki przeciwbólowe, takie jak tramadol, który musiała zażywać przez prawie pół roku. Kiedy zeszła pierwsza warstwa oparzonej skóry, pojawiły się sączące, otwarte rany. Zniszczone były naczynia krwionośne i nerwy, wszystko musiało wytworzyć się na nowo. Choć proces leczenia został zakończony, to widoczne blizny na jej dłoniach pozostały do dziś. Od zdarzenia minęły trzy lata, kiedy Krystyna postanowiła, że wrocławska lekarka i jej asystentka muszą ponieść konsekwencje błędu. O pomoc zwróciła się do mecenas Jolanty Budzowskiej, która specjalizuje się w sprawach dotyczących błędów medycznych. - Najpierw musiałam zająć się sobą, poradzić sobie z załamaniem psychicznym i fizycznym. Później stwierdziłam, że nie mogę tego tak zostawić - mówi Krystyna. Finał sprawy po ośmiu latach Sprawa zakończyła się na sali sądowej. Zarzuty, jakie usłyszały lekarka i jej asystentka dotyczyły nieprawidłowego użycia produktu, braku nadzoru nad przeprowadzeniem zabiegu, nierozpoznaniem oparzenia i nieudzieleniem informacji o powikłaniach. Biegła z zakresu kosmetologii oceniła, że gdyby produkt był odpowiednio dobrany, a czas pozostawienia go na dłoniach właściwy oraz gdyby pacjentka otrzymała prawidłowe zalecenia po zabiegu, to nie powinno było dojść do poparzenia. Ostatecznie finał sprawy miał miejsce w kwietniu 2022 roku, osiem lat od zdarzenia. Sąd Okręgowy we Wrocławiu zasądził na rzecz Krystyny zadośćuczynienie w kwocie 65 tys. złotych oraz kilka tysięcy złotych tytułem odszkodowania za koszty leczenia. - Czy czuję ulgę? Może tak. Mam też nadzieję, że lekarze będą bardziej odpowiedzialni i będą wiedzieć, że za błędy ponosi się konsekwencje - mówi Krystyna. Dodaje, że lekarka, która miała nadzorować jej zabieg, była ginekologiem. Kobieta o tym nie wiedziała, była przekonana, że idąc do gabinetu medycyny estetycznej, jest pod opieką lekarza tej specjalizacji. - Przeszłam przez gigantyczne cierpienie, ale najbardziej dotknęło mnie lekceważące podejście tej lekarki do pracy. Co, gdyby ta pomyłka nie dotyczyła dłoni, tylko twarzy? Wolę nawet o tym nie myśleć. Chciałabym, żeby taka sytuacja nikogo już nie spotkała, żeby ludzie byli bardziej świadomi, a lekarze nie lekceważyli pacjentów - kwituje. Mec. Budzowska: Kluczowe były opinie biegłych - Najtrudniejsze w sprawach o błędy w zabiegach estetycznych jest udokumentowanie przebiegu zdarzeń. W gabinetach kosmetycznych najczęściej nie jest prowadzona żadna dokumentacja, często nie ma nawet ankiet dotyczących ogólnego stanu zdrowia czy przeciwskazań - wskazuje mecenas Budzowska. Jak mówi, dobrą praktyką powinno być zrobienie dokumentacji zdjęciowej i to w każdym przypadku, kiedy mówimy o medycynie estetycznej czy kosmetologii. - Zrobienie zdjęcia przed i po zabiegu jest w interesie zarówno pacjentki, jak i osoby wykonującej zabieg - dodaje. Odnosi się tutaj do sprawy Krystyny, którą można dać za przykład innym skrzywdzonym pacjentom, chcącym dochodzić swoich praw. - Klientka wykazała się dużą roztropnością, dokumentując fotograficznie wszystko, co jej się stało od początku do końca. Zasięgnęła też od razu pomocy lekarskiej, więc udokumentowane było leczenie jej oparzeń. Gromadziła wszystkie faktury, potwierdzające wydatki związane z leczeniem. To pozwoliło udowodnić na drodze sądowej odpowiedzialność kliniki, ale kluczowe były opinie biegłych, z których wynikało jednoznacznie, że jeśli efektem takiego zabiegu jest oparzenie, to nie był właściwie wykonany - mówi Budzowska. Mecenas wyjaśnia też, że rodzaj zobowiązania prawnego lekarza w medycynie estetycznej różni się od tego, z jakim mamy do czynienia w innych jej działach. - W przypadku zabiegów upiększających mówimy o czymś więcej niż tylko o starannym działaniu, które ma prowadzić do wyleczenia pacjenta zgodnie z aktualną wiedzą medyczną. Osoba wykonująca zabieg z medycyny estetycznej, który nie służy ratowaniu zdrowia, niemal gwarantuje pożądany efekt. Po to pacjentka przychodzi na taki zabieg, żeby poprawić swój wygląd. Oczywiście, istnieje ryzyko niepowodzenia, ale pacjent musi być o tym drobiazgowo poinformowany, zanim zdecyduje się na poddanie zabiegowi - tłumaczy Budzowska. Problemy ze zdrowiem i samoakceptacją Prawniczka przyznaje, że coraz większa powszechność tych zabiegów przekłada się na liczbę roszczeń pacjentów. - Jest ich relatywnie dużo. Ja zajmuję się tylko najpoważniejszymi szkodami na zdrowiu, kwestie wynikające z zabiegów kosmetycznych nie są moją główną dziedziną specjalizacji. W kancelarii prowadzimy jednak szokującą sprawę jednej z krakowskich klinik, która wykonuje zabiegi modelowania ciała, niestety od początku do końca niepoprawnie. Pacjentki, które do nas trafiły, borykają się z poważnymi problemami zdrowotnymi, ale też związanymi z samoakceptacją - opowiada mecenas. Krystyna przyznała, że oprócz bólu fizycznego, bardzo dotknęła ją też obojętność ze strony lekarki, powtarzającej, że "wszystko jest dobrze, a zabieg został wykonany prawidłowo". - Szczególnie takie podejście prezentują potencjalni winni, czyli osoby odpowiedzialne za powikłania, do których nie powinno dojść. To jest sprzeczność, bo osoba, która poddaje się takim zabiegom robi to dlatego, że zależy jej na wyglądzie. Naturalne jest, że pogorszenie go wpływa nie tylko na fizyczność, ale też emocje i poczucie krzywdy. Z drugiej strony osoba, która podejmuje się wykonania takiego zabiegu powinna mieć świadomość, że pacjent i klient powierza jej coś bardzo cennego, czyli swój wizerunek, ciało, samopoczucie. Nie wolno bagatelizować niekorzystnych następstw, a dzieje się to na porządku dziennym, ponieważ to nie są najczęściej powikłania zagrażające życiu, więc łatwo o podejście "co się takiego właściwie stało" - kwituje mecenas Budzowska. ZOBACZ TAKŻE: Mec. Jolanta Budzowska: Nie wiem, co siedziało w głowach lekarzy Gabinet wciąż działa we Wrocławiu Mieszczący się we Wrocławiu gabinet medycyny estetycznej, z którego usług skorzystała Krystyna, działa do dziś i oferuje całą gamę zabiegów. Nazwiskiem firmuje go wciąż ta sama lekarka. Na stronie dzieli się też swoimi przemyśleniami na temat poprawy wyglądu, pisze m.in. o tym, że nawet drobny szczegół, którego nie akceptujemy, może mieć wpływ na całe nasze życie zawodowe i osobiste. Paulina Sowa Kontakt do autorki: paulina.sowa@firma.interia.pl