Nowe zarzuty wobec Mieczysława W.
Łódzka prokuratura apelacyjna zarzuciła dziś Mieczysławowi W. ukrywanie dokumentów, m.in. tajnych, którymi nie miał prawa wyłącznie rozporządzać. W czwartek byłemu ministrowi zarzucono płatną protekcję.
Prokuratura zakazała byłemu ministrowi kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy Mieczysławowi W. opuszczania kraju oraz zastosowała wobec niego dozór policyjny. Mieczysław W. nie przyznaje się do winy. Dziś łódzka prokuratura przesłuchiwała jeszcze Mieczysława W.
Podczas konferencji prasowej rzeczniczka PA Małgorzata Glapska-Dutkiewicz powiedziała, iż chodzi m.in. o kilkadziesiąt dokumentów znalezionych u W., w tym z afery FOZZ oraz nie sprecyzowane "rozporządzenie prezydenta Lecha Wałęsy". Dodała, że trzy dokumenty opatrzone były klauzulą "tajne", jeden - klauzulą "poufne".
Według mediów, w domu W. znaleziono wiele ściśle tajnych dokumentów, dotyczących m.in. afery FOZZ, inwigilacji prawicy z lat 90. przez UOP, a także sprawy rosyjskiego szpiega o pseudonimie "Olin".
Jak stwierdziła Glapska-Dudkiewicz, w domu W. znaleziono również dziesiątki innych dokumentów urzędowych. Część z nich schowana była w szafie pancernej, jeden stał na regale.
Obecny na konferencji prasowej rzecznik łódzkiej delegatury ABW mjr Wojciech Barański dodał, że w tej sprawie będzie kontynuowane śledztwo. - Wspólnie z prokuraturą będziemy badać, skąd pochodzą te dokumenty, w jaki sposób one trafiły do Mieczysława W., czy są to dokumenty autentyczne, kto je sporządził - mówił.
Tymczasem, wychodząc z budynku w towarzystwie swojego obrońcy W. powiedział, że jego czwartkowe zatrzymanie to "pokłosie sprawy jego i pana Kaczyńskiego" (chodzi o proces karny wytoczony Lechowi Kaczyńskiemu o nazwanie W. wielokrotnym przestępcą i wygrany przez W. w I instancji - red.). Pytany, czy zna braci G., których zeznania miały go obciążyć, W. powiedział że widział braci G. dwukrotnie, przypadkowo.
Mieczysław W. powiedział, że dokumenty "wraz z innymi gadżetami" przesłano mu z Kancelarii Prezydenta po tym, gdy zakończył tam pracę, ale "zapomniał o nich".
W czwartek, podczas spotkania z dziennikarzami przed swoim domem w podwarszawskim Piasecznie przyznał, że wśród tych dokumentów, które - jak mówił - przesłano mu z Kancelarii w kartonach, a on po przeprowadzce włożył je do piwnicy i zapomniał - był jeden tajny dokument dotyczący jego inwigilacji.
- One przeleżały tutaj, ja o nich zapomniałem, szczerze mówiąc - przyznał i dodał, że gdy "panowie z ABW robiąc rewizję w domu znaleźli je" - on nie protestował. - Po prostu je zabrali; sam nie wiedziałem, co w nich jest - zapewnił.
W. oświadczył, że po przeprowadzce do domu w Piasecznie zaczął rozpakowywać niektóre z tych kartonów. - To były gadżety, prezenty z różnych naszych wizyt. M.in. dokumenty, w jakiś zielonych teczkach, których nie przeglądałem - opowiadał W. Jak oświadczył, jedyny tajny dokument był w mieszkaniu, a nie w piwnicy.
O dokonujących przeszukania funkcjonariuszach Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego W. powiedział, że zachowali się "kulturalnie, godnie i profesjonalnie". Podkreślił jednak, że ABW działała na polecenie prokuratury. - Zaś prokuratura na czyje polecenie wykonywała tę machinację - proszę pozostawić sobie to do osądzenia - powiedział W.
Uważa on, że zarzuty wobec niego są "mocno naciągane" w takim sensie, że "każdy dzisiaj z ulicy może powiedzieć, że pan W. obiecał za milion, dwa, trzy coś załatwić". - I teraz jak ja mam się z tego tłumaczyć? Po prostu nie potrafię - powiedział.
Były minister jest przekonany, że cała sprawa to "element brutalnej i brudnej kampanii wyborczej", i wiąże się z jego konfliktem z Lechem Kaczyńskim. Przypomniał w tym kontekście wygrany w I instancji proces z L. Kaczyńskim, który w 2001 r. nazwał W. "wielokrotnym przestępcą". - Jeśli Kaczyński nie mógł mi udowodnić, że jestem wielokrotnym przestępcą, to niech raz w mediach będę przynajmniej jakimś przestępcą - mówił Wachowski. Swoje zatrzymanie przez ABW Wachowski uważa za "ewidentne działanie przygotowane przez kolegów pana Kaczyńskiego".
Lech Kaczyński proszony na konferencji o komentarz do słów W., że jego zatrzymanie to pokłosie sprawy jego i Kaczyńskiego, odpowiedział: "Jeżeli to moje określenie wskazało prokuraturze drogę do tego, żeby się tą osobą zająć, to bym się ucieszył, ale ja nie widzę najmniejszego związku".
Przypomniał, że w procesie karnym z W. chciał przesłuchania przed sądem kilkunastu świadków, przedstawiał też inne dowody w sprawie "innych przestępstw, których dopuścił się W., ale nie odpowiadał za nie karnie". "Jak wiadomo wszystkie moje dowody zostały odrzucone, w procesie nie przesłuchano ani jednego świadka" - dodał Kaczyński.
Lider PiS twierdzi, że o "łódzkiej sprawie W." nie miał pojęcia. - Gdy wczoraj się dowiedziałem o zatrzymaniu pana W., to byłem przekonany, że chodzi o te sprawy, o których pisano, a które dotyczyły poważniejszych jeszcze spraw, czyli narkotyków - powiedział.
W., odnosząc się do zarzutu płatnej protekcji, postawionego przez prokuraturę jeszcze w czwartek, uznał go za "pomówienia braci G." (wymienił ich nazwisko). Ci znani biznesmeni z podłódzkiego Rzgowa, właściciele hal targowych, którzy sponsorowali klub sportowy Widzew, mieli zeznać, że Wachowski w zamian za milion złotych podjął się załatwienia im pozwolenia na działalność hal w Rzgowie. W czasie przesłuchania Wachowskiego między nim a przedsiębiorcą Andrzejem G. odbyła się konfrontacja.
- Państwo sobie wyobrażacie taką sytuację, że prokuratura, w tym gorącym okresie przedwyborczym, ma poważny materiał na "szarą eminencję" - ministra W. i nie występuje o aresztowanie go?" - pytał mec. Karol Jełowicki towarzyszący W. podczas spotkania z dziennikarzami.
- Mecenas powiedział, że jest to materiał (dowodowy - red.) warty funta kłaków. Ja nie wiem, ile waży funt kłaków - mówił W. Według niego, przedsiębiorca "nie umiał odpowiedzieć konkretnie na żadne pytanie zadane przez obrońcę i sprecyzować konkretnego zarzutu, tego jaki był powód tego całego pomówienia, które złożył".
Mówił też, że widział G. "może raz lub dwa" w kancelarii adwokackiej mec. Jerzego P. (który razem z W. jest podejrzany o płatną protekcję - red.), gdy przebywał u niego w Łodzi. Według W., G. widział go "pierwszy raz na początku lipca 2003, zeznania złożył 30 grudnia 2004 r., czyli półtora roku później, a zarzuty mam dzisiaj, czyli po dwóch latach".
Rzeczniczka PA powiedziała, że prokuratura nie miesza się do żadnych spraw związanych z kampania wyborczą. - Jeżeliby tak podejść do tego zagadnienia, że taki związek istnieje, to prokuratura powinna zamknąć swoją działalność, bo każdy czas w naszym kraju wydaje się niewłaściwy do wykonywania czynności procesowych - powiedziała.
W czwartek łódzka prokuratura apelacyjna postawiła b. ministrowi w Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy Mieczysławowi W. i współpracującemu z nim adwokatowi Jerzemu P. zarzuty popełnienia przestępstw: płatnej protekcji i pomocnictwa do tego przestępstwa. Grozi im kara do 3 lat więzienia.
Według prokuratury do zdarzenia doszło w pierwszej połowie 2003 roku. Mieczysław W. - powołując się na wpływy w instytucji państwowej - miał "umożliwić pośrednictwo w pozytywnym załatwieniu spraw urzędowych jednego z przedsiębiorców z terenu woj. łódzkiego". Jednocześnie zażądał za to miliona złotych.
Z kolei Jerzy P., według prokuratury miał ułatwić Mieczysławowi W. popełnienie przestępstwa przez "udzielenie informacji o problemach prawnych przedsiębiorcy, żądając jednocześnie w zamian za to 50 tys. zł".
Były minister został zatrzymany w czwartek rano, przez funkcjonariuszy łódzkiej delegatury Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego w Piasecznie pod Warszawą. Zatrzymanie W. i P. ma związek z prowadzonym od sierpnia ubiegłego roku przez ABW pod nadzorem łódzkiej prokuratury apelacyjnej śledztwem w sprawie przyjmowania korzyści majątkowych i powoływania się na wpływy. Śledztwo zostało wszczęte po doniesieniu dwóch znanych biznesmenów z podłódzkiego Rzgowa - braci G., właścicieli hal targowych. Doniesienie braci G. związane było również ze sprawą sponsorowania przez nich sportowej spółki SPN Widzew SSA.
Małgorzata Glapska-Dudkiewicz podczas piątkowej konferencji nie potwierdziła, że chodzi o braci G., powiedziała, że nigdy nie wymieniała ich nazwiska, mówiła jedynie o przedsiębiorcach z woj. łódzkiego.
INTERIA.PL/PAP