Nareszcie wracamy
Kończy się pięcioletnia epopeja w Iraku. Wracamy bez kontraktów, za to z trochę lepszą armią. I z poczuciem, że wzięliśmy udział w niepotrzebnej wojnie.
Nim zaczęła się wojna w Iraku, rozpętaliśmy ją w Europie. 30 stycznia 2003 r. brytyjski "Times" publikuje list ośmiu europejskich przywódców, wzywający Zachód do zwartego stanowiska wobec Saddama Husajna i popierający twarda politykę Waszyngtonu wobec Iraku. Ale prawdziwy dynamit to lista sygnatariuszy - obok szefów pięciu proamerykańskich państw Unii pod listem widnieją też podpisy przywódców trzech państw kandydujšcych: Vaclava Havla, Petera Medgyessy i Leszka Millera.
Zwłaszcza ten ostatni podpis wywołuje furię w Paryżu i Berlinie. Francja i Niemcy są przeciwne amerykańskiej interwencji, a List Ośmiu dowodzi, że nie jest to stanowisko całej Europy. Wściekły Jacques Chirac mówi, że "straciliśmy okazję, by siedzieć cicho", Gerhard Schröder, który trzy dni wcześniej jadł rodzinną kolację w domu Millera i słowem nie został uprzedzony o liście, czuje się oszukany i głęboko dotknięty. Zemści się dwa lata później, podpisując za plecami Polski umowę w sprawie gazociągu północnego.
Cieszš się za to Amerykanie. Wobec sprzeciwu Francji i Niemiec nie mogą liczyć na tradycyjne wsparcie NATO. Sięgają więc po taktykę cherry-picking, wybierania wisienek, w tym wypadku doraźnych sojuszników do obalenia Saddama. Chodzi o to, by zamaskować jednostronne działanie Ameryki i pokazać, że Biały Dom ma sojuszników w Europie. Pięć dni po Liście Ośmiu Colin Powell daje pamiętny spektakl w ONZ - z fiolką z wąglikiem i rysunkami ciężarówek do produkcji broni biologicznej. 17 marca Waszyngton ogłasza, że dyplomacja się wyczerpała, i daje Saddamowi 48 godzin na opuszczenie Iraku.
Juliusz Ćwieluch, Wawrzyniec Smoczyński
Polityka