Historycy oczekują, że w opublikowanych materiałach o zbrodni katyńskiej znajdą się dokumenty nt. tej sprawy w Międzynarodowym Trybunale Wojskowym w Norymberdze. W poniedziałek Archiwa Narodowe USA opublikowały kilka tysięcy stron znajdujących się w ich zbiorach dokumentów na temat mordu polskich oficerów przez NKWD w Katyniu w kwietniu 1940 r. Część z nich została odtajniona i udostępniona po raz pierwszy. W akcie oskarżenia przeciw niemieckim przestępcom wojennym wniesionym w październiku 1945 roku pod obrady Międzynarodowego Trybunału Wojskowego w Norymberdze znalazł się punkt mówiący o rozstrzelaniu 11 tysięcy polskich oficerów w lesie katyńskim we wrześniu 1941 r. Była to informacja zgodna z "ustaleniami" sowieckiej komisji śledczej, tzw. Komisji Burdenki z 1944 roku. Sowieci chcieli przypieczętować swoją wersję - Strona sowiecka, włączając do aktu oskarżenia sprawę mordu na polskich oficerach, chciała przypieczętować swoją wersję na forum międzynarodowym. Liczyła na zasadę zaufania między członkami Międzynarodowego Trybunału Wojskowego. Zakładała, że trybunał przyjmie sowieckie ustalenia i nie będzie głębiej badał sprawy. Tu jednak energicznie zadziałała niemiecka obrona. Anglicy i Amerykanie zorientowali się, że nie mogą bezkrytycznie przyjąć wersji sowieckiej. Uznali, że dołączony do akt sądowych raport komisji Burdenki nie może zamknąć sprawy - powiedział dr Witold Wasilewski z IPN, znawca dziejów zbrodni katyńskiej. Podczas rozprawy sądowej lipcu 1946 roku sowieccy oskarżyciele utrzymywali, że winę za zamordowanie polskich oficerów, pracujących - jak twierdzili - wiosną 1941 r. przy budowie dróg i umieszczonych w trzech obozach koło Smoleńska, ponosi sztab niemieckiego 537 batalionu roboczego, dowodzonego przez płk. Arnesa. Zbrodni mieli dokonać Niemcy we wrześniu 1941 roku. "Polscy oficerowie zginęli od kul niemieckich" Stwierdzano, że metoda, jaką mordowano polskich oficerów - strzał w tył głowy - jest taka sama jak metoda użyta przy rozstrzeliwaniu przez Niemców jeńców sowieckich i ludności cywilnej. Strona sowiecka zaznaczała, że polscy oficerowie zginęli od kul niemieckich. Było jednak wiadome, że Niemcy eksportowali amunicję do ZSRS. Na poparcie oskarżenia strona sowiecka powołała świadków. Bułgarski profesor Marko Markow był jednym z ekspertów badających w 1943 groby katyńskie po ich odkryciu przez Niemców. Międzynarodowa komisja ekspertów, której był członkiem, na podstawie oględzin i badania zwłok oraz dokumentów znalezionych przy nich doszła do wniosku, że polscy oficerowie zostali zamordowani w 1940 roku. Markow: Zwłoki nie leżały w ziemi przez trzy lata Przed trybunałem w Norymberdze Markow - oskarżony 1945 r. w Bułgarii o szkalowanie Związku Sowieckiego - zeznał, że Niemcy nie stworzyli warunków do swobodnych i obiektywnych badań. Stwierdził w Norymberdze, że zwłoki nie leżały w ziemi przez trzy lata - co wskazywało na rok 1940 jako czas popełnienia zbrodni, lecz rok, półtora. Wkrótce po procesie norymberskim szwajcarski profesor Francois Naville, który również był w Katyniu, oświadczył, że zarówno Markow jak i on mieli pełną swobodę w prowadzeniu badań i nie podlegali żadnym naciskom ze strony Niemców. Inny świadek, członek komisji Burdenki, lekarz sądowy Wiktor Prozorowski powiedział, że napotkał ślady wywracania kieszeni ubrań zabitych oficerów (sugerując, że Niemcy dokonali odpowiedniej selekcji znajdujących się w nich listów, gazet i innych dokumentów), ale niektóre kieszenie nie były ruszane i w nich - jak twierdził - znalazł dokumenty z końca 1940 i 1941 roku. Obrona niemiecka podważała wartość dokumentów Przed trybunałem stanął pułkownik Friedrich Ahrens (strona sowiecka twierdziła, że jednostką winną rozstrzelania Polaków dowodził płk Arnes). Jednostka o nazwie 537 pułk łączności (nie: batalion roboczy jak utrzymywali sowieci) istotnie stacjonowała w lesie katyńskim, w dawnej willi NKWD, lecz Ahrens objął nad nią dowództwo w listopadzie 1941 roku, a więc w dwa miesiące po dacie zbrodni, jaką przyjmowali sowieccy prokuratorzy. Inny świadek Reinhard von Eichborn, oficer łączności w sztabie Grupy Armii Środek zeznał, że jest niemożliwe, by o fakcie przejęcia przez Niemców 11 tys. polskich oficerów nie zameldowano dowództwu Wehrmachtu, a meldunku takiego nie ma. Obrona niemiecka podważała wartość dokumentów i zeznań świadków powołanych przez sowieckich oskarżycieli. Nie można było oskarżać ani sądzić nikogo innego W wyroku ogłoszonym przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Norymberdze 30 września i 1 października 1946 roku oskarżenie Niemców o zbrodnie na polskich oficerach zostało całkowicie pominięte. Sędzia sowiecki Nikiczenko nie zakwestionował tego. - Było oczywiste, że jeżeli nie udowodniono winy Niemcom, to zbrodnię popełnili Sowieci. Zarzut, że w wyroku nie przypisano im odpowiedzialności za mord w Katyniu jest uzasadniony z etycznego punktu widzenia. Trzeba jednak pamiętać, że proces toczył się przeciw niemieckim zbrodniarzom więc - niezależnie od uwarunkowań politycznych - z powodów formalnoprawnych nie można było oskarżać ani sądzić nikogo innego - powiedział dr Witold Wasilewski.