Mieczem i sakiewką
Skandynawowie byli nie tylko wielkimi podróżnikami i bezwzględnymi zdobywcami, mieli też smykałkę do interesów. Nad Bałtykiem zbudowali sieć ośrodków handlowych, które przez kilkaset lat napędzały handel w tej części Europy.
Nie musieli nosić rogatych hełmów, by przerażać swoich przeciwników. Tak naprawdę nie nosili ich nigdy, ale to nie jedyne przekłamanie, które pokutuje w obrazie groźnych ludzi z Północy. Przede wszystkim nie wszyscy mieszkańcy wczesnośredniowiecznej Skandynawii byli wikingami. - To było zajęcie, nie etniczność - tłumaczy prof. Władysław Duczko, archeolog. - Określenie "wiking" po raz pierwszy pojawia się w VIII w., ale do dziś nie wiadomo, co oznaczało. Jedni uważają, że byli to "ludzie z zatok" (vik po staronordyjsku to zatoka). Drudzy, że chodzi konkretnie o mieszkańców zatoki Oslo zwanej Vik. Dla jeszcze innych to osoby wyłamujące się ze społeczeństwa. Według najnowszego tłumaczenia filologa norweskiego Eldara Heide termin "viking" pochodzi od słowa "vika", oznaczającego jednostkę nautycznej odległości. Na pewno jednak byli to jedynie ci, którzy wypływali na morza, by rabować, porywać i kolonizować.
Na wiking (czyt. rozbój) szli zatem nieliczni. Zdecydowana większość zostawała w domu, zajmując się rolnictwem, hodowlą i handlem. Zresztą to właśnie handel stał się najważniejszym źródłem dochodów Skandynawów, którzy w basenie Morza Bałtyckiego zabrali się do tego w sposób bardzo systematyczny. Wzdłuż południowych wybrzeży Bałtyku zbudowali sieć emporiów (ośrodków) handlowych, kontrolujących przepływ towarów z północy na południe i ze wschodu na zachód. Korzystali na tym wszyscy - zarówno Skandynawowie, jak i Słowianie czy Prusowie. - Skandynawska sieć handlowa miała wielki wpływ na cały rejon Morza Bałtyckiego, inicjując jego kulturową i ekonomiczną przemianę - podkreśla prof. Duczko.
- Szacuje się, że do strefy nadbałtyckiej tylko w X w. trafiło 50 mln dirhemów, czyli monet arabskich - mówi archeolog i numizmatyk dr Mateusz Bogucki z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN. - Te "wagony" srebra potwierdzają skalę, na jaką odbywał się tu handel. Kupcy za brzęczące arabskie srebro nabywali najróżniejsze towary. Na statki ładowano bydło, zboże, wytwory rzemiosła, miód, skóry i bursztyn, przede wszystkim jednak niewolników, których rynkowa cena "od łebka" wynosiła 80 dirhemów. Tłumy niewolników trafiały do najdalszych części cywilizowanego świata. W 812 r. niejaki at-Tabari pisał w jednym z poematów o "szarańczy słowiańskiej zalegającej na ulicach Bagdadu". - Handel niewolnikami był w owym czasie najbardziej opłacalny, to właśnie dzięki niemu Skandynawowie, a zwłaszcza Szwedzi, tak się wzbogacili - podkreśla Duczko.
Emporia wikingów
Dominację Skandynawów w Europie nazywamy okresem wikińskim. Datuje się go od 793 r., kiedy to wikingowie splądrowali klasztor w Lindisfarne w Anglii, aż do 1066 r., w którym Wilhelm Zdobywca zwyciężył w bitwie pod Hastings i opanował Anglię. O tym, że przedsiębiorczy mieszkańcy Północy kontrolowali wówczas przepływ towarów na wybrzeżach Bałtyku, wiadomo zarówno z tekstów, jak i z archeologii. - Naliczyłem około 60 większych i mniejszych emporiów handlowych - mówi dr Bogucki. - Wszystkie były portami, często otaczały je wały i miały zróżnicowaną topografię. Jednak jedynie duńskie Hedeby, szwedzką Birkę, Wolin i Starą Ładogę nazwałbym prawdziwymi miastami, gdyż tylko one miały wyraźny podział na dzielnice i były odpowiednio duże, choć w takiej Birce mieszkało może tysiąc osób, a na Wolinie raptem dwa razy tyle.
W tym roku niemiecko-rosyjski zespół archeologów zlokalizował kolejne emporium w miejscowości Mohowoje (niem. Wiskiauten) na Półwyspie Sambijskim, 20 km od Kaliningradu. Znajdującą się tam wielką, liczącą 500 grobów nekropolię częściowo przebadano już w XIX w. Znalezione tam pochówki z IX-XI w. należały zarówno do mężczyzn, jak i do kobiet i były wyposażone w typowo duńską broń, ozdoby oraz stroje.
Aż do tego roku nie wiadomo było jednak, gdzie mieszkali pochowani tam Skandynawowie. Od 2005 r. archeolodzy pod kierownictwem Władimira Kułakowa, szefa bałtyckiej ekspedycji Narodowego Instytutu Archeologii, i Timo Ibsena z Uniwersytetu w Kilonii prowadzili na terenie Mohowoje badania geofizyczne. W trakcie wykopalisk od razu natrafiono na duży piec z X w. z ceramiką, kośćmi i obrobionymi kawałkami bursztynu oraz studnię z XII w. Tak jak przypuszczano, w pobliżu cmentarzyska znajdowała się osada. I chociaż Timo Ibsen ostrożnie mówi: Na razie jesteśmy na dobrym tropie - wszystko wskazuje na to, że Mohowoje jest emporium handlowym, znanym z wczesnośredniowiecznych tekstów duńskich.
W okresie wikińskim emporium to leżało nieopodal wybrzeża Zalewu Kurońskiego, gdzie mogły przybijać statki. Znalezione w grobowcach srebrne monety i ciężarki dowodzą, że mieszkańcy osady zajmowali się ponadregionalnym handlem. Na razie uchwycono tylko jej krawędź, więc o rozległości, wewnętrznej strukturze i chronologii niewiele jeszcze można powiedzieć. Ale to nie Mohowoje było najstarszą, największą, a już na pewno nie najbardziej wysuniętą na wschód osadą skandynawską. Palma pierwszeństwa należy się Starej Ładodze nad rzeką Wołchow, 12 km od jeziora Ładoga. Przybysze ze Skandynawii założyli ją już w połowie VIII w., by stała się nie tylko najważniejszym ośrodkiem handlowym regionu, ale i punktem wypadowym do dalszych wypraw na południe.
Nadzór z daleka
Norwegom zorientowanym na zachód nie było po drodze nad Bałtyk, za to Duńczycy i Szwedzi bardzo aktywnie uczestniczyli w budowie kolejnych osad. I chociaż najlepiej znana jest historia Rusów oraz ich wędrówka na południe, to wybrzeże dzisiejszej Polski wcale nie umknęło uwagi Skandynawów. Największym ośrodkiem był handlujący z Duńczykami, a nawet Norwegami, słowiański Wolin. Co najmniej od X w. mieszkali tam wikińscy wojowie, którzy tworzyli dobrze zorganizowane, świetnie wyszkolone oddziały, przypominające jednostki komandosów.
Dotychczas znaleziono na Wolinie tylko biżuterię męską i doskonały wikiński oręż, tak jakby wynajęci do obrony portu Jomswikingowie nie przywieźli ze sobą swoich żon i dzieci. Jednak w innych koloniach, np. w okolicach Kołobrzegu, znajdowane są ślady obecności całych społeczności skandynawskich, co potwierdzają pochówki kobiece wyposażone w charakterystyczne ozdoby. - Między Kołobrzegiem a Gdańskiem na razie nie odkryto kolejnego emporium, ale jestem przekonany, że gdzieś w okolicach Słupska musiało istnieć, wskazują na to znajdowane w tej okolicy monety arabskie i zachodnioeuropejskie - mówi dr Bogucki.
Skandynawskie kolonie handlowe różniły się od otaczających je grodów słowiańskich. U Słowian w centrum osady znajdowały się zabudowania należące do władcy, wokół których skupiało się podgrodzie. Skandynawowie w swoich miastach nie wznosili wyraźnego ośrodka władzy. Być może zamożni członkowie społeczności nie chcieli patrzeć na przewalające się tłumy niewolników, wąchać smrodu wyładowywanego w portach bydła czy cisnąć się w wielojęzycznym tłumie kupców. Dobrym przykładem jest Birka, gdzie duży elegancki dom władcy był oddalony od portowego miasta na bezpieczną odległość.
Kto handluje, ten żyje
Na terenie Polski istniała jeszcze jedna ważna kolonia - Truso. Badacze długo bezskutecznie szukali portu, który około 890 r. opisał niejaki Wulfstan. Żeglarz ten, po wypłynięciu z duńskiej Hedeby, wędrował przez siedem dób wzdłuż ziem Wenedów, aby dotrzeć do morza Estów (Zalew Wiślany). Potem rzeką Ilfing (Elbląg) wpłynął na jezioro, nad którym znajdował się gwarny port Truso. Informacje te wskazywały jednoznacznie na jezioro Drużno, jednak odkrywane na terenie Elbląga już od XIX w. osady i cmentarzyska wczesnośredniowieczne zmyliły poszukiwaczy, którzy przez lata tropili Truso głównie na terenie miasta i w jego okolicach. Dopiero w 1982 r. na ślad Truso natrafił w Janowie Pomorskim elbląski archeolog Marek Jagodziński, który do dziś prowadzi tam badania. - Pod względem urbanistycznym Truso przypomina Hedeby i Ribe, jest tu też sporo duńskich monet i wyrobów jubilerskich - mówi dr Jagodziński. - Ale znajdujemy też typowe ozdoby gotlandzkie. Pewną odpowiedź na pytanie, czy założycielami Truso byli Duńczycy czy Szwedzi, może przynieść dopiero odkrycie cmentarzyska. Nie ulega jednak wątpliwości, że w tym skandynawskim emporium na granicy kraju Prusów i Słowian mówiono różnymi językami.
Skandynawowie nie stosowali przemocy przy zakładaniu emporiów. To się zupełnie nie opłacało. Jak na dobrych kupców przystało, dbali o dobre kontakty z tubylcami. Pogranicze słowiańsko-pruskie w okolicach ujścia Wisły nadawało się do tego wyjątkowo. - Nie przez przypadek rejon ten nazwano pacifica terra, czyli ziemia pokoju - mówi Jagodziński. - Słowianie, zwłaszcza Prusowie, słynęli z gościnności. Świętego Wojciecha zabito tylko dlatego, że próbował narzucić nową wiarę, stanowiącą zagrożenie dla starych struktur pogańskich. Być może swoją misję rozpoczął on właśnie w Truso, a panująca tu demokracja wyznaniowa sprawiła, że źle ocenił sytuację.
Kupcy nie popełniali tego błędu. W osadach wszyscy handlowali ze wszystkimi. Tylko tolerancja mogła być gwarantem dobrych interesów. Przyjazne kontakty z tubylcami sprawiały, że Skandynawowie nie musieli wyprawiać się w głąb niebezpiecznego interioru, większość spraw mogli dogadać u siebie w emporiach.
Pierwsze czeki
W Truso nie zachowały się co prawda dowody na handel niewolnikami (o które zresztą niezwykle trudno), jest jednak bardzo dużo znakomitej jakości wyrobów rzemieślniczych - metalurgicznych, szklarskich, kowalskich i rogowych - będących z pewnością przedmiotem handlu. Ogromna liczba kości zwierząt świadczy także o prowadzonych w Truso masowych ubojach krów, świń i owiec, których mięso być może eksportowano do głodnej Skandynawii.
Na pewno handlowano też bursztynem. W tym roku z półziemianki odkrytej przy domu bursztynnika wydobyto prawie 10 kg bursztynu, a w jego domu 130 fragmentów monet i 60 odważników. To właśnie dirhemy i odważniki są najlepszym dowodem na bogactwo mieszkańców Truso i znaczenie handlu w ich życiu. - Wśród kupców ciężarki wagowe przejęły rolę pieniądza - mówi Jagodziński. - Za towary płacono srebrem lub odważnikami, których waga odpowiadała wadze srebra. W takim przypadku odważniki pełniły funkcję czeku, który później można było wymienić na srebro. Ten rodzaj płatności, nawiązujący do systemu arabskiego, funkcjonował we wszystkich emporiach skandynawskich nad Bałtykiem, szczególnie popularny był w Truso i Mohowoje. Kto wie, może nawet się tu wykształcił.
Historia emporiów skandynawskich kończy się wraz ze schyłkiem świata wikingów. Pojawienie się państw feudalnych z ich aparatem państwowym i armią zachwiało zorganizowaną przez Skandynawów siatką handlową, która przez 300 lat dominowała nad Bałtykiem. Ekspansja Piastów na Pomorze Gdańskie przyczyniła się do upadku Truso. Zresztą wszędzie było podobnie - następcą Truso został Gdańsk, obok Hedeby wyrósł Szlezwik, a Birkę zastąpiła Sigtuna. Taka była kolej rzeczy. Punkty wymiany handlowej poprzedniej epoki straciły rację bytu, ich funkcje przejęły nowe ośrodki nadzorowane przez nowe władze.
Archeolodzy nadal szukają kolejnych emporiów skandynawskich i kontynuują prace w tych już zlokalizowanych, które wciąż są słabo przebadane. Jedno nie ulega wątpliwości: dla żyjących pod koniec I tysiąclecia mieszkańców strefy nadbałtyckiej ważny był fakt, że jasnowłosi przybysze ze Skandynawii obok wyśmienitych mieczy mieli przytroczone do pasa dobrze wypchane sakiewki. I to właśnie fortuny zarobione na handlu stały się ekonomiczną podstawą do budowy wielu państw europejskich.
Polityka