Ludwik Dorn zostaje w rządzie
Wicepremier Ludwik Dorn zostaje w rządzie. Premier Jarosław Kaczyński powiedział we wtorek na konferencji prasowej, że Dorn będzie odpowiadał m.in. za informatyzację państwa. Będzie też przewodniczył kolegium ds. służb specjalnych.
J. Kaczyński powiedział, że Dorn "otrzymał liczne i bardzo ważne kompetencje w zakresie działania premiera, które będzie realizował samodzielnie - oczywiście w ramach ogólnej polityki rządu, a więc też i konsultacji".
- To są uprawnienia takie jak: przewodnictwo kolegium ds. służb specjalnych, przewodniczenie komitetowi, który zostanie dopiero powołany, a będzie prowadził sprawy informatyzacji - powiedział premier.
Dorn ma też - jak dodał szef rządu - "przejąć sprawy Rurociągu Północnego i wszystkich przedsięwzięć, które w związku z tym musimy podejmować", jak też "bardzo dzisiaj ważną sprawę OFE i związaną z tym sprawę nadzoru nad ZUS-em". J. Kaczyński przyznał, że nie ma jeszcze decyzji w sprawie elektroenergetyki.
Pytany o rangę jaką będzie miał teraz Dorn w rządzie, J. Kaczyński powiedział, że wicepremier jest i zawsze był jego pierwszym zastępcą. - Jeżeli na przykład nie ja prowadzę posiedzenie Rady Ministrów to prowadzi je Ludwik Dorn - mówił.
- Określenie pierwszy zastępca jest tutaj najlepsze. Ja używam też takiego określenia "realny następca" - zaznaczył premier. Podkreślił, że nigdy po 1989 r. nikogo takiego nie było.
- Kiedyś, chociaż nie chcielibyśmy w żadnym wypadku nawiązywać do tamtych czasów, byli tacy pierwsi następcy np. Mieczysław Jagielski był pierwszym zastępcą Piotra Jaroszewicza - powiedział premier. Podkreślił, żeby do tych porównań odnosić się jedynie w kwestii bycia pierwszym zastępcą.
Piotr Jaroszewicz był szefem rządu PRL w latach 1970-1980. W tym czasie Jagielski był jednym z wicepremierów.
Dopytywany jakich argumentów użył, by przekonać Dorna do pozostania w rządzie, szef rządu powiedział, że "rozmowy tego rodzaju mają zawsze do pewnego stopnia charakter prywatny".
- Pan premier Dorn jest człowiekiem, który w realizację pewnej wizji Polski jest zaangażowany od przeszło 30 lat. Przez zdecydowaną większość tego okresu znaliśmy się, przez wyraźną większość żeśmy ze sobą współpracowali - mówił J. Kaczyński. Dodał, że w związku z tym porozumienie się nie było trudne.
- Pan premier generalnie rzecz biorąc w ogóle nie musiał mnie specjalnie namawiać - powiedział Dorn pytany czy ciężko było mu się porozumieć z premierem. Przypomniał, że składając dymisję z funkcji ministra spraw wewnętrznych i administracji po rozmowie z J. Kaczyńskim nie złożył dymisji z funkcji wicepremiera.
Dorn mówiąc o powodach swojej dymisji z funkcji szefa MSWiA stwierdził, że była nim "różnica zdań istotna, nawet głęboka". Jak dodał, została ona rozstrzygnięta po jego dymisji, ponieważ "tak jest w rządach demokratycznych".
Przez ostatni tydzień Dorn był na urlopie, o który poprosił m.in. w związku z artykułami prasowymi podważającymi - jak uważa - jego dobre imię.
Premier oświadczył na konferencji, że komisja powołana na wniosek Dorna "całkowicie oczyściła go z prasowych zarzutów, one były wyssane z palca i to zostało potwierdzone". - Ani nie było najmniejszych nawet związków między panem premierem (Dornem) a panem Stokłosą, ani też nie było tak, że CBŚ blokował sprawę układu warszawskiego - powiedział J. Kaczyński.
W zeszłotygodniowym liście do premiera Dorn, do niedawna szef MSWiA, uzasadniając prośbę o urlop, przywołał m.in. artykuł w "Rzeczpospolitej" pt. "Dymisja z podejrzeniami w tle" z 10 lutego. "Rz" - w kontekście rezygnacji Dorna ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych i administracji - pisała o niejasnych powiązaniach ówczesnego zastępcy Komendanta Głównego Policji gen. Waldemara Jarczewskiego z biznesmenem i b. senatorem Henrykiem Stokłosą, poszukiwanym obecnie listem gończym. Dorn wyjaśniał w piśmie do premiera, że nigdy nikt nie poinformował go o "jakichkolwiek podejrzeniach wobec gen. Jarczewskiego".
INTERIA.PL/RMF/PAP