Kulisy zabójstwa sierżanta Karosa
To było jedno z najgłośniejszych i najbardziej tajemniczych wydarzeń stanu wojennego. W lutym 1982 roku dwóch młodych ludzi zabiło w warszawskim tramwaju sierżanta milicji Zdzisława Karosa. Zabójcy - mieszkańcy Grodziska Mazowieckiego zostali złapani.
Jak się okazało zabójcy należeli do organizacji o nazwie "Powstańcza Armia Krajowa". SB-ecy zatrzymali wszystkich pozostałych jej członków. Reporterowi RMF FM Konradowi Piaseckiemu udało się dotrzeć po latach do jednego z nich. 40-letni dzisiaj mężczyzna zgodził się na rozmowę, nie chciał jednak byśmy ujawniali jego dane.
Posłuchaj wywiadu:
Konrad Piasecki: 13 grudnia 1981 roku, moment wprowadzenia stanu wojennego. Ile pan miał wtedy lat?
X: 15.
I poczucie, że 15-latek musi rzucić się na barykady?
Może nie aż tak, że takie poczucie, ale że każdy przyzwoity człowiek powinien coś robić. Coś było takie niedookreślone.
I co pan zaczął robić?
Zaczęliśmy tworzyć konspiracyjną grupę, z piękną nazwą "Siły zbrojne Polski Podziemnej", która ma zmienić sytuację. W ogóle tych grup zaraz będzie w każdym mieście ileś tam i razem połączymy siły, i będziemy walczyć.
Czy to miała być grupa, o której pan wtedy myślał, że to będzie grupa do walki zbrojnej, powstańczej?
Zaczynaliśmy oczywiście od tych ulotek, od rozdawania ich w kościele Św. Krzyża, ale również zaczęliśmy gromadzić broń.
W jaki sposób?
Starsi chłopcy upatrywali sobie samotnych żołnierzy czy policjantów i rozbrajali ich.
I rozumiem zakładaliście, że w tej walce ktoś może zginąć? To było w nią wpisane?
Niestety jak się ma tyle lat, to tego się tak dokładnie nie pojmuje.
To, że ktoś jednak zginął to by przypadek? Czy tak się musiało skończyć?
Szczerze... Oczywiście zginął człowiek i tu ocena śmierci jest jedna. Natomiast mogło być zupełnie inaczej - nagromadzilibyśmy tej broni znacznie więcej, wymyślilibyśmy sobie jakąś, nie wiadomo jaką, akcję. Ta akcja skończyłaby się straszną jatką, oczywiście dla nas ostatecznie - wszyscy byśmy tam zginęli.
Dlaczego wtedy ten człowiek zginął? Dlaczego sierżant Karos zginął w tym tramwaju na Marszałkowskiej?
Bo nie chciał oddać broni, po prostu. Gdyby oddał, nic by mu się nie stało. Jeżeli jest wojna, ktoś wyciąga do ciebie pistolet, to musisz się temu podporządkować albo liczyć się z tym, że zginiesz.
Co tam się właściwie wydarzyło? Jak doszło do tej strzelaniny?
Chłopcy podeszli do milicjanta, który miał broń przy sobie. Wyciągnęli pistolet, przeładowali, co miało oznaczać, że nie żartują. Chłopiec, który to robił powiedział: Oddaj pistolet! Oddaj broń! No i on na to powiedział, że synku oddaj mi to i wyciągnął do niego rękę. W momencie, kiedy wyciągnął rękę i położył tę rękę na pistolecie, padł strzał.Milicjant upadł, chłopcy odebrali mu pistolet, zatrzymali tramwaj czy w trakcie jazdy wyskakiwali z tego tramwaju. Zdaje się, że było to przy Parku Saskim i uciekli.
Słuchaj dalej:
Pan, kiedy dowiedział się o jego śmierci, czuł przerażenie czy satysfakcję?
Jak ja się dowiedziałem o jego śmierci, na początku, byłem pełen euforii, bo myślałem, że to zrobiła jakaś inna grupa. Tak sobie myślałem: proszę bardzo, nie tylko my gdzieś tam w jakimś małym Grodzisku, ale w Warszawie też są chłopcy, więc jest nas siła. Dużo gorzej moja mina pewnie wyglądała jak się okazało, że to właśnie chłopcy stąd. Chłopcy z Grodziska to zrobili.
Oni się tym chwalili? Mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku i zadania czy raczej mieli już wtedy świadomość, że zrobili błąd i że to się wszystko źle skończy.
Euforii nie było. Wiadomo było, że aparat bezpieczeństwa jest tak rozbudowany, że to nie wyjdzie. Że nam uda się przeżyć spokojnie następnych kilka lat jest praktycznie niemożliwe.
Dosyć szybko was wyłapali?
Bardzo szybko.
Ktoś sypnął?
Nie wiem, nie wiem do tej pory. Rozmawiałem z niektórymi z chłopcami, z dziewczynami z tamtych czasów. Nie wiemy. Tak naprawdę nie wiemy.
Bardzo was pokiereszowali duchowo, fizycznie?
17 osób, 17 wyroków. Część tych chłopców, jakby głównych oskarżonych, tych co brali udział w tej akcji z sierżantem Karosem - no to fizycznie, psychicznie, w każdy możliwy sposób byli dotkliwie bici.
Pan dostał wtedy jakiś wyrok?
Tak, tak. Miałem zakład poprawczy zawieszony na 2 czy 3 lata.
Symbolem tej grupy był ksiądz Sylwester Zych, który był takim jej trochę ojcem duchowym trochę opiekunem, który tuż po wyjściu z więzienia zginął w tajemniczych okolicznościach. Pan myśli że to długie macki SB?
Jeżeli chodzi o księdza Zycha nie powinno być żadnych wątpliwości, że tak. To mogło dotyczyć i innych członków grupy. Wszyscy ci chłopcy, którzy mieli te najwyższe wyroki, nie mieszkają w Polsce.
Macie dzisiaj jeszcze ze sobą kontakt?
Słaby, słaby.
Ale uważa pan, że to doświadczenie, to dramatyczne, traumatyczne doświadczenie sądów, kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa z milicją spowodowało, że się od siebie odsunęliście?
Na pewno też, no ale każdy z nas wybrał jakiś sposób na to, żeby dalej z tym żyć. No trochę nas rozłączono, niektórych na parę lat. Więc jak ktoś wyszedł stamtąd, to poszedł jakaś drogą, niekoniecznie czekał na innych. Ktoś wychodząc znowu z więzienia poszedł w inna stronę, nie oglądając się za innymi. Tak to się stało.
Pan dzisiaj po latach myśli sobie, że to była taka trochę, nie wiem, młodzieńcza fanfaronada?
Nie było tak, że to była fanfaronada. Była wojna i coś tam mieliśmy zrobić. Zrobiliśmy to w sposób właściwy dla wieku młodzieńczego. Robiłem to, co uważałem, że trzeba robić. Stało się nieszczęście, to na pewno, bo jest rodzina, która nie ma ojca i to jest nieszczęście, ale wtedy to był wróg, no nosił niebieski mundur i ten mundur o czymś mówił jednoznacznie. My byliśmy we flanelowych koszulach i jakiś powyciąganych swetrach. Byliśmy z drugiej strony, takie były nasze mundury.