Janusz Zemke: Grzegorz Napieralski szkodzi lewicy
Europoseł Sojuszu Lewicy Demokratycznej Janusz Zemke w rozmowie z Interią komentuje bardzo słaby wynik Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich i proponuje wspólną, alfabetyczną listę wszystkich ludzi lewicy.
Przypomnijmy, że popierana przez SLD Magdalena Ogórek uzyskała zaledwie 2,4 proc. wszystkich głosów. To najgorszy wynik w historii startu kandydatów SLD na prezydenta.
Michał Michalak, Interia: Jaka, pana zdaniem, była przyczyna słabego wyniku Magdaleny Ogórek, kandydatki, było nie było, popieranej przez SLD, choć obie strony teraz próbują się od siebie odcinać.
Janusz Zemke: - Jedna z przyczyn polegała na tym, że Magdalena Ogórek w swojej kampanii nie definiowała w sposób jednoznaczny, iż opowiada się za wartościami lewicowymi. Sprawiała raczej wrażenie, że jest kandydatką wyznającą wartości wolnościowe i liberalne.
- Unikała jednoznacznych deklaracji, że ma poglądy lewicowe. Dlatego też wielu wyborców lewicy nie poszło do wyborów. To nie jest tak, że głosowali inaczej, tylko nie poszli do wyborów. Potwierdzają to dane o frekwencji wyborczej. Najsłabsza frekwencja wyborcza była w tych województwach, w których lewica jest relatywnie silna.
- Dla przykładu mogę mówić o swoim województwie kujawsko-pomorskim. SLD zawsze uzyskuje tam poparcie od kilkunastu do dwudziestu kilku procent. Tym razem frekwencja w moim województwie była o kilka punktów procentowych niższa od frekwencji ogólnopolskiej. Podobna sytuacja była w województwie wielkopolskim, zachodniopomorskim, lubuskim czy warmińsko-mazurskim. Inaczej mówiąc, część wyborców lewicowych nie dostrzegła, że wśród 11 kandydatów jest ktoś, kto w sposób jednoznaczny artykułuje poglądy lewicowe.
- Drugi powód systemowy polega na tym, że osoby niezadowolone, których liczba w Polsce rośnie, uznały, że ich reprezentantem jest Paweł Kukiz. W każdych wyborach była jakaś siła, która skupiała różnych ludzi kontestujących system. Ale po raz pierwszy to poparcie przekroczyło 20 procent. Przypominam, że ani Samoobrona, ani Palikot nie mieli takiego poparcia.
Grzegorz Napieralski już otwarcie kwestionuje przywództwo Leszka Millera na lewicy i całą przyszłość Sojuszu. Czy ta dyskusja, dyskusja o przywództwie, powinna się w SLD odbyć przed wyborami parlamentarnymi?
- Ja uważam, że Grzegorz Napieralski, jego wypowiedzi i alergia na nazwisko Miller, bo to już są zachowania alergiczne, szkodzą lewicy. Moim zdaniem to pokazuje Grzegorza Napieralskiego jako osobę, która stara się sprowadzać wszystko do personaliów. Nie dam się wciągnąć w dyskusję, czy ma nastąpić zmiana czy nie, bo ja jestem członkiem zarządu krajowego SLD i dla mnie forum, na którym się powinno odpowiedzialnie dyskutować o SLD, jest zarząd krajowy.
- Nie należę do tych, którzy się wpiszą w te wypowiedzi części moich koleżanek i kolegów, którzy by sobie zmieniali kierownictwa partii poprzez media. Staram się być facetem dość poważnym, a nie rozgrywać tego w mediach. Często w tych mediach najgłośniej wypowiadają się ci, którzy, gdy dochodzi do wyborów, to mają wyniki kiepskie. Mój urok polega na tym, że jak kandyduję, to mam najlepsze wyniki z SLD w Polsce.
A czy przed wyborami parlamentarnymi jest pan zwolennikiem zwartych, lojalnych szeregów czy szerokiej, otwartej listy ludzi lewicy?
- Zdecydowanie jestem zwolennikiem szerokiej listy. To nie może być tak, że lista skupia tylko członków jakiejś partii. Ja rozumiem, że ktoś to musi zorganizować, przeprowadzić, ale powinno nastąpić szerokie otwarcie. Uważam, że listy do parlamentu powinien budować SLD, bo nie powoła się do wyborów parlamentarnych w Polsce nowego bytu politycznego. To nie jest takie proste.
SLD ma już struktury.
- SLD, jak trzeba, to się potrafi zmobilizować. Najlepszym dowodem było to, że na Magdalenę Ogórek struktury zebrały 500 tysięcy podpisów, więc one się okazują w sumie efektywne. Aczkolwiek dzisiaj są w dużym stopniu, powiem delikatnie, zniechęcone.
- Ktoś musi zarejestrować komitet, ktoś musi to zorganizować, sfinansować i tak dalej. To nie są takie proste rzeczy. Natomiast ta formuła powinna być otwarta szeroko dla ludzi spoza SLD. Mój pomysł, który głoszę, jest taki: żeby uniknąć kłótni o to, kto będzie pierwszy, kto będzie drugi, kto piąty, a kto dziesiąty na liście, to ja się opowiadam za tym, żeby listy budować alfabetycznie.
Ale wtedy szczęściarzami będą kandydaci na "a".
- Nie, uważam wręcz przeciwnie. Ja sam kandydowałem i raz byłem w środku listy, raz na końcu listy.
- Uważam, że ta koncepcja ma kilka walorów. Unika się sporu o kolejność. Na obecnych listach jest tak, że oprócz pierwszego wszyscy są niezadowoleni. Od drugiego miejsca w dół. Te spory niepotrzebnie zabierają czas i energię. Ale to jest też, moim zdaniem, sposób na aktywizację całej listy. Powinno to również skłaniać wyborców lewicowych do oceny personalnej, i to jest kolejny walor. Jeżeli ja jestem wyborcą lewicowym, idę do wyborów, patrzę na SLD i wtedy zaczynam na tej liście szukać osoby, którą znam, kojarzę, potrafię ocenić. To zwiększyłoby świadomość i aktywność wyborców.
- Proszę zauważyć, że w wyborach na prezydenta lista ma charakter alfabetyczny, do Senatu ma charakter alfabetyczny, w zdecydowanej większości samorządów lokalnych listy mają charakter alfabetyczny.
Tylko że pana propozycja odbierze przywódcom partyjnymi możliwości dyscyplinowania swoich kandydatów. Czy oni będą chcieli oddać tę władzę?
- Dotyka pan bardzo ważnej rzeczy. Otóż ja bym chciał, żeby więcej władzy mieli wyborcy. Dziś jest tak, że w dużym stopniu o tym, kto będzie w Sejmie, przesądzają decyzje kierownictw partyjnych.
O to zresztą piekli się Paweł Kukiz...
- Załóżmy, że partia X zdobywa 100 mandatów. Można zaryzykować tezę, że 80 mandatów z tych 100 wynika z decyzji kierownictwa partii. Otóż ja uważam, że należy poważnie potraktować to, co się w tych wyborach dzieje. Ludzie zaczynają kontestować zastane władze. Dość podobne zjawisko mieliśmy w wyborach do samorządów, kiedy przepadło wielu dotychczasowych prezydentów i burmistrzów, albo ci, którzy zawsze wygrywali w pierwszej turze, musieli walczyć o swój mandat w drugiej turze. Z tego trzeba wyciągnąć wnioski.
Jaki pana zdaniem jest potencjał wyborców lewicowych w Polsce? Bo gdy zsumować wyniki Magdaleny Ogórek i Janusza Palikota, o ile oni w ogóle są lewicowi, to wygląda to...
- Nie, nie. Oddzieliłbym ludzi o poglądach lewicowych społecznie - równość społeczna, równe szanse - od ludzi o poglądach lewicowych w obszarze polityki, bo to jednak nie jest tożsame. Oceniam, że gdyby dzisiaj stworzono taką listę, to ona miałaby, moim zdaniem, realne szanse w wyborach parlamentarnych na wynik od 10 do 15 procent. Ale warunek jest taki, że musiałaby być jedna wspólna lista. Jak będzie kilka list, to może się zdarzyć tak, że nie wejdzie nikt. Ale paradoksalnie nic tak lewicy nie pomaga, jak rządy skrajnej prawicy. W dniu, w którym ktoś ogłosi, że wybory wygrał PiS, rozpocznie się renesans lewicy w Polsce.