Ongiś - wspominamy - zima była zimą, lato latem. Czerwce zbożami złociste, rozświergotane skowronkami, od upałów aż odrętwiałe, a grudnie - radosne sanną, śniegiem oślepiające w słonecznym blasku, nocami rozgwieżdżone i mroźne, żeś ledwo dech mógł złapać. A tymczasem, w odległych czasach, jakże rozmaicie bywało. Sprawdź prognozę pogody na najbliższe dni Lato w zimie, zima w maju Szlachcic z Rawskiego, pamiętnikarz Jan Chryzostom Pasek, tak pisał w 1680 roku: "Zaraz na początku tego roku doczekaliśmy się nowych rzeczy, bo zima, która już była, gruntownie stanęła, zginęła i stało się tak ciepło, tak pogodno, że bydła poszły w pole, puściły się kwiatki i trawę ziemia wydawała, orano i siano...(...) w zapusty zaś ... takie były gorąca, że trudno było założyć sukni futrzanej tylko letniej i jak in augusto". Dwa lata później w ogóle "na saniach nie jeżdżono, rzeki nie stanęły, listki na drzewie i kwiatki przez całą zimę, ludzie orali i siali wtenczas, kiedy najcięższe bywają mrozy". Nie inaczej też w 1686 roku było, kiedy to w lutym już "role sprawiano pod jarzynę", czyli zboża jare. Pod datą 14 maja 1693 roku autor jednej z ówczesnych "Gazetek pisanych" donosił z Warszawy: "dzień ów był zimnem i śniegiem bardzo wszystkim uprzykrzony". W następnym stuleciu ks. Jędrzej Kitowicz, powiadając o roku 1768, żali się: "[Rok] we wszystkim przykry. Wiosna i zima mokra, lato także mało ciepłe, a więcej chłodne, wiatry ustawiczne. Między innymi osobliwościami to rzecz osobliwa i niepamiętna, że 20 maja był dobry mróz, że w korytach i małych brodach lody były grube na pół cala, w dzień św. Jana, to jest 24 czerwca, nie ciążyły dla zimna kożuchy chłopom i futra". Rok 1781 "die 21 mai był szron biały na trawie, zimno ostre, wicher, grad, śnieg, deszcze falami przechodziły". Niewiele zaś później, bo w 1786, znów "lato całe (...) dżdżyste i zimne". Włosy strzyc na nowiu Na karty raptularzy trafiały fakty najbardziej niezwyczajne. Przecież pospolitych kaprysów pogody nikomu nie przychodziło do głowy notować. Jeśli ktoś się zajmował długoterminowymi prognozami pogody, to astrologowie i minucjarze, czyli wydawcy popularnych kalendarzy, przynoszących najrozmaitsze przepowiednie i rady na cały rok. Wyczytać w nich można było, przy jakim układzie gwiazd najlepiej bańki stawiać, krew puszczać, zajmować się własną toaletą, np. strzyc włosy na nowiu, by rosły razem z rosnącym księżycem. Nie brakowało wskazań gospodarskich, konotacji dni feralnych lub szczęśliwych. Również przepowiedni pogody na cały rok z góry. Właściwie takie były skromne początki meteorologii. Dopiero u schyłku XVIII stulecia rzecz się zmieniła. Nie stała się wprawdzie jeszcze meteorologia samodzielną gałęzią wiedzy, ale już istniała. Jako pierwszy u nas, stałe obserwacje oraz zapiski tyczące pogody prowadził na warszawskim zamku astronom nadworny Króla Jegomości, ks. Jowin Bystrzycki. Ten sam trud podjął w 1803 roku imć pan Antoni Magier. Komitywa z niejasnymi siłami Postać to zapomniana, ale nierozdzielnie związana z Warszawą. Bo kimże nie był Antoni Magier? Szlachcic z urodzenia, przez całe życie mieszkaniec Warszawy. Był radnym miejskim - słynął z własnoręcznego wyrobu termometrów i barometrów. Wśród klientów, którzy kupowali jego przyrządy, nie zabrakło Ludwika XVIII. Był też uczonym i pedagogiem, fizykiem i astronomem, który interesował się również humanistyką. Młodzież zadziwiał swym domem, w którym każdy kąt wypełniały książki, globusy, lunety, modele machin, zasuszone jaszczurki, wypchane sowy i inne ptaki. Wydatnie pomagał Samuelowi Lindemu przy opracowywaniu haseł słownikowych z zakresu "kunsztów i rzemiosł'. Potomnym zostawił rękopis nieocenionej, pełnej barw i szczegółów "Estetyki miasta stołecznego Warszawy". Przez 25 lat, codziennie, wdrapywał się Magier na najwyższe piętro swej kamieniczki przy ul. Piwnej 47, by mierzyć ciśnienie, wilgotność powietrza, temperaturę, kierunek i siłę wiatru. A potem wywieszał kartkę z informacjami na bramie. Gromadzili się ludzie, żeby zobaczyć, co się w aurze nowego dzieje, zaś staromiejskie przekupki na widok wielkiego parasola i kapoty profesora żegnały się ukradkiem, podejrzewając, że Magierowi w obserwatorium owe stopnie ciepła i zimna jakieś nieczyste siły dyktują. Tak więc meteorologia nie ma zbyt starych tradycji. A że jest wiedzą opartą na bieżących obserwacjach i analogiach z przebiegiem pogody dawnych lat, to i dziś zdarzają się prognozy zupełnie nieudane. Janusz Świąder