Halina B. - "Inka" - która po odsiedzeniu zasądzonej jej kary wyjechała do Francji ze swym francuskim mężem, domagała się od tabloidu 150 tys. zł. Powodem było wydrukowanie na pierwszej stronie jej zdjęć zrobionych przez policję po jej zatrzymaniu po zabójstwie Dębskiego w 2001 r. Była na nich tylko w bieliźnie i skarpetkach. "Inka w bieliźnie wyglądała olśniewająco. Nic dziwnego, że tracili dla niej głowę nie tylko gangsterzy" - pisał "SE". Dodał, że wychowała się "w patologicznej rodzinie", "już jako nastolatka przykuwała uwagę mężczyzn" i "trafia w ramiona kolejnych gangsterów". "SE" pytał, czy "powiązani z mafią politycy mogą odetchnąć z ulgą? Czy mogą być spokojni, że Inka nie ujawni ich ciemnych interesów? Niekoniecznie. Halina G. zdradzała dotąd wszystkich, którzy jej ufali. Czy tym razem będzie inaczej?". Pozwana redakcja i jej naczelny Sławomir Jastrzębowski nie ujawnili, skąd mają zdjęcia - powołując się na tajemnicę dziennikarską. Według pozwanych, piękna kobieta nie musiała obawiać się zdjęć w bieliźnie. Wnosili o oddalenie powództwa. Sąd rozstrzygnął dziś sprawę i przyznał "Ince" 15 tys. zł zadośćuczynienia plus odsetki od kwietnia 2009 r. - to 10 procent kwoty, jakiej żądała. - Publikacja tych zdjęć była niewątpliwym naruszeniem dóbr osobistych, szczególnie godności powódki - podkreśliła sędzia Bożena Jaskuła w ustnym uzasadnieniu wyroku. Tłumaczenie pozwanej redakcji o urodzie "Inki" sąd uznał za "trochę cyniczne". - Sąd nie jest ekspertem od damskiej urody, ale z całą pewnością żadna kobieta nie pozwoliłaby sobie na zrobienie i opublikowanie zdjęcia w bieliźnie i mało gustownych skarpetkach - dodała sędzia. Żądaną kwotę 150 tys. zł sąd uznał za zbyt wygórowaną. Sędzia Jaskuła oceniła, że opublikowane zdjęcia nie pozwalają na identyfikację "Inki" i nie będzie tak, że na podstawie zdjęć rozpozna ją czytelnik "SE" - niemniej nie zwracano się do niej o zgodę na ich publikację - stąd taki wyrok. W istocie powódka dostanie 7,5 tys. zł z odsetkami, bo 7,5 tysięcy zł musiała już wcześniej wpłacić jako wpis sądowy. - To nie szkodzi. Nam chodziło o zasadę, a nie pieniądze - mówił po wyroku prawnik "Inki". Jacek Dębski, były minister w rządzie AWS, zginął w kwietniu 2001 r. w Warszawie przed restauracją, z której wyszedł nocą z "Inką". Zastrzelił go płatny zabójca Tadeusz Maziuk - "Sasza". Dzień później "Inka" poszła na policję, mówiąc, że była świadkiem zabójstwa. O zlecenie zabójstwa był oskarżony mafijny boss z Wiednia Jeremiasz Barański - "Baranina" - daleki kuzyn Dębskiego, który zdołał namówić go na zainwestowanie 400 tys. dolarów. Pieniądze przekazane Barańskiemu przepadły, a Dębski zażądał zwrotu. W trakcie procesu w Wiedniu "Baranina" popełnił samobójstwo w więzieniu. Także "Sasza" odebrał sobie życie w polskim areszcie po postawieniu zarzutu. "Inka" jest jedynym żyjącym do dziś sprawcą związanym z tą zbrodnią. Sądy dwa razy wymierzyły "Ince" taki sam wyrok - najłagodniejszą z kar za zabójstwo - uznając, że wyprowadzając Dębskiego z lokalu, udzieliła pomocy zabójcy. Sądy nie stosowały nadzwyczajnego złagodzenia kary, o które wnosiła nie tylko obrona, ale i prokuratura. Uznały, że "Inka" umniejszała swą rolę i kwestionowała własną winę, dlatego odmówiły złagodzenia kary. W sądzie kobieta zawsze zasłaniała twarz przed kamerami i aparatami. Wiadomo było, że razem z Francuzem, którego poślubiła w czasie odbywania kary, chce opuścić Polskę i zacząć z nim nowe życie. Po ślubie przyjęła nazwisko męża, który kilka lat czekał, aż będzie wolna.