"Dziennik": Jak to jest z tą pańską rezygnacją z funkcji szefa klubu? Przemysław Gosiewski: Nie składałem jej. I nie będę składał. Bo zgodnie ze statutem szef klubu jest powoływany na wniosek prezesa partii. Wykonuję wolę polityczną Jarosława Kaczyńskiego i będę przewodniczącym, dopóki on będzie tego chciał. Nie wiedział pan o tym w ubiegłym tygodniu, mówiąc kolegom o chęci złożenia rezygnacji? Przecież podawał im pan nawet powody odejścia: za dużo pan pracuje, nie ma pana w domu, a poza tym znów chce być pan aktywnym "superposłem". Nie mówiłem o chęci złożenia rezygnacji, ale o swoich problemach. Dużo pracuję, to prawda. W rankingu, kto pierwszy przychodzi do Sejmu i kto ostatni wychodzi, mógłbym chyba tylko rywalizować z niektórymi strażnikami. Jak wracam do domu o 23, to żona mówi, że jestem wcześnie. W dodatku przecież pięć dni pracuję tutaj, a dwa w okręgu w Kielcach. Jak długo tak można pociągnąć? Poza tym to prawda, że jako szef klubu muszę rezygnować z osobistej realizacji wielu pomysłów merytorycznych na rzecz kierowania dużą strukturą, jaką jest klub. A może po prostu powiedział pan o rezygnacji, bo doszły do pana informacje o tym, że grupa posłów chce wnioskować o pana odwołanie? Może to był tylko ruch wyprzedzający? Jestem zaskoczony takimi informacjami, bo moje doświadczenia w kontaktach z posłami jest takie, że pozytywnie mnie oceniają. Ale zdaję sobie sprawę, że przy tak dużym klubie nie jestem w stanie spełnić wszystkich ambicji czy aspiracji.