Gilowska to TW "Beata"?
Według rzecznika interesu publicznego Zyta Gilowska mogła przekazywać SB informacje o studentach oraz wykładowcach KUL.
Rzecznik podejrzewa, że Gilowska skłamała, twierdząc, że nie współpracowała z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa. Powołuje się na dokumenty znalezione w archiwach IPN. "Dziennik" ustalił, co znajduje się w tych dokumentach.
Jak się okazuje, ich zawartość nie przesądza jeszcze, że Gilowska była agentem SB. W grudniu i styczniu 2005/2006 w archiwum IPN w Lublinie odnalezione zostały trzy raporty SB z informacjami przypisywanymi tajnemu współpracownikowi "Beata". Z zapisów ewidencyjnych wynika, że TW "Beata" to Zyta Gilowska. Według nieoficjalnej wiedzy gazety informacje od TW "Beata" dotyczą osób, które przyjeżdżały pod koniec lat 80. z Zachodu na letnią szkołę polonijną na KUL - wykładowców i studentów.
Zyta Gilowska miała zostać zarejestrowana w latach 80. jako tajny współpracownik wydziału II Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Lublinie, czyli tamtejszej komórki kontrwywiadu. W zasobach archiwalnych IPN nie zachowała się teczka "Beaty", na postawie której można by stwierdzić, że współpracowała ona ze służbami specjalnymi.
Nie ma też jej zobowiązania do współpracy. Natomiast w różnych miejscach archiwum odnaleziono zapisy ewidencyjne i rejestry operacyjne, w których ten pseudonim się pojawia. Jak się dowiedział "Dziennik", rejestrację tajnego współpracownika "Beata" zgłosił najprawdopodobniej kapitan Witold Wieczorek z wydziału II lubelskiego SB. Zajmował się on pozyskiwaniem i analizą danych o obcokrajowcach. Także Polakach za granicą.
Wieczorek jest mężem przyjaciółki Zyty Gilowskiej, Urszuli. "Dziennik" zapytał go, czy uzyskiwał informacje od Zyty Gilowskiej za pośrednictwem żony. Zaprzeczył.
"Dziennik" dowiedział się, że pomyślnie przeszedł on weryfikację esbeków i podjął pracę w UOP. W 2001 r. został wraz z innymi czterema byłymi funkcjonariuszami tajnych służb oskarżony o wynoszenie z archiwów UOP tajnych dokumentów - m.in. akt SB. Jednak podczas rewizji w prywatnych mieszkaniach byłych esbeków nie odnaleziono wtedy dokumentów związanych z Zytą Gilowską.
Tymczasem Rzecznik Praw Obywatelskich Janusz Kochanowski polecił współpracownikom zbadanie, dlaczego Gilowska nie otrzymała dostępu do akt swej sprawy w biurze Rzecznika Interesu Publicznego.
W piątek zastępca Rzecznika Interesu Publicznego Jerzy Rodzik, który sformułował wniosek lustracyjny wobec Gilowskiej, powiedział, że nie miał obowiązku zapoznać jej z aktami całej sprawy, które może ona poznać w sądzie. Dodał, że ustawa lustracyjna nie przewiduje zapoznawania podczas przesłuchania u RIP osoby lustrowanej ze wszystkimi aktami sprawy.
RMF dowiedziało się, że tuż przed wybuchem afery lustracyjnej Zyta Gilowska zaprosiła do siebie prowadzącego jej sprawę Rodzika. Spotkanie było nieformalne, a Rodzik zapewnia, że z jego strony nie padły żadne sugestie, że pani wicepremier powinna podać się do dymisji.
Sąd Lustracyjny zbierze się w czwartek, by rozpatrzyć wniosek o lustrację Gilowskiej. Z kolei śledztwo, które ma wyjaśnić, czy ktoś szantażował lustracyjnie Zytę Gilowską, będzie prowadzić gdańska prokuratura. Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Rzecznika Interesu Publicznego złożyła sama była wicepremier. Gilowska we wniosku powołała się na artykuł mówiący o wywieraniu wpływu na czynności urzędowe konstytucyjnego organu przemocą lub groźbą.
Cała sprawa z "teczką Gilowskiej" wygląda dziś jak lustracja sprowadzona do absurdu. Posłuchaj felietonu Tomasza Skorego:
INTERIA.PL/RMF/PAP