Agnieszka Waś-Turecka, INTERIA.PL: Gdyby dziś wprowadzono stan wojenny na takich samych zasadach, jak w 1981 roku, jak by to wyglądało? Prof. Antoni Dudek - Pierwsze, co byśmy zauważyli, to pewnie wyłączenie telefonów: komórkowych i stacjonarnych. Przestałby działać internet. Z programów telewizyjnych moglibyśmy zobaczyć tylko jeden, w którym wysłuchalibyśmy wystąpienia generała, informacji na temat nowych przepisów i militaryzacji różnych instytucji, na czele z łącznością, czyli np. pocztą. Zamknięte zostałyby wszystkie media - z wyjątkiem wybranych. Co z dotarciem do pracy? - To zależy, czy ktoś mieszka i pracuje w tym samym powiecie. Jeśli nie, musiałby mieć specjalne pozwolenie na przemieszczanie się między powiatami czy województwami. Problem mieliby też ci, których praca wymaga mobilności między godziną 22 a 6 rano, czyli w czasie godziny milicyjnej. Oni także musieliby mieć specjalną przepustkę. W stanie wojennym grzywnami za złamanie tych przepisów ukarano ogromną liczbę osób. Które ze swobód obywatelskich zostałyby zawieszone? - Między innymi prawo do zgromadzeń, do swobodnej wypowiedzi. Ale także np. tajemnica korespondencji. W PRL wszelką korespondencję sprawdzano w sposób tajny, w stanie wojennym natomiast już się z tym nie kryto. Koperty otwierano, zawartość sprawdzano, po czy przybijano pieczątkę "ocenzurowano". Tak by to pewnie wyglądało i dziś, choć kontrola dotyczyłaby głównie poczty elektronicznej. Ale to już w dalszej fazie, kiedy działanie internetu zostałoby wznowione, ponieważ w pierwszym okresie na pewno zostałby zablokowany. Podobnie zresztą jak mieliśmy niedawno do czynienia w przypadku zamieszek w krajach arabskich. A na ulicach? Też zobaczylibyśmy czołgi? - Oczywiście. Ktoś przecież musiałby pilnować przestrzegania nowych przepisów, stąd patrole wojska i milicji na ulicach. Jakie uprawnienia miałyby takie patrole? - Takie jak dziś, czyli mogłyby zatrzymać do rutynowej kontroli. Szczególność polegałaby jednak na tym, że gdyby już kogoś zatrzymano i znaleziono przy nim np. antyreżimową ulotkę, to ta osoba podlegałaby trybowi doraźnemu, tzn. przyspieszonemu procesowi sądowemu. Taki proces sprowadzałby się do jednej rozprawy, możliwość obrony byłaby dość iluzoryczna. Zobacz fragmenty wystąpienia gen. Wojciecha Jaruzelskiego: Forum: Stan wojenny Pytając o skutki stanu wojennego muszę przede wszystkim zapytać o te najbardziej bezpośrednie, czyli o ofiary śmiertelne. Ile osób zginęło w pierwszych dniach po wprowadzeniu stanu wojennego? - Odpowiedź na to pytanie niestety do łatwych nie należy, ponieważ nigdy tego nie policzymy. Jest grupa kilkunastu ofiar bezdyskusyjnych - przede wszystkim górnicy z kopalni "Wujek" i ofiary demonstracji. Jest także grupa osób, które zmarły po dłuższym czasie wskutek odniesionych obrażeń. Ale jest jeszcze trzecia grupa - największa i kompletnie niepoliczalna - czyli ofiary wyłączenia łączności telefonicznej, kiedy nie sposób było wezwać pogotowia ani żadnej innej pomocy. - Telefony nie działały mniej więcej miesiąc i nigdy się nie dowiemy, jaka część osób, które zmarły w tym okresie (przełom grudnia i stycznia), zmarłaby nawet gdyby pogotowie dojechało, a ile z nich zmarło, bo pogotowie nie dojechało lub dojechało za późno. Była oczywiście możliwość pójścia na komisariat i poproszenia milicjantów, żeby wezwali pogotowie, ale to znacznie wydłużało czas oczekiwania na pomoc. Czy były ofiary wśród funkcjonariuszy wojska albo milicji? - Ofiary były, ale nie śmiertelne. Chodzi przede wszystkim o osoby, które ucierpiały podczas starć np. w kopalni "Wujek" czy podczas demonstracji. - Inną kwestią są wypadki samobójstw w szeregach funkcjonariuszy, ponieważ część osób nie radziła sobie psychicznie z powstałą sytuacją. Pamiętam dane statystyczne z pierwszej połowy 1982 roku dotyczące milicji, które odnotowują znaczący wzrost samobójstw w porównaniu z rokiem 1981. W stanie wojennym ludzie ginęli też w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach. Na przykład Jan Samsonowicz, działacz opozycji, którego najpierw internowano, potem wypuszczono, a później jego ciało znaleziono powieszone na pasku na ogrodzeniu stadionu w Gdańsku. - Takich przypadków, że ktoś zginął wskutek pobicia, jest kilkadziesiąt. Jest też kilkanaście takich, w których nie wiemy do końca, co się stało. To m.in. ofiary wypadków samochodowych lub utonięć. Na przykład historia Emila Barchańskiego, nastolatka zaangażowanego w działalność opozycyjną. W stanie wojennym został aresztowany, potem go wypuszczono. Na końcu wyłowiono jego zwłoki z Wisły. Do dziś nie wiadomo, co tak naprawdę się stało. Twórcy stanu wojennego spodziewali się, że ofiar będzie znacznie więcej. W szpitalach przygotowano tysiące miejsc dla rannych. Aktywistom PZPR rozdano broń palną. - Liczba ofiar, której spodziewano się w PZPR, była uzależniona od siły oporu, jaki miała stawić "Solidarność". Gdyby "Solidarność" była ruchem o charakterze paramilitarnym - jak jej zarzucano - to wtedy wydarzenia mogły potoczyć się zupełnie inaczej. Można sobie wyobrazić, że 10-milionowa organizacja byłaby w stanie wyszkolić kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy mogliby przeciwstawić się władzy siłą. Punktem wyjścia "Solidarności" była jednak działalność pokojowa i zasadniczo wykluczano użycie siły. Wyróżniała się tylko grupa górników - tylko oni, jako jedyna większa grupa zawodowa spośród członków "Solidarności" stawili opór, choć nie we wszystkich kopalniach. Dlaczego akurat górnicy? - To wynika ze specyfiki ich pracy, której organizacja przypomina trochę wojsko. Inni posłuchali namów przywódców. Była wprawdzie "Powstańcza Armia Krajowa - Druga Kadrowa", której członkowie zabili sierżanta Zdzisława Karosa, ale zdecydowana większość działaczy racjonalnie oceniała stosunek sił. Zdawano sobie sprawę z tego, że asymetria w możliwościach jest tak gigantyczna, że zbrojny opór byłby szaleństwem. Nie będzie się przecież z gołymi rękami szło na czołgi. - Trzeba też uwzględnić fakt zmęczenia społeczeństwa. Stan wojenny udało się przecież wprowadzić także dlatego, że był poprzedzony miesiącami psychologicznej bitwy, której istotnym elementem stał się strach przez interwencją wojskową Związku Radzieckiego. Obawa ta skutecznie ograniczyła zdolność ludzi nawet do biernego strajkowania. Jest faktem, że do strajków przeciwko stanowi wojennemu doszło w zaledwie 200 zakładach pracy - jak na rozmiary "Solidarności" i strajków w 1980 roku była to kropelka w morzu. Na samym Pomorzu Gdańskim w sierpniu 1980 roku strajkowało więcej zakładów niż po wprowadzeniu stanu wojennego w całej Polsce.