"Fala" w szkołach
Fala, czyli znęcanie się starszych roczników nad młodszymi, kiedyś znana była tylko z wojska. Dziś na dobre zadomowiła się w szkołach. Ostatnie przykłady stosowania przemocy składają się na coraz bardziej przerażający obraz polskiej szkoły.
Uczniowie znęcają się nad uczniami, a dyrektorzy szkół milczą. Najnowszy przykład pochodzi ze Świnoujścia. Jak informowaliśmy w sobotę, 16-letnia licealistka pocięła żyletką szyję młodszemu koledze, bo nie chciał miauczeć jak kot. Z roku na rok formy znęcania się uczniów nad uczniami są "udoskonalane". Opowiadają o tym bez ogródek uczniowie III klasy jednej ze szkół średnich w Szczecinie.
- Wymyśliliśmy, że delikwent musiał kłaść się i mierzyć salę swoją długością, w centymetrach i metrach. Najlepiej jest zmierzyć zapałką całą toaletę - mówią zadowoleni z siebie uczniowie, dodając, że jeśli pierwszak nie wykonał polecenia, dostawał "klapsa w ucho i musiał jeszcze raz, do skutku".
Zachodniopomorska wicekurator oświaty słyszała o "fali" w szkołach, ale jej zdaniem nie jest to "problem, o którym słyszałaby na co dzień". - Zdarzają się drobne incydenty - twierdzi Grażyna Bychawska.
Jak dodaje, są specjalne programy przeciwdziałające agresji i to powinno wystarczyć. Jak jednak widać, nie wystarczają.
O przemocy w szkołach doskonale wiedzą ich dyrektorzy, ale nie chcą o tym mówić. Lepiej przemilczeć, tak jest wygodniej. - Te szkoły, które ujawnią tego typu problem mogą zostać ocenione jako te, które sobie nie radzą - uważa doktor psychiatrii Jerzy Pobocha.
Dyrektorzy reagują dopiero, gdy stanie się coś poważnego. Ale nie zawsze. Dyrektor liceum ze Świnoujścia o incydencie w swojej szkole w ogóle nie powiadomiła policji. A miała taki obowiązek. Dyrektorzy zapominają, że brak reakcji na najmniejsze agresywne zachowania prowadzą jedynie do eskalacji zjawiska, a nie jego rozwiązania.