Droga do wolności
"Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie w interesie klasy robotniczej, w interesie chłopstwa pracującego i inteligencji, w interesie walki o podwyższenie stopy życiowej ludności, w interesie dalszej demokratyzacji naszego życia, w interesie naszej Ojczyzny".
Te pamiętne słowa, składające się na czarną legendę premiera Józefa Cyrankiewicza, będące świadectwem tego, jak traktowała strajkujących robotników ówczesna władza - która notabene była sprawowana przez Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą rzekomo w ich interesie - zostały wypowiedziane po jednym z pierwszych masowych protestów, jakie miały miejsce nie tylko w PRL, ale w całym bloku państw socjalistycznych, w czerwcu 1956 roku. Komuniści nie potrafili zrozumieć, jak to możliwe, żeby robotnicy występowali przeciwko swojemu, klasowemu przecież, państwu.
Dzisiaj pod Kancelarią Premiera protestują pielęgniarki. Nikt do nich nie strzela, nie bije ich pałkami, a co najwyżej "przesuwa" ze środka jednej z warszawskich ulic na pobocze. Strajki są legalne, a uczestniczący w nich ludzie nie są prześladowani. Dzisiaj każdy ma prawo być niezadowolonym i domagać się wyższej pensji, każdy może wyjść na ulice i wykrzyczeć to, co chce wykrzyczeć. Może skrytykować rząd, premiera, rządzącą partię. Każdy. Między innymi dzięki temu, że w czerwcu - najpierw 1956, potem 1976 roku - miały miejsce wydarzenia, które wpłynęły na stopniowe pękanie systemu komunistycznego.
Czarny czwartek
O godzinie 6.30 rano, 28 czerwca, robotnicy z fabryki W-3 im J. Stalina (wcześniej Cegielskiego) w Poznaniu jako jedni z pierwszych wyszli na ulicę Dzierżyńskiego i skierowali się do centrum miasta. Ludzi stale przybywało, bowiem do pochodu dołączali pracownicy z innych zakładów. Około godziny 9.00 już blisko 100 tys. ludzi zatrzymało się na placu Stalina (dzisiaj Mickiewicza) pod Zamkiem. Oczekiwano na przybycie władz.
Bezpośrednią przyczyna strajków były kwestie nieprawidłowości w naliczaniu wynagrodzenia, nierealne wskaźniki wzrostu produkcji i wydajności oraz bardzo złe warunki pracy w zakładach. Kilka dni wcześniej podejmowane były bowiem rozmowy z rządem, początkowo dające nadzieję na pozytywny rozwój wypadków i spełnienia choć części postulatów. Kiedy okazało się, że obietnice rządu sprzed kilku dni zostały odwołane, robotnicy wyszli na ulice. Nie były to jednak protesty o typowo ekonomicznym charakterze, o czym świadczą nawet transparenty dźwigane przez tłum na poznańskim rynku: "Chleba i wolności", "Precz z Rosjanami", "Precz z katami narodu, wy gnoje", czy też po prostu: "My chcemy wolnej Polski".
Mijała już godzina 11, a władza wciąż "kuliła pod siebie ogon". Ludzie zaś zaczęli tracić nad sobą panowanie. Grupy demonstrantów wtargnęły do budynków Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej i więzienia przy ul. Młyńskiej. Wtedy też padły pierwsze strzały. Właściwie rozpoczęła się walka zbrojna, która trwała do 4 nad ranem. Nie więcej niż 200 cywilów ścierało się wówczas z ok. 6 tys. żołnierzy stacjonujących w Poznaniu i ponad 2 tys. sprowadzonych z pobliskich miejscowości sił milicyjnych. W starciach zginęły wówczas 74 osoby, choć niektóre źródła podają, że liczba ta sięgnęła 100 osób. Ponad 900 osób zostało rannych.
Oczywiście władza zaciągnęła na wydarzenia "Poznańskiego Czerwca" kurtynę milczenia. Przez 25 lat wszelkie informacje na temat tych krwawych wydarzeń były blokowane. Partia chciała wymazać to ze świadomości Polaków i sprawować nadal władzę z robotniczego nadania. Nie udało się. Pamięć o ludziach, którzy walczyli w czerwcu '56 przetrwała w zaciszach domowego ogniska. Był to bowiem pierwszy masowy bunt społeczny przeciwko narzuconemu siłą systemowi komunistycznemu, a który rozpoczął długą drogę Polski do demokracji.
20 lat później...
Pierwsza dekada lat 70-tych wiązała się z osobą Edwarda Gierka i swoistym boomem gospodarczym spowodowanym przez niebotyczne pożyczki. Po pięciu latach spokoju społecznego, pełnego nadziei i optymizmu na przyszłość, szarość systemu powróciła. Pieniądze z pożyczek się skończyły, władzę nie stać więc już było na kolejne "różowe okulary" dla społeczeństwa.
Do robotniczych protestów w czerwcu 1976 roku doszło po drastycznej podwyżce cen. Strajki rozpoczęły się po przemówieniu premiera Piotra Jaroszewicza w Sejmie na wiele artykułów żywnościowych (np. mięso o 69 proc., nabiał o 50 proc., a cukier nawet o 100 proc.). Co prawda Jaroszewicz zapowiedział także wypłacanie rekompensat, ale ich zasady uważano za skrajnie niesprawiedliwe, bo tym, którzy więcej zarabiali, przysługiwała większa rekompensata. To pchnęło robotników do protestu.
25 czerwca w całym kraju wybuchła fala strajków - protestowały załogi 97 zakładów, w 24 województwach. Do największych protestów powiązanych z pochodami, manifestacjami i w końcu starciami z milicją, doszło w Radomiu, Ursusie i Płocku.
Najbardziej dramatycznie było jednak na ulicach Radomia. Tam robotnicy udali się pod gmach Komitetu Wojewódzkiego PZPR, domagając się odwołania podwyżki. Nikt z tamtejszej władzy nie potrafił jednak nawiązać z protestującymi dialogu, nastroje w tłumie zaczęły się więc radykalizować. Zaczęto podpalać partyjne budynki, a także te należące do Milicji Obywatelskiej. Do tłumienia protestu ściągnięto specjalne oddziały ZOMO z Lublina, Kielc oraz Warszawy. Na szczęście, po doświadczeniach czerwca '56 i grudnia '70, władza zrezygnowała z użycia broni palnej, dzięki czemu uniknięto bezpośrednich ofiar. Pacyfikacja była jednak wyjątkowo brutalna. Pamiętne były zwłaszcza tzw. "ścieżki zdrowia" - ustawieni w szpaler przed wejściem lub wewnątrz budynku funkcjonariusze milicji i ZOMO uderzali pojmanych strajkujących po całym ciele długimi, 75-centymetrowymi pałkami szturmowymi, a także bili pięściami i kopali.
Podwyżki cen zostały zniesione. Pojawiły się jednak szykany, a uczestników strajków publicznie nazywano "warchołami". Rzekomych sprawców manifestacji skazano (niektórych nawet na 10 lat więzienia) oraz zwolniono z pracy. Spowodowało to oburzenie w środowisku inteligenckim, które uzyskało konkretny wyraz 26 września 1976 roku poprzez tzw. "List 14", ustanawiający Komitet Obrony Robotników (KOR). Rok później powstał Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). Represję wobec robotników zapoczątkowały najpierw spontaniczną akcję pomocy materialnej i prawnej robotnikom, przekształcając się później w zorganizowana opozycję, na bazie której powstał ruch "Solidarność".
autor: Tomasz Peciakowski
Lead.pl