- Ale jak mnie wyrzucą, to mam nadzieję, że będę miał do czego wrócić i pan Kaczyński nie wykończy mojej partii - dodał. Konrad Piasecki: Ludwik Dorn, wiąż jeszcze polityk Prawa i Sprawiedliwości. Ale to już chyba łabędzi śpiew. Da się pan wyrzucić z partii? Ludwik Dorn: Będę argumentował, że nie ma żadnego powodu wyrzucać mnie z partii. Jeśli to będzie sąd koleżeński, dwuinstancyjny to będę się odwoływał. Trochę jestem w głupiej sytuacji, bo najkrótszą definicją celebrities jest to, że jest to człowiek znany z tego, że jest znany. Teraz pojawia się najkrótsza definicja polityczna mojej osoby. Że jest to polityk, którego po raz kolejny nie wyrzucono z partii, albo po raz kolejny próbuje się go z tej partii wyrzucić. Coś w tym jest, chociaż to wyrzucenie kroi się coraz potężniej. Dziś "Dziennik" pisze, że w ciągu dwóch tygodni skupi się na panu sąd partyjny i wyrzuci pana za to, że pan łamie statut, nie realizuje programu i nie postępuje zgodnie z celami PiS. Nie chodzi o to, czy ja wierzę, czy nie wierzę. Czytałem ten artykuł w "Dzienniku", który dociera do argumentacji, która ma być zastosowana wobec mnie. Gdyby tak miało być, to oczekuję na rozprawę i można powiedzieć, że w każdym punkcie ta argumentacja jest nie tylko do obalenia, ale do wyśmiania. Jeśli więc władze partii zdecydują się wystawić na śmieszność - nad czym będę ubolewał - to niestety będę musiał je wyśmiać . Panie marszałku, ale czy jest coś dziwnego w tym, że partia chce rozstać się z człowiekiem, który się procesuje z szefem własnej partii? Mnie to nie dziwi specjalnie. Jak ktoś się decyduje na takie kroki, to partia reaguje. Ja wytaczam sprawę cywilną o ochronę dóbr osobistych nie prezesowi PiS, tylko panu Jarosławowi Kaczyńskiemu. Ale tak się dziwnie składa, że Jarosław Kaczyński i prezes PiS to wciąż ta sama osoba. Jeżeli pan Kaczyński pomówił mnie i kłamliwie oczernił, to obrona dobrego imienia jest tą granicą, gdzie kończy się lojalność nie tyle wobec partii, co wobec osoby, która pełni funkcję prezesa.