Doprowadzimy brytyjskie sądy do bankructwa
Polskie organa ścigania paraliżują pracę brytyjskich sądów, zarzucając je prośbami o ekstradycję. A dotyczą one głównie drobnych przestępstw popełnionych w Polsce przez rodaków przebywających teraz w Wielkiej Brytanii. Wysokie koszty ścigania i odesłania podejrzanych do kraju ponoszą brytyjscy podatnicy - pisze "The Times Polska".
Według szacunków brytyjskiej policji do końca 2008 r. tamtejsze władze rozpatrzą ok. 1000 wniosków o ekstradycję, z tego niemal połowa pochodzi z Polski. To dwa razy więcej niż w ubiegłym roku i cztery razy więcej niż dwa lata temu, wynika z danych sądu miejskiego w Westminster. Przyczyniła się do tego ogromna ilość europejskich nakazów aresztowania (ENA), czyli żądania szybkiej ekstradycji, składanych przez kraje Wspólnoty.
- Większość wniosków z Polski dotyczy niestety błahych spraw. Wiele z tych wykroczeń w Wielkiej Brytanii w ogóle nie byłyby podmiotem dochodzenia - przekonuje sierżant Gary Flood z wydziału ds. ekstradycji w Scotland Yardzie.
I podaje zabawne przykłady wniosków, jakie złożyła Polska. Jeden z nich wnosił o wydanie stolarza ściganego nad Wisłą za kradzież drzwi od szafy. Inny dotyczył klienta restauracji poszukiwanego za kradzież deseru. - We wniosku wyszczególniono nawet składniki smakołyku, który padł łupem złodzieja - mówi Flood. Dodał, że podobnie irracjonalne podania składają też inne kraje, np. w zeszłym roku Litwa, druga pod względem liczby składanych wniosków, zażądała wydania człowieka podejrzanego o kradzież... prosiąt.
- Winę za falę tych wniosków ponosi polski wymiar sprawiedliwości, który wymaga wszczęcia postępowania sądowego w stosunku do nawet najbardziej trywialnego zarzutu karnego - uważa Nicholas Evans, jeden z zaledwie pięciu sędziów rozpatrujących sprawy o ekstradycję na terenie Anglii i Walii.
Jest niemal regułą, że pochodzące z Polski podania o wydanie rodaków dotyczą drobnych przestępstw, jak kradzieże, włamania czy niegroźne pobicia. Od początku tego roku nasz kraj złożył na Wyspach już 224 europejskich nakazów. Dla porównania w 2007 r. funkcjonariusze z wydziału ds. ekstradycji Scotland Yardu otrzymali prośby o zatrzymanie 955 osób, w tym 257 Polaków. Tylko 5 proc. aresztowanych w chwili wpłynięcia ENA znajdowało się w brytyjskich więzieniach. Pozostali byli na wolności i trzeba było wiele wysiłku miejscowych władz, by ich pojmać.
Koronna Służba Prokuratorska (CPS), odpowiednik polskiej prokuratury na terenie Anglii i Walii, wprowadziła wewnętrzne zasady, zgodnie z którymi przy rozpatrywaniu wniosków ENA bierze się pod uwagę kaliber popełnionego przestępstwa.
- Z powodu nawału pracy pomoc prawna świadczona oskarżonym podczas przesłuchiwań w sprawie ekstradycji jest na niskim poziomie. Nasze organa nie dysponują dostateczną liczbą adwokatów, sądowi brakuje czasu i sal sądowych. To hańba - mówi Evans.
Dziura w budżecie angielskiego sądownictwa szacowana jest na 90 mln funtów szterlingów, stąd krzywo patrzy się na kolejne wydatki, jakie trzeba ponieść na zatrzymanych Polaków. A tych nie brakuje. W 2008 r. w 311 przypadkach miejscowe sądy musiały płacić tłumaczom za pomoc w porozumieniu się z aresztowanym. Policja musi także wynajmować samoloty, którymi podejrzanych odsyła się do Polski.
Obciążenie angielskiej policji zwiększy się po tym, jak Scotland Yard podjął decyzję o przekazaniu spraw ekstradycji w ręce mniej doświadczonym jednostek w całym kraju. Flood ocenia, że 25 proc. aresztowań dokonywanych przez lokalne oddziały policji to pomyłki, które nim trafią do sądu, muszą być dokładnie wyjaśniane przez Scotland Yard. A to z kolei oznacza podwójną pracę dla stołecznych służb mundurowych.
Anna Przybyll
INTERIA.PL/Polska