Do lekarza bez kolejki
Pracownicy Kancelarii Premiera mają do dyspozycji trzech lekarzy. Choć płacimy za nich wszyscy, bo pieniądze pochodzą z NFZ, to wstęp do budynku poradni ma tylko określone grono 500 osób. Ekskluzywną przychodnię mają też pracownicy NIK.
Budynek jest zamknięty. Mogą tam wejść jedynie posiadacze przepustek. Do dyspozycji mają lekarza rodzinnego. Ale nie tylko. - Działa tu też stomatolog na zasadzie umowy cywilno-prawnej z szefem Kancelarii Premiera - mówi Marek Durlik, szef szpitala MSWiA, który opłaca opiekę dla pracowników Kancelarii Premiera.
Durlik przyznaje, że pieniądze pochodzą z kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia. Tak być nie powinno, bo aby NFZ mógł płacić za usługi, musiałaby to być placówka otwarta. - Żeby tych kilkuset pacjentów, którzy są tam zapisani do lekarza rodzinnego miało opiekę, to korzystamy z kontraktu i przesuwamy trochę pieniądze z kontraktu, który został zawarty w całym ZOZ-ie - przyznaje Durlik.
Pracownicy Kancelarii Premiera podkreślają, że zamknięte dla zwykłych obywateli gabinety lekarskie zostaną zlikwidowane. Konkretna data jednak nie pada. Mowa jest o kilku tygodniach, po których w zamkniętym budynku ma zostać tylko jeden lekarz - specjalista medycyny pracy.
Także tylko pracownicy Najwyższej Izby Kontroli mają dostęp do specjalnej przychodni, która kosztuje rocznie podatników około milion złotych. Przychodnia mieści się co prawda w piwnicy, ale w świeżo wyremontowanej części. Po każdej stronie korytarza kilka gabinetów; nie ma kolejek; nie ma nawet krzeseł, na których można poczekać na wizytę, ponieważ tam lekarz sam dzwoni do pacjentów. Do dyspozycji jest szeroki wachlarz usług. Oprócz internisty przyjmuje kardiolog, reumatolog, chirurg, gastrolog. Jest także małe laboratorium, gdzie można przebadać krew, nowoczesny gabinet fizykoterapii a także EKG.
Taka sytuacja podobno wszystkim nam się to bardzo opłaca. Praca kontrolerów NIK jest zbyt cenna, żeby mieli tracić czas na publiczną służbę zdrowia. - Gdyby policzyć czas stracony przez kontrolerów na korzystanie z publicznej służby zdrowia - o ile byłoby to w ogóle możliwe - to wówczas kosztowałoby to Izbę znacznie drożej - przekonuje Małgorzata Pomianowska z NIK.