Minister pracy Jolanta Fedak (PSL) to nie pierwszy polityk, któremu wymsknęło się nieparlamentarne słowo. Prawdziwym nestorem w tym gronie jest Józef Zych (PSL). Na początku lat 90., prowadząc obrady Sejmu, zwrócił się do podającego mu papiery parlamentarzysty: "Co ty mi tu, k... a, dajesz". Trwała transmisja, a mikrofony były włączone. Jednak najmocniejsze słowa padają za zamkniętymi drzwiami. - Bardzo dużo czytam, odświeżam umysł i, k... a, będę jak brzytwa - deklarował Józef Oleksy, kiedy nagrano jego rozmowę z biznesmenem Aleksandrem Gudzowatym. W słowach nie przebierał też Wojciech Mojzesowicz (do niedawna w PiS) podczas spotkania w hotelu sejmowym, gdy przekonywał Renatę Beger do opuszczenia Samoobrony. - My byśmy go zrobili ministrem sportu, no ale, k... a, jechał po pijanemu i z tym jest kłopot - mówił o ówczesnym pośle Januszu Wójciku. - Co ty pie...sz!? - tak poseł PO Tomasz Głogowski przekonywał w Sejmie rozmówcę z PiS, że ten się myli, gdy ma obawy co do prywatyzacji służby zdrowia. Jak czytamy w "Rzeczpospolitej", z ostrego języka słynie też wicepremier Grzegorz Schetyna. W PO można usłyszeć niejedną anegdotę o tym, jak w żołnierskim stylu dyscyplinuje kolegów. Czasami politycy po prostu nie mogą się powstrzymać. Janusz Palikot (PO) na spotkaniu ze studentami w Białymstoku, mówiąc o przepisach, które uniemożliwiają piekarzom przekazywanie niesprzedanego chleba biednym, stwierdził: - Jest k... stwo w polskim prawie. Z kolei Lech Kaczyński, ubiegając się o prezydenturę Warszawy, potraktował jednego z mieszkańców Pragi słynnym już "spieprzaj, dziadu" - przypomina "Rzeczpospolita".