By moc płuc móc wzmóc
Zamiłowanie do przesadnej czystości oraz jedzenia zawierającego sztuczne barwniki i konserwanty to pierwszy krok do alergii. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy nasz kontynent stał się idealną wylęgarnią tych chorób.
Nie ma dobrej pory roku dla alergików. Przynajmniej w Polsce: już w lutym zakwita leszczyna i olcha, potem unoszą się w powietrzu pyłki wierzby, topoli, brzozy, w maju najbardziej dają się we znaki trawy i zboża, a w wakacje przychodzi pora na chwasty.
- Zbliża się sesja egzaminacyjna, a ja mam spuchnięte oczy i ledwo oddycham - skarży się Agata, studentka II roku Politechniki Warszawskiej. Podobne katusze przeżywają teraz setki maturzystów i studentów udręczonych przez katar sienny. W jeszcze gorszej sytuacji są uczuleni na pokarmy, roztocza, sierść zwierząt, kurz domowy.
Wszyscy cierpiący na dolegliwości, spowodowane wdychaniem rozmaitych alergenów, powinni w porę pomyśleć o odczulaniu (korzysta z niego w Polsce ok. 100 tys. osób, a według prof. Piotra Kuny, prezydenta Polskiego Towarzystwa Alergologicznego, powinno co najmniej drugie tyle). Poza tym należy zachować wzmożoną czujność i starać się nie dopuścić do kontaktu z uczulającymi substancjami.
- Co, oczywiście, nie znaczy, że trzeba żyć pod kloszem - przestrzega prof. Jerzy Kruszewski, krajowy konsultant w dziedzinie alergologii. - W chorobach alergicznych ważny jest związek przyczynowo-skutkowy między narażeniem na alergen i występowaniem typowych objawów uczulenia. Dlatego dużym błędem jest stosowanie u dzieci ze skłonnością do uczuleń na rozmaite składniki pokarmu zbyt restrykcyjnych diet na wszelki wypadek.
- Testy mogą wykazywać uczulenie na wiele alergenów, ale to za mało, by tylko na tej podstawie mówić choremu, że wszystkie są dla niego niebezpieczne - wyjaśnia prof. Kruszewski. - Należy po prostu unikać tego, o czym chory przekonał się, że wywołuje u niego objawy typowe dla uczulenia.
Alergologia jest młodą dziedziną medycyny, więc wciąż zaskakiwani jesteśmy nowymi odkryciami, które nierzadko mogą kwestionować wcześniejsze obserwacje. Na przykład mocno wierzono, że długotrwałe karmienie piersią chroni dzieci przed uczuleniami w wieku dorosłym. Teraz okazuje się, że korzyści nie są tak wielkie, jak przypuszczano. Legła w gruzach teoria o skuteczności stosowania przez kobiety w ostatnim trymestrze ciąży diety pozbawionej silnie alergizujących pokarmów - najnowsze badania nie potwierdziły, że można w ten sposób istotnie zniwelować ryzyko alergii u dziecka.
Już 80 mln Europejczyków cierpi z powodu różnych postaci alergii, a liczba ta będzie z roku na rok rosnąć. Coraz więcej dzieci rodzi się bowiem z tak ukształtowanym układem odporności, że po kilkunastu latach dołączają do armii dorosłych alergików. Wystarczy, by matka lub ojciec byli uczuleni na roztocza, pyłki lub pokarmy, a prawdopodobieństwo zachorowania ich dziecka rośnie do 30-40 proc. Gdy chorują oboje rodzice, niebezpieczeństwo wzrasta do 65 proc.
Choroba zaczyna się u niemowlaka od alergicznego zapalenia skóry, które jest wynikiem uczulenia na pokarmy, zwłaszcza mleko krowie. Po kilku latach organizm przestaje reagować alergicznie na pokarmy, ale w zamian może pojawić się katar sienny i w końcu astma. Jeśli alergia pokarmowa (np. na białko kurze lub mleko krowie) trwa u dziecka ponad rok, jest wielce prawdopodobne, że za kilka lat zacznie ono być uczulone na pyłki roślin lub inne alergeny wziewne. Z kolei u ponad połowy młodzieży uczulonej na pyłki roślin (z typowymi dolegliwościami: kichaniem, wodnistym katarem i piekącymi, swędzącymi, czerwonymi oczami) po kilku latach mogą wystąpić pierwsze objawy astmy (z niezależną od pory roku dusznością i kaszlem).
Lekarze głowią się, skąd w społeczeństwach, żyjących nieraz blisko siebie, biorą się różnice w zapadalności na niektóre choroby alergiczne. Na przykład odsetek chorych na astmę wynosi w Wielkiej Brytanii 13,8 proc., w Holandii - 8,7 proc., a w Niemczech - połowę mniej. Jeśli przyjrzeć się bliżej samej statystyce niemieckiej, wyraźnie widać, że kłopoty z alergią ma znacznie mniej młodzieży urodzonej na terenach byłej NRD niż ich rówieśników z Niemiec Zachodnich.
- Genetyka to jedno, ale wpływ środowiska, a nawet sposób wychowywania dzieci ma tu prawdopodobnie kluczowe znaczenie - sądzi prof. Ulrich Wahn, pediatra alergolog z berlińskiego szpitala klinicznego Charité. Dorastanie wśród zarazków i trenowanie kształtującego się układu odporności w rozpoznawaniu naturalnych wrogów uczy młody organizm prawidłowo reagować na czynniki, z którymi stykamy się na co dzień. Jeśli we wczesnym wieku (mówi się nawet o pierwszym roku po urodzeniu) chronimy dziecko przed zarazkami, w późniejszych latach jego układ immunologiczny błędnie potraktuje niegroźne pyłki lub drobiny kurzu jako prawdziwych wrogów i wyśle na spotkanie z nimi swoje najcięższe wojska - przeciwciała klasy IgE. Z jednej strony przyłączają się one do alergenów, a z drugiej - do innych komórek układu immunologicznego, które w takiej sytuacji już po kilkudziesięciu sekundach uwolnią histaminę. To ona odpowiada za klasyczne objawy zapalenia alergicznego: obrzęk nosa i spojówek, wodnisty katar, pokrzywkę, a nawet w części za skurcz oskrzeli. Powstała w ten sposób reakcja zapalna staje się udręką pacjentów.
Dzieci trzymane pod kloszem są bardziej podatne na alergie niż te, które wychowują się w liczniejszych rodzinach i wiedzą, co to brud - uważa prof. Wahn. Im więcej produktów naturalnych w diecie, mniej leków (zwłaszcza antybiotyków), środków czystości i wszelkich sztuczności wkradających się do naszych kuchni, łazienek i sypialni (szczelnie zamknięte okna wytwarzają w mieszkaniu mikroklimat, w którym doskonale rozwijają się pleśnie i roztocza) - tym większe szanse na zdrowsze życie. Problem w tym, że wiele rodzin, chcąc nie chcąc, wpadło już w błędne koło: pojawienie się alergii u dziecka wytwarza u pozostałych domowników odruch nadopiekuńczości, zmusza do wprowadzenia pewnych rygorów dietetycznych, bardziej sterylnych warunków życia.
- Pacjenci i młodzi lekarze nie potrafią docenić, jak bardzo zmieniło się leczenie chorób alergicznych w ostatnich latach - mówi prof. Jerzy Kruszewski. Dobrze pamięta dramat swoich pierwszych chorych na astmę, których trzeba było leczyć doustnymi sterydami. Zaokrąglały sylwetkę, upodobniały twarz do księżyca w pełni, a po kilku latach kuracji prowadziły do osteoporozy, nadciśnienia i cukrzycy. - Dzisiejsze leczenie astmy w porównaniu z tym, co mogliśmy zaoferować 20 lat temu, to całkowicie inna medycyna. Trudno zrozumieć, dlaczego niektórzy lekarze nadal leczą w Polsce po staremu.
Jednak niektórzy chorzy najwyraźniej tak pokochali zastrzyki, że nie chcą używać nowoczesnych i prostych w obsłudze inhalatorów. Są też tacy, którzy nie wiedzieć czemu zamiast preparatów nowszych generacji (choć są dostępne bez recepty) wybierają stare leki przeciwhistaminowe, po których czują się senni i zdekoncentrowani. W dodatku wśród pokaźnej rzeszy Polaków sterydoterapia wywołuje lęk, jakby chodziło o faszerowanie niedozwolonymi w sporcie anabolikami, choć poza podobną nazwą stosowanie wziewnych sterydów nie ma nic wspólnego z niezdrowym dopingiem. - To właśnie dzięki tym lekom dowiedzieliśmy się o zapalnym podłożu astmy - przekonuje prof. Kruszewski. Podawane w inhalatorach sterydy silnie hamują zapalenie w drogach oddechowych. Nie działają doraźnie, lecz przyjmowane systematycznie likwidują podłoże astmy. Do tego sprowadza się zresztą najważniejsza obecnie zasada leczenia astmy: sterydy ograniczają objawy zapalenia, a przyjmowane wraz z nimi środki długotrwale rozkurczające oskrzela mają ułatwiać oddychanie.
Podobno zaledwie co trzeci astmatyk stosuje się do zaleceń regularnego przyjmowania tych leków. Reszta kombinuje: samodzielnie zmniejsza dawki, przerywa kurację. Z doświadczeń alergologów wynika, że połowa chorych po wyjściu ze szpitala już po tygodniu zapomina o lekarstwach, które należy przyjmować, ponieważ dobrze się czują.
Światowe wytyczne, opracowywane dla poprawienia skuteczności leczenia astmy, akcentują uzyskanie pełnej kontroli nad chorobą, w której zagrażające życiu nagłe ataki duszności właściwie nie powinny się zdarzać. Wszyscy pacjenci zachęcani są do wypełniania 5-punktowego kwestionariusza testu kontroli astmy (obok), który ułatwia podjęcie właściwych decyzji terapeutycznych. Chory w ciągu kilku minut odpowiada na proste pytania związane z przebiegiem choroby i skutecznością dotychczasowej kuracji, a na tej podstawie lekarz może podejmować decyzje co do sposobu dalszego leczenia.
- Najważniejsze leki stosowane w leczeniu astmy są w Polsce refundowane, więc w pełni dostępne - wyjaśnia krajowy konsultant. Sytuacja pacjentów jest przynajmniej pod tym względem dużo lepsza niż przy innych chorobach przewlekłych, gdzie za niektóre leki trzeba słono płacić z własnej kieszeni. Nawet najnowszy zagraniczny steryd, wprowadzony tej wiosny na polski rynek, trafił już na listę refundacyjną. - Pozostaje nierozwiązany problem leczenia astmy opornej na sterydy - mówi jednak prof. Kruszewski. - To co prawda niezbyt liczna grupa chorych, których szacujemy na kilka tysięcy spośród 2-3 mln astmatyków, ale wymagają bardzo indywidualnego podejścia.
Dla ich ratowania - za pieniądze Ministerstwa Zdrowia - powstała nawet Ogólnopolska Sieć Leczenia Ciężkiej Astmy, której niestety brakuje dziś skutecznej siły nacisku na władze odpowiedzialne za finansowanie leczenia. Z nowo wprowadzonej kuracji przeciwciałem monoklonalnym, hamującym działanie immunoglobulin typu E, odpowiedzialnych za reakcje uczuleniowe, korzysta jednak w Polsce, z uwagi na koszt, niewiele ponad 20 osób. Choć niedługo miną dwa lata od przesłania do NFZ i Ministerstwa Zdrowia projektu programu leczenia ciężkiej astmy przy użyciu wspomnianych przeciwciał, nic się nie zmienia.
Polityka