Buntownicy na Platformie
Regionalni działacze PO zarzucają Donaldowi Tuskowi, że odbiera im niezależność i wprowadza ręczne sterowanie partią rodem z PRL. Główne ogniska rebelii to Małopolska, Śląsk i Lubelskie, informuje "Newsweek".
W ubiegłym tygodniu radni z Małopolski wysłali list do szefa Platformy, w którym zagrozili wyjściem z partii. - Demokrację wewnętrzną i debatę zastępuje system wodzowski i bierne potakiwanie dla jedynie słusznego poglądu. Liczne już w całym kraju wykluczenia naszych członków z błahych powodów i jeszcze liczniejsze odejścia źle wróżą przyszłości naszej formacji - piszą działacze z okręgu tarnowskiego.
Niepokój wywołują próby centralizacji władzy, narzucania samorządowcom kierunków polityki lokalnej oraz decyzji kadrowych. Na początku wakacji zaczęto realizować pomysł Grzegorza Schetyny, sekretarza generalnego PO, by w każdym regionie utworzyć nową funkcję pełnomocnika ds. kontaktów regionu z zarządem krajowym. Dotąd tę rolę spełniali szefowie struktur regionalnych, teraz nowych ludzi wskaże zarząd krajowy.
- To taka wewnętrzna służba bezpieczeństwa, sieć donosicieli, którzy będą relacjonować Tuskowi, co dzieje się w terenie, kto jest niezadowolony, kto zaczyna być konkurencją i trzeba go utrącić - mówi jeden z liderów okręgu lubelskiego.
Kolejnym batem na niepokornych samorządowców ma być nowy zapis w statucie, według którego zawieszony działacz musi zrezygnować ze wszystkich pełnionych funkcji, a po trzech miesiącach - jeśli nie zostanie przywrócony w prawach członka - zostanie automatycznie wyrzucony z partii.
- W partii zabija się jakąkolwiek inicjatywę, bo posłowie boją się konkurencji. Bez ich zgody nie możemy nawet zorganizować konferencji - narzeka radny Krzysztof Nowak z Tarnowa. Ograniczeniem autonomii samorządów ma być też możliwość wprowadzania przez kierownictwo partii zarządów komisarycznych w regionach.
W terenie coraz głośniej również o konflikcie pokoleniowym. - Ponad połowa działaczy w PO to ludzie młodzi, którzy współtworzyli Platformę. Teraz nie kryją rozczarowania, bo politycy należący do tzw. dworu Tuska blokują ich kariery - przekonuje Nowak. W regionach rozeszła się pogłoska, że Tusk i Schetyna będą decydować o pierwszych trzech miejscach na listach wyborczych. W tej sytuacji lokalni działacze, którzy nie są blisko związani z krajowymi liderami, nie mogą liczyć na dobre numery.