Bezkarne przecieki
Tajne informacje przeciekają, media je ujawniają, a prokuratury rezygnują ze śledztw w sprawie najgłośniejszych "przecieków". Wygląda na to, że dziennikarzom wolno więcej, niż organom ścigania.
Sprawa domniemanego molestowania ministranta w parafii prałata Henryka Jankowskiego, czy tajnej notatki Zbigniewa Siemiątkowskiego na temat wiedeńskiego spotkania Jana Kulczyka z Władimirem Ałganowem elektryzowały opinię publiczną i zapełniały pierwsze strony gazet. W jednym i drugim przypadku sprawą przecieku do mediów tajnych informacji zajęła się prokuratura. I w obydwu przypadkach - przecieki pozostaną bez echa.
Dziennikarze chronią źródła
Zbadania sprawy ujawnienia mediom tajemnicy służbowej ze śledztwa w sprawie wydarzeń w parafii św. Brygidy żądał pełnomocnik prałata Jankowskiego, proboszcza parafii. I trudno się dziwić, bo ujawnienie przez dziennikarzy, że takie śledztwo się toczy, było początkiem kłopotów prałata. Zainteresowanie opinii publicznej jego osobą doprowadziło w końcu do wydania przez metropolitę gdańskiego dekretu o odwołaniu ks. Jankowskiego z parafii.
Sprawę przecieku powierzono prokuraturze w Elblągu, która badała, czy ich źródłem byli gdańscy prokuratorzy, sędziowie, policjanci bądź pracownicy administracyjni tych instytucji.
Przesłuchane zostały wszystkie osoby, które zetknęły się z materiami z postępowania przygotowawczego od końca lipca do 19 sierpnia. Zeznania składało także około 10 dziennikarzy. Ale to nie pomogło. Żaden z nich nie ujawnił źródeł informacji. Śledztwo umorzono więc z powodu niewykrycia sprawcy.
Mała szkodliwość społeczna
Z kolei warszawska prokuratura okręgowa badała sprawę przecieku do mediów informacji na temat notatki Siemiątkowskiego dotyczącej spotkania Kulczyka z Ałganowem. To, że istnieje notatka, w której jest mowa o rzekomej łapówce, jaką miał wziąć były minister skarbu Wiesław Kaczmarek za ułatwienie sprzedaży Rafinerii Gdańskiej Rosjanom, media ujawniły kilka tygodni temu.
I znów po publikacjach prasowych sprawa nabrały tempa. Szybko wyszło bowiem na jaw, że jest i druga notatka na temat słynnego spotkania ze szpiegiem, według której Kulczyk powołuje się w jego czasie na "pierwszego".
W końcu obie notatki zdecydowano się ujawnić. I to właśnie było głównym powodem, dla którego prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie. Prokuratorzy uznali, że skoro notatki i tak potem ujawniono, to szkodliwość społeczna czynu jest znikoma, a śledztwo zbędne. Tyle tylko, że najpewniej do upublicznienia notatek w ogóle by nie doszło, gdyby wcześniej nie dotarły do nich media.
Jeśli nie media, to kto
W ostatnich dniach pojawiła się z kolei sprawa ujawnienia przez "Rzeczpospolitą" i "Gazetę Wyborczą" kulisów zatrzymania przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego znanego lobbysty Marka Dochnala i ujawnienia jego powiązań z posłem SLD Andrzejem Pęczakiem.
Sprawa - jak zwykle po upublicznieniu - nabrała przyspieszenia. Poseł Sojuszu w kilka dni znalazł się w areszcie, ale prokuratura w Kaliszu domaga się od Telekomunikacji Polskiej SA wydania billingów rozmów z telefonów służbowych i prywatnych dziennikarzy śledczych, którzy dotarli do informacji ze śledztwa w tej sprawie.
Środowiska dziennikarskie stanowczo protestują przeciw temu żądaniu. "Uważamy ten krok za zamach na niezależne dziennikarstwo. Fundamentalną zasadą naszego zawodu jest ochrona źródeł informacji. To dzięki temu, że zapewniamy bezpieczeństwo naszym informatorom, mogliśmy ujawnić największe afery w Polsce. Dziś prokuratura chce to prawo zakwestionować. Zdecydowanie przeciwko temu protestujemy" - napisały w specjalnym oświadczeniu redakcje obu dzienników.
Trudno zaprzeczyć, że przeciek jest zawsze złamaniem prawa, bo wiąże się z ujawnieniem informacji, które nie są do upubliczniania przeznaczone. Ale trudno też zaprzeczyć, że tylko i wyłącznie dzięki przeciekom do mediów ujrzało światło dzienne kilka największych afer ostatnich lat.