W środę Izba Wojskowa Sądu Najwyższego oddaliła zażalenie IPN na decyzję Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie z sierpnia tego roku o umorzeniu tej sprawy. - To nie jest ocena historii, lecz stanu prawnego, umorzenie było prawidłowe. W działaniu Kazimierza G. brak było cech przestępstwa - stwierdził Sąd Najwyższy. Pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej zarzucił G. - pułkownikowi WP w stanie spoczynku - że w 1946 r., jeszcze jako wiceszef Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Warszawie, bezprawnie stosował areszty wobec zatrzymanych członków wywiadu Armii Krajowej i II Korpusu Polskiego gen. Andersa. Według IPN w skrajnych przypadkach decyzja o areszcie zapadła nawet dwa tygodnie po dopuszczalnym przez wówczas obowiązującą konstytucję z 1921 r. terminie 48 godzin od chwili zatrzymania. Zdaniem IPN zatrzymani powinni byli zostać wypuszczeni na wolność po 48 godzinach, a skoro tak się nie stało, G. jest winny bezprawnego pozbawienia ich wolności (grozi za to do 10 lat więzienia). Obrona wniosła o uniewinnienie G., twierdząc, że jego czyn nie był przestępstwem lub też o umorzenie sprawy z braku "znamion czynu zabronionego". W sierpniu tego roku WSO uznał, że G. miał obowiązek rozpoznać wniosek UB o aresztowanie podejrzanych, a za przekroczenie terminu jego złożenia w 48 godz. od ich zatrzymania odpowiada właśnie UB. Według WSO G. nie miał podstaw by nie stosować aresztów, bo "sprawa nie była sfingowana", choć dziś jest oceniana jako działalność niepodległościowa. IPN odwołał się od tej decyzji, a odwołanie rozpoznała w środę Izba Wojskowa SN. Jak mówił na posiedzeniu prok. Marek Klimczak z IPN, skoro to UB działało bezprawnie, prokurator G. miał obowiązek na tę bezprawność reagować. - Kto, jeśli nie prokurator lub sąd, miałby powstrzymać funkcjonariuszy MBP? - pytał. - Fakty w tej sprawie są bezsporne, sporna jest jedynie ich ocena prawna - zauważył obrońca G., mec. Jerzy Kaczorek. Według niego prokuratura nie dowiodła, że w latach 40. obowiązywały przepisy nakazujące prokuratorowi zwolnić zatrzymanego po 48 godzinach - jeśli nie przedstawiono mu zarzutów. Jak podkreślił, dopiero od 1955 r. w kodeksie wojskowego postępowania karnego pojawił się taki zapis. SN podkreślił, że z żadnej wykładni prawa nie można wywnioskować, aby G. miał w tej sprawie możliwość bezpośredniego stosowania konstytucji z 1921 r. Jak mówił w ustnym uzasadnieniu decyzji sędzia Marek Pietruszyński, nie sposób uznać, że w tamtym czasie istniał jakiś konkretny, kodeksowy termin, w którym należało rozpoznać wniosek o areszt. - Przepisy mówiły, że funkcjonariusze MBP mają zapoznać się z materiałem dowodowym i zwolnić lub wyjednać u prokuratora decyzję o aresztowaniu - ale nie ma tu mowy o jakimś terminie - dodał sędzia. Przed tym samym sądem trwa inny proces G. - o bezprawne przedłużenie w 1951 r. aresztów dwóm oficerom wojska. Także wobec nich G. miał podpisać nakazy po upływie terminów. W kwietniu br., gdy proces miał ruszyć, G. mówił PAP, że IPN wytacza mu kolejne sprawy tylko dlatego, że jest "jedynym żyjącym decydentem z tamtych czasów". Podkreślił, że tzw. komisja Mazura, która po 1956 r. badała łamanie prawa w stalinizmie niczego mu nie zarzuciła. G. (przedwojenny absolwent prawa na UW) był zastępcą Naczelnego Prokuratora Wojskowego do listopada 1951 r. Mówił, że dyscyplinarnie zwolniono go z tej funkcji, kiedy odmówił ścigania marynarzy, którzy wrócili ze Szwecji, gdy część załogi okrętu wybrała tam wolność. Potem kierował Prokuraturą Warszawskiego Okręgu Wojskowego - do zwolnienia go na fali czystek antysemickich w marcu 1968 r. Gdy usunięto go z prokuratury, został adwokatem.