Handel ludźmi. Zarzuty ws. Rosjanina przez 23 lata zmuszanego do niewolniczej pracy pod Lubinem
Jest przełom ws. Mikołaja Jerofiejewa, który przez ostatnie 23 lata pracował jak niewolnik u państwa Ś. na fermie drobiu pod Lubinem. Rosjanin bał się komukolwiek powiedzieć o swoim losie, bo w Polsce przebywa nielegalnie. Gdy zabrano go z fermy, był wychudzony, przestraszony, miał wzrok wbity w ziemię, nie znał wartości pieniądza. Jego losy nagłośniła "Interwencja" Polsatu. Teraz po trwającym kilka miesięcy śledztwie, prokurator postawił zarzuty handlu ludźmi dwóm osobom. Grożą za to co najmniej 3 lata.

Jak przekazano, wobec Rosjanina "przez ponad 23 lata stosowano groźby bezprawne oraz wykorzystywano jego krytyczne położenie i stan bezradności, w celu świadczenia przez niego pracy o charakterze przymusowym, poniżającym godność człowieka".
Wobec podejrzanych zastosowano środki zapobiegawcze w postaci poręczenia majątkowego, dozoru policji, zakazu opuszczania kraju z zakazem wydawania paszportu, zakazu kontaktowania się osobistego, telefonicznego bądź innego z pokrzywdzonym oraz zakazu zbliżania się do pokrzywdzonego na odległość mniejszą niż 100 metrów.
Ponadto, dokonano zabezpieczenia na mieniu jednego z podejrzanych w wysokości 200 000 zł grożącego mu środka kompensacyjnego w postaci zadośćuczynienia za doznaną krzywdę na rzecz pokrzywdzonego.
Niewolnicza praca, spleśniałe jedzenie
Mikołaj Jerofiejew ma 60 lat. Przyjechał do Polski w 1989 roku do obsługi Armii Czerwonej, która stacjonowała pod Bolesławcem. Był pracownikiem cywilnym. Kiedy w latach 90. wojska radzieckie wyjechały, pan Mikołaj postanowił zostać w Polsce.
- Pracowałem na fermie, gospodarz był bardzo zadowolony, ale poszła taka plotka, że niby będą wyłapywać tych, co nielegalnie pracują, wystraszył się i przywiózł mnie do Ś. Pracy oczywiście nie brakowało, non stop. Do roboty, do roboty, ale wtedy byłem młody i silny - opowiadał Mikołaj Jerofiejew, zastrzegając, że nikt mu nie płacił.
- Jak tak można wykorzystywać człowieka, o głodzie żeby pracował? A jak już dała jedzenie to... Boże zachowaj! Spleśniały pasztet. Potrafił przychodzić godzina 23 i pytał się, czy nie mam coś do chleba - opowiadała reporterce "Interwencji" Jolanta Matejko, która pomogła panu Mikołajowi uciec z fermy.
Mężczyzna opowiada, że nie pozwalano mu wychodzić do miasta.
- Nawet jak próbowałem, to oni za mną jeździli, szukali, gdzie ja, co ja. Z nikim nie można było pogadać. Dokumenty moje mieli, ja nawet nie miałem pojęcia, gdzie miałbym się stamtąd wyrwać, nikogo nie znam. Ludzie ogólnie się ich bali, nikt nie chciał z nimi zadzierać. Wyzwisk to ja się nasłuchałem, aż na następne życie mi wystarczy, naprawdę - twierdził.
- Ś. wyzywał go, bił, bił po twarzy. Wychodząc z kurnika, gdzie Kola mieszkał, widziałam, co ten Ś. wyprawia. Klepał go po twarzy jak piłkę, jeszcze się odezwałam, mówię: panie Ś. co pan robi, to jest człowiek - relacjonowała Jolanta Matejko.
"Wrak człowieka"
Kiedy pani Jolanta przyjechała zabrać pana Mikołaja, okazało się, że został wywieziony do kurników w innej wsi. Dlatego obyło się bez awantury. Rosjanina przygarnęło młode małżeństwo - Ewa i Krzysztof Tyszkiewiczowie. Zapewnili mieszkanie, obiecali pracę, znaleźli adwokata. Wzięli mu też psa ze schroniska, by nie czuł się samotny.
- W krótkich spodenkach, klapkach, podartej koszulce, wsiadł do auta i powiedział, że to jest tylko to, co ma... Wrak człowieka, wychudzony, zapadnięte policzki - wspominał Krzysztof Tyszkiewicz.
- Nie jest przyzwyczajony do jedzenia, miał tak zaciśnięty żołądek, że jakby zaczął nagle jeść, dostałby skrętu żołądka. Uczy się tu spędzać czas wolny. Uczy się normalnie jeść - dodała Ewa Tyszkiewicz.
Mikołaj Jerofiejew wciąż ma nawyki z lat spędzonych na kurzej fermie.
- Cały czas szuka sobie jakieś pracy, po prostu myśli, że ja oczekuję od niego, że ma cały czas coś robić, pracować - tłumaczył Krzysztof Tyszkiewicz.
- Teraz przypomniałem sobie, że ja byłem kiedyś człowiekiem i znowu się nim staję - przyznał Mikołaj Jerofiejew.

Handel ludźmi
Mimo krzywd Mikołaj Jerofiejew chce zostać w Polsce. Mecenas Dominik Góra, który specjalizuje się w pomocy obcokrajowcom, uważa, że ten przypadek podpada pod handel ludźmi i wykorzystywanie do niewolniczej pracy. Zgłosił sprawę do Straży Granicznej i prokuratury.
- Nasza kancelaria zrobi absolutnie wszystko, żeby pan Mikołaj tutaj został, został zalegalizowany, być może nawet w przyszłości stał się naszym obywatelem - powiedział Dominik Góra, pełnomocnik Mikołaja Jerofiejewa.
- Wolałbym zostać tu, bo przywykłem i znam ludzi. Do tego z językiem mi łatwiej, łatwiej mi mówić po polsku niż po rosyjsku - przyznał pan Mikołaj.
- On się interesuje astrofizyką, astronomią, historią, to jest człowiek jak wyjęty z innego świata - podsumowała Ewa Tyszkiewicz.
"Interwencji" nie udało się uzyskać komentarza od państwa Ś., gdzie Jerofiejew spędził ostatnie lata.