"Wołania nasze o kolonie znajdują coraz nowych zwolenników, którzy wstępują do naszych szeregów, aby wspólnie walczyć o sprawiedliwy udział Polski w koloniach zamorskich" - przewodniczący Wydziału Kolonialnego w zarządzie głównym Ligi Morskiej i Kolonialnej dr W. Rosiński, 1938 rok. "W dziedzinie spraw określanych jako 'kolonialne' Polska przeszła nawet okres podniecenia, szczerze mówiąc zupełnie dziecinnego. Od razu powiedziałem naszym 'kolonizatorom', że moim zdaniem kolonie polskie zaczynają się już w Rembertowie" - minister spraw zagranicznych Józef Beck, "Ostatni raport". W kolejnym odcinku "Historii w Interii" przyglądamy się polskim ambicjom kolonialnym w okresie II Rzeczypospolitej. Dzięki odnalezionym relacjom z czasów międzywojennych, możemy opowiedzieć o akcjach osadniczych w Afryce i Ameryce Południowej. Mrzonki zamorskie Po odzyskaniu niepodległości nad Wisłą wielokrotnie podnoszono kwestię posiadania przez Polskę terytoriów zamorskich, ale śmiałych planów nigdy nie zrealizowano. Było kilka propozycji, od zagarnięcia dla siebie byłych kolonii niemieckich jak Togo czy Kamerun, po rozpalający wyobraźnię Madagaskar. Próba przejęcia należącej wówczas do Francji wyspy zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła, przy ogromnej niechęci francuskiej prasy do Polski. Jak zauważa w książce "Kolonie Rzeczypospolitej" Marek Arpad Kowalski, "jeśli istotnie były propozycje płynące z Paryża, Francji chodziło raczej o zwerbowanie polskich emigrantów jako siły roboczej". Ponadto polskie MSZ za wszelką cenę unikało starcia z Ligą Narodów w sprawie kolonii. Ministerstwo zachowywało się więc w jakiejkolwiek inicjatywie kolonialnej opieszale, jeżeli w ogólne robiło cokolwiek. Świat na przełomie lat 20. i 30. był praktycznie w całości podzielony między imperia i na polskie ambicje zamorskie zwyczajnie nie było już miejsca. Nie oznacza to jednak, że Polacy zdobyć kolonii nie próbowali. Milionowa liga W 1924 roku powstała Liga Morska i Rzeczna. Była organizacją społeczną, która miała zajmować się promocją zagadnień morskich i pomocą w odbudowie floty. Wspierała między innymi zbiórki pieniędzy na konstrukcję okrętów dla Marynarki Wojennej. Liga szybko zyskała na popularności, a więc i liczbie członków. Pozyskane w ten sposób środki przeznaczano na nowy cel - ambicje kolonialne. W 1930 roku organizacja zmieniła nazwę i okrzyknęła się Ligą Morską i Kolonialną. Stała się największą organizacją pozarządową w Polsce. Tuż przed wybuchem wojny liczyła blisko milion członków. Promocja zagadnień morskich, a później i kolonialnych odbywała między innymi poprzez organ prasowy ligi - miesięcznik "Morze". Jak na ówczesne czasy pismo było bardzo atrakcyjne. Zarówno pod względem wizualnym - fotografie i kolorowe okładki, jak i merytorycznym. "Morze" było w stanie płacić za relacje podróżników i korespondentów z najodleglejszych zakątków świata, jak chociażby Singapur. Dziś artykuły w zachowanych egzemplarzach miesięcznika są świetnym źródłem informacji nie tylko o dalekich podróżach, ale przede wszystkim o polskim osadnictwie zamorskim. To był plan ligi na pozyskanie nowych terytoriów. Na początku lat 30. utrzymywała się plotka, że Liga Narodów, będąca platformą do współpracy państw po I wojnie światowej oraz sprawująca nadzór nad byłymi koloniami przegranych krajów, ma doprowadzić do nowego podziału kontroli nad tymi terenami. Dlatego nasza krajowa liga opracowała następującą taktykę: kupować ziemię w krajach docelowych, wysyłać osadników, zawierać umowy handlowe. Miało to stworzyć podstawy dla późniejszych, ewentualnych zabiegów o pozyskanie kolonii. Na uwagę zasługują akcje osadnicze szczególnie w trzech miejscach. Liberia Niewielki kraj w zachodniej Afryce, formalnie niezależny, de facto był strefą wpływów Stanów Zjednoczonych. Stał się obiektem zainteresowania ligi jako miejsce prawnie niepowiązane z żadnym z kolonialnych imperiów jak Francja czy Wielka Brytania. Co więcej, w Radzie Ligi Narodów Polska była sprawozdawcą spraw liberyjskich. Jak zauważa Marek Arpad Kowalski, prawdopodobnie z tego powodu w 1933 do Warszawy przybył niejaki pan Leo Sajous - nieoficjalny przedstawiciel rządu Liberii. Prosił o pomoc. Chodziło przede wszystkim o zwiększenie wymiany handlowej. Nasze MSZ spięć z Ligą Narodów unikało jako ognia, więc sprawę negocjacji z panem Sajousem przekazano... Lidze Morskiej i Kolonialnej. Dlaczego organizacja pozarządowa dostaje tak poważną rolę? Nie tylko ze względów na liczbę członków, ale także na ich rangę. LMiK cieszyła się na tyle dużą popularnością, że w jej szeregach byli ważni oficerowie, posłowie czy nawet członkowie rządu. Podpisano jakiś rodzaj umowy, która niestety nie zachowała się do dzisiaj. Dokument ratyfikował liberyjski parlament. Zaznaczmy, była to umowa pomiędzy Liberią a polską organizacją pozarządową. Polacy otrzymali prawo do poszukiwań geologicznych, zakładania plantacji i stref wolnocłowych w liberyjskich portach. Od 1934 roku roku prowadzono osadnictwo. Trzy i pół roku później do Polski przyjechał pan Kazimierz Armin - jeden z plantatorów w Liberii. Swoje spostrzeżenia spisał w artykule dla "Morza". "Plantacje polskie w Liberii zostały zorganizowane przez Ligę Morską i Kolonialną i są przez nią traktowane jako pewnego rodzaju szkoła dla przyszłych pionierów kolonialnych" - pisze pan Armin, po czym dodaje, że "plantator musi znać się na wszystkim". Wymienia budowę domu i magazynu, przeprowadzanie pomiarów mierniczych, wytyczanie dróg, konstrukcję mostów. "Podstawowe wiadomości z medycyny są również bardzo potrzebne" - czytamy w "Morzu" z kwietnia 1938 roku. Pan Armin pisze też o relacjach z tubylcami, niestety, w sposób kompletnie nieprzystający do współczesnych norm. "Ci, którzy uczęszczali do szkół, są nieco zdemoralizowani (...). Nauczywszy się zaledwie sylabizować i nieco pisać, uważają się za istotę wyższą od swoich współbraci i wzięci do pracy na plantacji, zwykle po trzech czy czterech dniach proszą o lepszą pracę". Polskie osadnictwo w Liberii zakończyło się niemal katastrofą dyplomatyczną. Plantatorzy zaczynali sobie coraz lepiej radzić, a w prasie zagranicznej pisano o ambicjach Polski i jej kolonijnych aspiracjach. Nie jest jasne, ile w tym było propagandy, a ile prawdy, ale rząd liberii sugerował, że część osadników przygotowuje przewrót w kraju. Mieli oni rozprowadzać i sprzedawać broń wśród tubylców. Nasze MSZ nie chciało spięć na arenie międzynarodowej i krótko po artykule pana Armina zlikwidowano delegaturę Ligi Morskiej i Kolonialnej w Liberii. Angola i Brazylia Liga próbowała swoich sił także w innych punktach na Ziemi, w tym w portugalskiej wówczas Angoli. W 1938 roku, w "Morzu", działania podejmowane tam przez LMiK opisał podróżnik Juliusz Gebethner. "Jeśli chodzi o plantacje stanowiące własność Polaków, to trzeba wymienić Boa Serra o powierzchni 1000 hektarów, należącą do hrabiego Michała Zamoyskiego, Sandivi - należącą do pana Dekańskiego, który zamieszkuje tam wraz z żoną i synem. Plantacja ma powierzchnię 600 hektarów" - wskazywał. Wymienił jeszcze kilka gospodarstw o podobnej wielkości. Pisał też o pracy w takich miejscach. "Tryb życia kolonisty jest bardzo jednostajny. O godzinie szóstej rano budzi go tam-tam (rodzaj tradycyjnego bębna w Afryce - red.). Kolonista przydziela robotników do pracy, która trwa do godziny siódmej wieczór (!), z godzinną przerwą na obiad" - opowiadała Gebethner. Zabiegi o kolonie w Angoli, podobnie jak w przypadku Brazylii, były z czasem ograniczane przez lokalne władze. Portugalczycy, podobnie jak Brazylijczycy z otwartymi ramionami przyjmowali osadników z Polski, którzy byli szansą na zagospodarowanie zacofanych terenów. W porę orientowano się jednak, że Polacy chcą nie tylko osadnictwa, a na zajmowanych terenach promują swoją kulturę i język. Brazylia jest tego najlepszym przykładem, bo do dziś można spotkać tam polskie nazwiska, a nawet ludzi mówiących po polsku. LMiK prowadziła akcję kolonizacyjną w brazylijskim stanie Parana od 1934 roku. Założono tam między innymi "kolonię Morska Wola". "Wiemy już dokładnie, do których stanów Brazylji można kierować naszych wychodźców. Dziś wychodźca otoczony jest opieką przy wyjeździe z Polski, a potem na terenie Brazylji, opieką ze strony naszych władz konsularnych" - czytamy w "Morzu" z lutego 1936 roku. "Parana jest obecnie największym skupieniem polskim, liczącym około 200 tysięcy dusz. Nadaje się najlepiej do naszej kolonizacji. (...) Liga Morska i Kolonjalna zakupiła tam znaczne obszary od rządu stanowego, pomierzyła już ziemię na działki, przeprowadza drogi, buduje drogi, wybudowała dla administracji kolonji dom administracyjny, szkołę, założyła farmę wzorową" - pisało "Morze". W końcu rząd Brazylii zaczął dostrzegać zagrożenie ambicjami LMiK. Napięcie dyplomatyczne doprowadziło do sytuacji, w której MSZ zaczęło naciskać na ligę, by ograniczyła działalność w tym kraju. Organizacja nie zastosowała się do poleceń. Ograniczyła swoją propagandę, ale nie przerwała brazylijskiej kolonizacji, która miała dać Polsce prestiż, surowce i egzotyczne produkty rolne. Zrobiła to jednak II wojna światowa, której wybuch przerwał działalność Ligi Morskiej i Kolonialnej.