Przedstawiciel rządzących w Afganistanie talibów powiedział dzisiaj, że nie chcą oni wojny ze Stanami Zjednoczonymi i wezwał ponownie do bezpośrednich rozmów na temat dowodów łączących bin Ladena z zamachami z 11 września. Amerykański dziennik podaje, że wspomniane 23 bazy to przede wszystkim obozy szkoleniowe terrorystów, rozrzucone po niemal wszystkich prowincjach Afganistanu, w tym także - pod samym Kabulem i na południu, w rejonie Dżalalabadu. Wcześniej wywiad rosyjski informował Amerykanów, że grupa Osamy bin Ladena, głównego podejrzanego o zorganizowanie zamachów w USA, dysponuje co najmniej 55 obozami i innymi instalacjami na terytorium afgańskim. Część z nich wykorzystuje wspólnie z talibami. Nadal nie wiadomo, gdzie faktycznie ukrywa się sam bin Laden - zdaniem mediów pakistańskich pozostaje bezpieczny właśnie w silnie strzeżonym jednym z takich obozów. Talibowie nie chcą wojny Afgańscy talibowie zaapelowali dzisiaj o nawiązanie rozmów w sprawie ukrywającego się w Afganistanie saudyjskiego banity Osamy bin Ladena a także zadeklarowali, iż nie chcą wojny ze Stanami ZjednoczOnymi. Oświadczenia takie złożyli równolegle - ambasador Talibanu w Islamabadzie oraz najwyższy przywódca talibów, mułła Mohammad Omar w wystąpieniu, nadanym przez rozgłośnię radiową w Kabulu. Obaj potwierdzili, że samobójcze ataki w Nowym Jorku i Waszyngtonie nie były "islamskie" oraz zasugerowali, że mogą wydać bin Ladena, jeśli dowiedziony zostanie jego udział w zamachach w USA. Omar dodał jednak, iż "naród musi zachować jedność w obliczu amerykańskiego ataku" oraz obiecał, iż osobiście nigdy nie zawiedzie swych rodaków. Z kolei ambasador Talibanu w Islamabadzie, mułła Abdul Salam Zaif w wystąpieniu, utrzymanym w jeszcze bardziej pojednawczym tonie oświadczył: "Wolimy negocjacje od wojny - negocjacje są sposobem rozwiązywania problemów". Mułła rozmawiał z dziennikarzem amerykańskiej sieci CNN. Wczoraj na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady NATO w Brukseli sojusznicy USA, w tym Polska, uznali dowody odpowiedzialności siatki bin Ladena za zamachy 11 września w Nowym Jorku i Waszyngtonie i tym samym zgodzili się, że atak ten był atakiem na nich wszystkich. Wraz z tym NATO po raz pierwszy odwołało się formalnie do zasady wzajemnej obrony, zawartej w artykule 5 Traktatu Waszyngtońskiego. W Waszyngtonie prezydent George W. Bush a w Brighton - premier Wielkiej Brytanii Tony Blair ponownie ostrzegli talibów, że muszą wydać bin Ladena i zlikwidować jego siatkę terrorystyczną, bo w przeciwnym razie grożą im "konsekwencje". USA zgromadziły już w regionie Zatoki Perskiej i Morza Arabskiego około 29 tysięcy żołnierzy, około 350 samolotów i dwadzieścia kilka okrętów wojennych. Bunt w szeregach Talibów? Wojskowi dowódcy Talibów w głównych przygranicznych prowincjach Afganistanu rozważają możliwość buntu przeciwko reżimowi. Według brytyjskiego dziennika "Daily Telegraph" decyzja praktycznie już zapadła. Potwierdza to pośrednio afgańska opozycja walcząca z Talibami. Ujawniono dziś, że Sojusz Północny jest w stałym kontakcie z dowódcami kilkudziesięciu oddziałów wojsk Talibów - łącznie na stronę opozycji może przejść nawet dziesięć tysięcy bojowników. Przywódcy Sojuszu spotkali się też z przedstawicielami Stanów Zjednoczonych by omówić wspólną, skoordynowaną akcję przeciwko Talibom. Do rozmów w cztery oczy doszło kilka dni temu, poza terytorium Afganistanu. Dokładnie gdzie i kiedy nie ujawniono. Opozycja otrzymała pomoc z Iranu i Rosji Szef resortu spraw zagranicznych afgańskiego opozycyjnego Sojuszu Północnego Abdullah Abdullah poinformował, że opozycja otrzymała pomoc wojskową od Rosji i Iranu. Prowadzi też w tej sprawie rozmowy z USA. Abdullah powiedział, że osobiście prowadzi rozmowy z przedstawicielami USA dotyczące amerykańskiej pomocy wojskowej dla oddziałów opozycji walczących z Talibanem na północy kraju. Według Abdullaha, co najmniej kilkunastu dowódców z formacji, dotychczas lojalnych wobec talibów, zapowiedziało przyłączenie się do opozycji. Mają oni pod bronią dziesięć tysięcy żołnierzy - twierdzi minister w opozycyjnym rządzie Afganistanu.