Demonstranci śpiewają pod stołecznym Pomnikiem Demokracji piosenki i wykrzykują hasła skierowane przeciwko wojskowym i rojalistycznym elitom. Mają banery, koszulki i czapki z logo Partii Postępowej (MFP) - ugrupowania, które odniosło spektakularne zwycięstwo w wiosennych wyborach - i z twarzą jej lidera, Pity Limjaroenrata. Protestujący zorganizowali parodię buddyjskiego pogrzebu dla wyznaczonych przez juntę senatorów i sędziów sądu konstytucyjnego, którzy - wszystko na to wskazuje - pogrzebali szanse przywódcy dotychczasowej opozycji na urząd premiera. "Ten kraj należy do obywateli", "Uszanujcie mój głos" - to niektóre z haseł na banerach przyniesionych przez mieszkańców i mieszkanki Bangkoku. Na innych widać przekreślone wizerunki dinozaura, których młodzi protestujący używają jako symbolu powiązanych z armią konserwatystów. Zebrani w centrum tajlandzkiej stolicy pokazali swoje rozgoryczenie decyzją sądu konstytucyjnego, który kilka godzin wcześniej zawiesił Pitę Limjaroenrata w prawach członka parlamentu, uniemożliwiając mu ponowne staranie się o poparcie swojej kandydatury na szefa rządu. Wielu z obecnych swój gniew przelewało na papier, wypisując postulaty na kartkach papieru pozostawionych w miejscu pikiety. Inni zwolennicy 42-letniego polityka frustrację wyrażają w mediach społecznościowych. "14 milionów głosów nic nie znaczy. To koniec demokracji" - napisał na Twitterze jeden z nich, odnosząc się do liczby wyborców, którzy poparli MFP. W czasie pikiety głos ze sceny zabrał Somyos Pruksakasemsuk - jeden z liderów ruchu opowiadającego się za większą demokratyzacją życia politycznego. "Od tej pory, musimy kontynuować walkę we wszystkich formach - pukać do drzwi senatorów albo dzwonić dzwonkiem, żeby im przypomnieć, by okazali wdzięczność ojczyźnie i zmienili swoje postępowanie" - powiedział. Somyos skrytykował też dyktatorskie i feudalne zapędy tradycyjnych tajskich elit. Na dotychczasową opozycję - Partię Postępową i ugrupowanie Pheu Thai - głosowało w maju w sumie 25 milionów osób. Ich nadzieje, że rząd, który sobie wybrali obejmie władzę coraz bardziej blakną - podkreślił, oklaskiwany przez tłum. Wojsko blokuje proreformatorską partię Działacze Partii Postępowej przed wyborami obiecali ograniczenie władzy konserwatystów, w tym wpływowej armii. Chcą także zniesienia obowiązku służby wojskowej oraz legalizacji małżeństw osób tej samej płci. Największe kontrowersje budzi jednak zapowiedź zmian w prawie o obrazie majestatu. Artykuł 112 tajlandzkiego kodeksu karnego zakazuje wszelkiej krytyki króla i monarchii pod karą 15 lat więzienia. Pozostający w sojuszu z tronem generałowie i rojaliści widzą w tym prawie zabezpieczenie tradycyjnych wartości oraz swoich interesów, a MFP i Picie zarzucają chęć obalenia ustroju państwa. Mimo szerokiego poparcia, jakim cieszy się Partia Postępowa, nominowani przez juntę senatorzy w ubiegłym tygodniu zablokowali kandydaturę jej lidera na premiera. W środę miał on dostać kolejną szansę na zdobycie premierowskiego fotela. Do głosowania jednak nie doszło, bo sąd konstytucyjny zawiesił polityka w prawach parlamentarzysty. Powodem były skargi wyborcze zgłoszone przez jego przeciwników. Parlament - w którym zasiada 250 senatorów wskazanych przez generałów - uznał zaś, że przywódca MFP nie może być po raz kolejny kandydatem na premiera, bo już raz jego kandydaturę odrzucono. Jego zwolennicy uważają tę decyzję za klęskę demokracji. Powrót masowych protestów? Obywatelskie protesty, które przeniosły się spod mieszczącego się na obrzeżach Bangkoku parlamentu do centrum miasta, dotąd przebiegały spokojnie. Policja dyskretnie obserwowała rozwój wydarzeń z bocznych ulic. Istnieją jednak obawy, że jeśli polityczny kryzys będzie się przedłużał, uliczne wystąpienia mogą się przerodzić w starcia z mundurowymi. Byłoby to powtórką sytuacji sprzed blisko dwóch lat. Wielu nie widzi jednak innego wyjścia z patowej sytuacji, niż korzystanie z demokratycznego prawa do protestu. "Ostatnią rzeczą, jaką Tajowie powinni teraz zrobić jest akceptacja anormalności tajlandzkiej polityki i tajlandzkiego społeczeństwa jako normy" - napisał wpływowy dziennikarz i publicysta Pravit Rojanaphruk. Komentatorzy przypominają, że bezpośrednią przyczyną antyrządowych protestów, które wybuchły w 2020 roku, była delegalizacja opozycyjnej Partii Nowej Przyszłości (FFP), na którą głosowało ponad sześć milionów osób. Partia Postępowa widziana jest jako kontynuatorka tradycji FFP i podobnie jak ona rzuca wyzwanie wojskowym i konserwatystom. W latach 2020 i 2021 zapoczątkowane przez organizacje studenckie marsze i pikiety szybko przerodziły się w szerszy ruch wymierzony przeciwko rządzącym. Uczestnicy organizowanych w całym kraju, często kilkudziesięciotysięcznych demonstracji domagali się ustąpienia blisko związanego z armią rządu oraz reform konstytucyjnych, w tym zmniejszenia politycznej roli króla. Instytucja monarchii, tradycyjnie niezwykle szanowana, była wówczas po raz pierwszy w historii otwarcie i publicznie krytykowana. Rząd generała Prayutha zdusił protesty aresztując ich najważniejszych liderów, ale wynik tegorocznych wyborów pokazuje, że dziesiątki milionów obywateli życzą sobie zmian. Z Bangkoku dla Interii Tomasz Augustyniak