Celem ataku sił reżimu Baszara el-Asada padła miejscowość Marea, w pobliżu granicy z Turcją. Nawet w nocy czy przy złej pogodzie nie można mieć wątpliwości, że to miasto ze zwartą zabudową. Ofiary ataków z użyciem bomb kasetowych twierdzą, że wpisują się one w taktykę zbiorowego karania ludności i masowych represji za sprzyjanie antyasadowskim rebeliantom - relacjonuje nowojorski dziennik, którego dziennikarze udali się do Marei po ataku. Twierdzą, że gdy przybyli na miejsce, krew płynęła ulicami, szpitale były pełne poszkodowanych, a wielu innych przewieziono do szpitali w Turcji. Na domy spadły co najmniej trzy zasobniki kasetowe zawierając po ok. 40 ładunków. Marea jest rodzinnym miastem charyzmatycznego polowego dowódcy rebeliantów Abdulkadera al-Saleha, którego mieszkańcy podziwiają za mieszaninę doświadczenia z pola walki, odwagi i fartu. Kilka dni przed tym atakiem Saleh został dowódcą zreorganizowanej Wolnej Armii Syryjskiej walczącej z reżimem - tłumaczy "NYT". Jeden z ładunków uderzył w lokalną szkołę będącą miejscem spotkań rebeliantów. Mówią oni, że od marca 2011 roku Asad sięgał po coraz bardziej zaawansowaną broń - od moździerzy, czołgów i artylerii po śmigłowce bojowe i samoloty szturmowe. Od lata reżim stosował też bomby kasetowe, a od niedawna również zapalające bomby kasetowe. W tym miesiącu rebelianci i Waszyngton zarzucili Asadowi wykorzystanie pocisków Scud. Bomby kasetowe charakteryzuje ogromna siła rażenia. Zrzucane z samolotów lub wystrzeliwane przez artylerię, pociski kasetowe wybuchają tuż nad ziemią, wyrzucając ze swego wnętrza setki, a nawet tysiące minibomb, które mają czasem tylko parę centymetrów długości. Rażą skutecznie w promieniu 15 metrów. Znaczna część bomb nie wybucha od razu. Te, które nie eksplodowały, pozostają aktywne, to znaczy są w stanie zabijać przez ponad 40 lat.