Mroziewicz dla INTERIA.PL: Do jakiejś awantury dojdzie, ale raczej nie nuklearnej
Zmianie u steru władzy w Korei Płn. raczej nie będzie towarzyszył konflikt nuklearny, choć zupełnie tego scenariusza wykluczyć nie można - mówi w rozmowie z INTERIA.PL Krzysztof Mroziewicz, były korespondent wojenny, dyplomata oraz komentator spraw międzynarodowych.
Agnieszka Waś-Turecka, INTERIA.PL: Po śmierci Kim Dzong Ila sukcesja Kim Dzong Una jest przesądzona?
Krzysztof Mroziewicz: - Tak. Mniej więcej od roku. Przez ten czas Kim Dzong Un był przygotowywany do przejęcia władzy. To znacznie krócej niż jego ojciec - Kim Dzong Il uczył się tyranii przez trzy lata. Jego najmłodszy syn miał tylko rok, w związku z czym ta edukacja na pewno nie została ukończona.
- W każdym razie Kim Dzong Un już przejął władzę, co widać w wiadomościach docierających z Phenianu, tzn. widać, że sytuacja jest pod kontrolą. Ludzie płaczą dokładnie tak, jak powinni, czyli zgodnie z regułami gry psychologicznej, która obowiązuje od czasu, gdy Korea Płn. została przekształcona w skansen stalinizmu. Mężczyzn na ulicach widać niewielu, ponieważ są w punktach mobilizacyjnych...
Dlaczego?
- Ponieważ w każdej chwili może dojść do konfliktu.
Faktycznie istnieje takie zagrożenie, czy to tylko część propagandy?
- To jedna z form jednoczenia narodu. Ten proces odbywa się na kilku płaszczyznach jednocześnie - głodu, hasła "wszystko dla armii" i właśnie psychozy wojennej, która jest w Korei Płn. bez przerwy podsycana. Propaganda mówi mniej więcej tak: jeżeli zmarł najwyższy przywódca, to jego miejsce musi jak najszybciej zająć syn, ponieważ imperializm amerykański, południowokoreański i japoński tylko czyha, by połknąć Koreę Płn., ale Korea Płn. nie padnie na kolana tak, jak kiedyś Związek Radziecki i będzie walczyła aż pokona Amerykanów. Ten przekaz jest silny zwłaszcza obecnie, gdy sytuacja jest krytyczna.
Zatem do rzeczywistego konfliktu nie dojdzie?
- Oczywiście może dojść do jakiejś awantury, ale raczej nie nuklearnej. Może zostać zatopiony jakiś statek południowokoreański czy japoński, by pokazać, że Korea Płn. jest silna i gotowa do walki, ale na konflikt atomowy raczej sobie nie pozwolą. Armia ma świadomość, z czym wiązałoby się karne kontruderzenie.
- Tego scenariusza nie można jednak zupełnie wykluczyć, ponieważ Kim Dzong Un jest młody, ma 29 lat i już pełnię władzy. Być może zakręci mu się od niej w głowie. Ale nawet gdyby chciał zaryzykować taką prowokację, to wojskowi prawdopodobnie go przyhamują.
Jak silna jest pozycja Kim Dzong Una? Cieszy się autorytetem w armii?
- Młody sukcesor nie ma żadnego autorytetu. Jego silna pozycja wynika tylko z nazwiska i faktu, że ojciec lansował go przez ostatni rok.
Kim Dzong Il nie żyje
Skoro nie ma autorytetu to może armia będzie wolała kogoś innego z rodziny Kimów i niedługo będziemy świadkami przewrotu?
- Armia nie musi dokonywać zamachu stanu, ponieważ już teraz sprawuje władzę. A przesuniecie w obrębie rodziny Kimów nie jest możliwe z tej przyczyny, że dwaj starsi bracia zostali już wyeliminowani przez ojca - jeden z powodu choroby, a drugi z powodu potajemnej wizyty na fałszywym paszporcie w Japonii.
Co wiemy o młodym sukcesorze? Możemy spodziewać się jakiś zmian czy raczej utrzymania status quo?
- Nie do końca wiadomo, choć najprawdopodobniej nic się nie zmieni. Wprawdzie Kim Dzong Un odebrał edukację za granicą, ale to raczej nie wywarło na nim wrażenia, a nawet mogło wywołać dyskomfort, ponieważ w domu był przyzwyczajony do znacznie wyższego standardu. Trzeba pamiętać, że pretorianie reżimu i rodzina Kimów to ludzie, którym brakuje ptasiego mleczka, podczas gdy cały kraj głoduje.
- Ojciec raczej nie uczył go reformowania, więc pewnie będzie kontynuował rodzinne tradycje, tzn. cześć czasu poświęci na zabawy z dziewczynami, a część na rządzenie.
Czyli w polityce zagranicznej też nic się nie zmieni?
- Nie, dlatego że politykę zagraniczną Korei Płn. kontroluje Chińska Republika Ludowa. Phenian nie może nic zrobić bez zgody Pekinu.
Wspomniał Pan o płaczących na ulicach ludziach. Płaczą, ponieważ zostało im to "zasugerowane"?
- Oni sami dobrze wiedzieli, że mają płakać. Inaczej mogłoby się to dla nich źle skończyć. To już jest odruch Pawłowa.
Zobacz płacz na ulicach w Korei Płn.: