Wybory prezydenckie w 2008 roku będą wyjątkowe. Pierwszy raz od 1928 roku nie wystartuje w nich urzędujący prezydent ani jego zastępca. Sama rywalizacja zaczęła się wyjątkowo wcześnie, a wydatki, które zostaną poniesione podczas kampanii, mają przekroczyć wszelkie rekordy. Ponadto sami kandydaci do prezydenckiego fotela rozbudzają wiele emocji. W przypadku niektórych można wręcz mówić o histerii. Pojedynek gigantów Biorąc pod uwagę liczbę potencjalnych pretendentów do "tronu", lekką przewagę mają demokraci. Jednak nie oznacza to wcale, że ich wyborcy będą mieli w prawyborach trudniejsze zadanie. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie są faworyci, którym pojawiający się rywale z drugiej ligi nie zagrożą w zdobyciu nominacji swojej partii. Pod względem wewnętrznego pojedynku, który otworzy drogę do rywalizacji o prezydenturę, zdecydowanie ciekawiej zapowiada się starcie w szeregach Partii Demokratycznej. Tu bowiem zadomowili się porywający tłumy senator z Illinois Barack Obama i była Pierwsza Dama Hillary Clinton. Ta dwójka budzi najwięcej emocji. Zgadza się z tym dyrektor Instytutu Amerykanistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Andrzej Mania. - Bardzo mnie ciekawią ci, o których teraz się najwięcej mówi. Są oni atrakcyjni pod tym względem, że stanowią zapytanie dla społeczeństwa amerykańskiego: czy już jesteście na nas gotowi? - mówi w rozmowie z INTERIA.PL. To kolejny ważny aspekt przyszłorocznych wyborów. Po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych o urząd walczą kobieta i przedstawiciele mniejszości. Obok czarnoskórego Obamy pojawił się bowiem reprezentant Latynosów - gubernator stanu Nowy Meksyk, Bill Richardson. "Dziecko szczęścia" - Nie ma chyba drugiego polityka w całych Stanach, który wywoływałby podobne zainteresowanie jak demokratyczny senator z Illinois - czytamy w tygodniku "Forum". Ten elokwentny i przystojny 46-latek potrafi porwać tłumy. Udowodnił to w 2004 roku, kiedy na konwencji demokratów w Bostonie wygłosił apel o jedność podczas wyborów, który zapewnił mu miejsce w pierwszym szeregu Partii Demokratycznej. 16 stycznia Obama poinformował, że tworzy tzw. prezydencki komitet eksploracyjny (ma zbadać szanse kandydata i możliwości zebrania funduszy potrzebnych na kampanię wyborczą), co de facto oznacza start w wyścigu do Białego Domu. Niektórzy uważają jednak, że nie jest on jeszcze gotowy. - Obama wywołuje pozytywną histerię, ale obawiam się, że ten wyścig może go spalić - mówi prof. Mania. - Będzie się musiał zmierzyć z całą tradycją społeczeństwa amerykańskiego, a nie ma poparcia ze strony radykałów środowiska afroamerykańskiego. Oni uważają go za członka establishmentu, wykształconego w Harvardzie studenta z bogatej rodziny - dodaje.