Tak powstała lista wybryków, którą należy traktować z pewnym przymrużeniem oka. Podobnie jak samych polityków. Listę stworzyliśmy na podstawie obserwacji, opinii i skojarzeń ludzi śledzących naszą lokalną politykę co najmniej od kilku lat: piotrkowskich dziennikarzy oraz politologa. Dr Arkadiusz Adamczyk (Uniwersytet Humanistyczno - Przyrodniczy Jana Kochanowskiego filia w Piotrkowie) 1. Absolutny lider wszelkich politycznych wybryków - poseł Artur Ostrowski i jego tragifarsa w corocznych odcinkach pt. "Uczczenie 22 lipca". Tak jak w historii XX wieku są trzy daty, z których Polacy winni być szczególnie dumni (11 listopada oraz 1 i 15 sierpnia), tak są również dwie, (22 lipca i 13 grudnia) jednoznacznie kojarzone z procesem zniewolenia narodowego. Urządzanie w tych dniach wszelkich imprez połączonych z pozytywnym przekazem odnoszącym się do nie tak bardzo odległej przeszłości, należy jednoznacznie zakwalifikować jako żałosną polityczną hucpę. 2. Poseł Artur Ostrowski i jego inicjatywa zbierania podpisów w obronie W. Jaruzelskiego oraz ukazywanie generała w aureoli zbawcy narodu. Pomijając moralny wymiar zagadnienia, pan poseł winien prześledzić najnowsze publikacje na ten temat, nie tylko te wychodzące spod piór historyków z chłostanego przez niego IPN. Historia i politologia - tak polska, jak i światowa - w kwestii mitu "agresji sowieckiej na Polskę w 1981 r.", stanowiącego główną linię obrony twórcy stanu wojennego, wypowiedziała już raczej ostatnie słowo. 3. Rezygnacja radnych PiS z funkcji wiceprzewodniczących Rady Miasta. Trochę czasu upłynęło, zanim panowie Adam Gaik i Piotr Masiarek zorientowali się, że pomylili role. Lepiej późno, niż wcale. Według wszelkich kanonów nauk o polityce: działanie na pograniczu blamażu. 4. PR-owskie wybryki pani poseł Elżbiety Radziszewskiej. Wszak na imprezach, których jest się jedynie uczestnikiem, nie wypada "występować przed gospodarzy". Posłanka Radziszewska jednak do perfekcji opanowała manewry pozwalające na przekuwanie cudzego wysiłku we własne zasługi. Tak było np. podczas inscenizacji nadania Piotrkowowi praw miejskich, gdy pani poseł triumfalnie ogłosiła zebranym piotrkowianom wyższość sprowadzonego przez nią "prawdziwego marszałka Komorowskiego" nad postacią marszałka Siennickiego, odgrywanego przez Włodzimierza Adamskiego. Jak komentowali złośliwi: "tupet równy skuteczności". 5. Apel działaczy piotrkowskiej UPR o odebranie Bogusławowi Wołoszańskiemu tytułu honorowego obywatela Piotrkowa. Z punktu widzenia ideowego zabieg słuszny (wszak nie uchodzi, by osoba, której zarzucono niehonorowe postępowanie, szczyciła się honorową godnością). Efektem politycznym, poza szumem medialnym, było jedynie wzmocnienie "politycznej piotrkowskiej lewej nogi", a przecież nie o to pomysłodawcom chodziło. Marek Obszarny ("Dziennik Polska") 1. Poza wszelką konkurencją jest według mnie Waldemar Matusewicz. Nie dlatego, że któregoś ranka wzięli go z zaskoczenia agenci ABW, że został aresztowany, oskarżony, a w konsekwencji skazany za przestępstwa oznaczające polityczną banicję (choć nie według standardu piotrkowskiego, o którym później), ale z uwagi na bodaj pierwsze w historii polskiego samorządu rządy zza krat. Jeszcze gorsze niż warte dziurawych skarpetek deklaracje ustąpienia z urzędu (np. kiedy tylko zapadnie wyrok w pierwszej instancji) było w tym kontekście zachowanie piotrkowskiej tzw. klasy politycznej, której, jak się szybko okazało, klasy starcza na tyle, na ile to potrzebne, ale tylko do tego, by utrzymać się "przy cycu". Mam tu na myśli tę część owej klasy, która czy to otwarcie, czy skrycie, przymykała oko na po stokroć nienormalną sytuację rządzenia ręką zakutą w kajdanki. Bo przecież domniemanie niewinności, bo go wrobili, bo za dobry był, bo się naraził. Zgraja ignorantów urządziła w ten sposób największą hucpę w mieście, którą miałem okazję obserwować w trakcie swojej roboty w dziennikarskim fachu (jedyny krok w kierunku elementarnej przyzwoitości wykonała grupa referendalna, jednak zbyt wąska i słaba, by skutecznie przywrócić właściwy porządek rzeczy). Doprowadzono bowiem do zatarcia granic między dobrem a złem w kontekście politycznym, między tym, co wolno, a czego nie, jak i kto powinien to rozróżniać i oceniać, a efektem jest takie obniżenie politycznych standardów, po którym już właściwie wszystko wolno, bo nic nie będzie dla nikogo dziwne. Usankcjonowano sytuację, która zrodziła coś, co nazywam standardem piotrkowskim. Dzięki niemu zawsze będziemy mogli powiedzieć, że mieliśmy najlepszego prezydenta w dziejach, a tylko źli prokuratorzy się na niego uwzięli, zapewne na czyjeś polityczne zlecenie, a później złe sądy wszelkich instancji niewłaściwie go osądziły. 2. Ów standard przećwiczyliśmy w tej kadencji na przykładzie Mariana Błaszczyńskiego. I tu znów mamy większość samorządową zaciekle kibicującą swojemu świetnemu szefowi w walce ze złymi organami państwa polskiego i kolejnymi sądowymi instancjami, które musiały się pomylić. Do samego końca. Choć sedno kłopotów prawnych Błaszczyńskiego oceniam niejednoznacznie, bo jeśli zasłużył na utratę mandatu, to moim zdaniem niekoniecznie z tego powodu. Niektórzy czekają teraz na dobicie byłego szefa rady sztyletem wyroku skazującego w sprawie karnej. Jeśli jednak okaże się, że Błaszczyński jest przestępcą, piotrkowski samorząd osiągnie szczyt w ignorancji dla prawa. Dlaczego? 3. Bo wybrał na nowego szefa rady miasta człowieka, który dopuścił się przestępstwa identycznego. W tym wypadku jedyna różnica między przestępstwem Błaszczyńskiego, a przestępstwem nowego szefa rady, Pawła Szcześniaka, polega na tym, że przypadek drugiego z nich nie został opisany w doniesieniu do prokuratury skierowanym przez posłankę Elżbietę Radziszewską. Z tego powodu do grona osób odpowiedzialnych za "wybryki piotrkowskiej polityki" z czystym sumieniem dopisuję naszą przedstawicielkę płci pięknej w polskim rządzie. Marcin Cecotka ("Tydzień Trybunalski") 1.Hitem początku 2007 roku był nocny, niespodziewany atak radnego Karola Simy (wtedy PiS, potem Prawica Razem) na drzwi do klatki schodowej, w której zresztą kilka miesięcy wcześniej mieszkał. Sąsiedzi obudzeni głośnym atakiem wezwali policję. Ta stwierdziła, że autorem ataku (seria kopnięć i ciosów ręką) na niczemu, wydawałoby się, niewinne drzwi, jest młody piotrkowski radny, Karol Sima. Stwierdziła też, że radny miał 2 promile oraz prośbę graniczącą z rozkazem, aby policjanci odwieźli go do domu. Po wytrzeźwieniu pan Karol oznajmił, że cała ta historia ma wydźwięk polityczny. Do dziś nie ustalono jaki, ale wtedy, po tych słowach piotrkowskie społeczeństwo odetchnęło z ulgą, bo spodziewało się czegoś jeszcze gorszego. 2.Wprawdzie poseł Samoobrony Stanisław Łyżwiński nie był rdzennym piotrkowianinem, ale reprezentował piotrkowski okręg wyborczy i często w Piotrkowie bywał. Po raz pierwszy mieszkańcy naszego regionu wybrali pana Stanisława na posła w 2001 r. Głosowało na niego 21 tys. 10 wyborców. Nie wiemy, czy dziś są ze swojego głosowania zadowoleni i dumni, ale wiemy, jak poseł Łyżwiński stawał się popularny i znany. Coraz popularniejszy i coraz bardziej znany. Już w 2001 r. zmuszony był przyznać się, że współpracował z SB. W 2002 r. rozpoczął się proces małżeństwa Łyżwińskich (żona Wanda również była posłanką) w sprawie udaremnienia egzekucji komorniczej należących do posła trzech pojazdów (później sąd uniewinni ich od tych zarzutów). W 2006 r. został mu postawiony zarzut wyłudzenia pieniędzy z Kancelarii Sejmu. Dzięki "Super Expressowi" ujawniono, że poseł Łyżwiński wraz z żoną otrzymali z budżetu parlamentu w poprzedniej kadencji Sejmu ponad 300 tysięcy zł tzw. "ryczałtów paliwowych" tytułem zwrotu kosztów korzystania z prywatnego samochodu na potrzeby służbowe. Pewne wątpliwości budził fakt, że w tym czasie nie posiadali samochodu. Ale najgorsze miało dopiero przyjść. W grudniu 2006 r., na łamach "Gazety Wyborczej", Łyżwiński został oskarżony przez byłą dyrektor swojego biura poselskiego, Anetę Krawczyk, o zaoferowanie pięć lat wcześniej pracy w jego biurze poselskim w zamian za świadczenie usług seksualnych. Jeden ze świadków w tej sprawie - Mariusz Strzępek, były działacz Samoobrony w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie poseł miał swe biuro, oświadczył, że Aneta K. nie była jedyną osobą, wobec której miał miejsce ten proceder. Aneta Krawczyk zażądała od Łyżwińskiego alimentów, gdyż jej zdaniem jest on ojcem jej najmłodszego dziecka. Jednak ujawnione później wyniki badań DNA zaprzeczyły, jakoby Stanisław Łyżwiński był ojcem jej 3,5-letniej córki. Tak zaczął się zjazd byłego prominentnego posła prominentnej partii po równi pochyłej: postawiono mu zarzuty oferowania pracy w zamian za korzyść osobistą, zmuszanie do usług seksualnych oraz zgwałcenia. Grozi mu za to od 2 do 12 lat kary pozbawienia wolności. Od sierpnia 2007 r. były poseł przebywa w areszcie, gdzie zdążył już ogłosić głodówkę oraz jej zakończenie, a także pracę nad książką, która ma odsłonić kulisy tzw. seksafery. Literaturoznawcy twierdzą, że aby książka była naprawdę dobra i wartościowa, musi być starannie dopracowana. Dlatego też dla dobra polskiej literatury lepiej będzie, jeśli pan Stanisław jeszcze sobie trochę posiedzi. 3. Przy okazji tzw. seksafery po raz pierwszy błysnęła gwiazda piotrkowskiej radnej, Jadwigi Wójcik (byłej działaczki Samoobrony, potem radnej PiS, a jeszcze później Prawicy Razem). Pani Jadwiga poproszona przez przedstawicieli mediów o komentarz do ujawnionego właśnie skandalu w jej byłej partii, powiedziała: - Ja znam Anetę (Krawczyk - przyp. red.) bardzo dobrze, ja to dziecko (którego ojcem rzekomo miał być poseł Łyżwiński - przyp.red.) widziałam tuż po urodzeniu. Skóra zdjęta z ojca! Okazało się, że może i dziecko było jakoś tam podobne do p. Stanisława, ale nie było jego autorstwa. Zresztą do tej pory nie ustalono czyjego. Tego nie wie nawet p. Jadwiga. 4. Październik to miesiąc rewolucji. Piotrkowscy radni (i nie tylko) udowodnili to w roku 2004. W trybie nadzwyczajnym zwołano sesję (nadzwyczajną) i w sposób nadzwyczajnie łatwy odwołano przewodniczącego Rżanka, powołując przewodniczącą Ziółkowską. Poszło nadzwyczajnie łatwo także dlatego, że głosowanie było tajne. Nowa przewodnicząca (wraz z nowymi wiceprzewodniczącymi) była przewodniczącą niewiele ponad miesiąc. W grudniu ci sami radni odwołali przewodniczącą (wraz z wiceprzewodniczącymi) i powołali nowego przewodniczącego (wraz z wiceprzewodniczącymi). Nowym przewodniczącym został Michał Rżanek - stary przewodniczący. Fotel przewodniczącego jest w Piotrkowie wyjątkowo gorący. Pan Michał posiedział w nim do następnych wyborów, które przegrał, zaś jego następca - niecałe dwa lata. Ile posiedzi Paweł Szcześniak? W fotelu oczywiście. 5. Prezydent Matusewicz właśnie miał opuszczać areszt przy ul. Smutnej w Łodzi, kiedy w Piotrkowie miało odbyć się referendum w sprawie jego odwołania. Zresztą nie tylko jego. Piotrkowianie mieli też zagłosować za odwołaniem Rady Miasta. I zagłosowali. Nie pomogła głośna kampania wyborcza, nie pomogło chodzenie po domach i namawianie, nie pomogły SMS-y, audycje radiowe? Piotrkowianie nielicznie wzięli udział w głosowaniu (frekwencja 24.22%). To za mało, aby referendum było ważne. A czy ważny dla rządzących był sam wynik głosowania? Nie wiadomo, ale wiadomo, że za odwołaniem prezydenta głosowało 92%, a za odwołaniem Rady Miasta 89%. Dlaczego mniej osób zagłosowało za odwołaniem radnych niż za odwołaniem prezydenta? Bo radnych było 23 i znając przynajmniej niektórych z nich, można przypuszczać, że nie głosowali za swoim odwołaniem. Przecież karpiom też nie śpieszy się do Wigilii. Jacek Stępnicki (Polskie Radio Łódź) 1. Było to na sesji Rady Miasta dotyczącej likwidacji jednej z placówek oświatowych: przedszkola lub szkoły. Na sesję przybyli licznie rodzice, wypełniając i tak ciasną salę posiedzeń. Obrady prowadziła ówczesna wiceprzewodnicząca RM Magdalena Kwiecińska. W czasie burzliwej debaty padł wniosek o przerwę. Wiceprzewodnicząca Kwiecińska zarządziła przerwę, dodając, że jest "duszno na sali, proszę otworzyć okno..." Zapewne radna i jednocześnie lekarz wypowiedziała te słowa w trosce o stan zdrowia wszystkich obecnych, ale powiedziała to takim tonem, że i tak wzburzeni debatą ludzie jeszcze bardziej się rozwścieczyli, bo odebrali te słowa jako sugestię, że "oto przyszedł motłoch i zepsuł radnym powietrze"... 2. Przed reformą administracyjną, gdy istniało jeszcze województwo piotrkowskie, urząd wojewody objął obecny poseł PSL Stanisław Witaszczyk. Nowy wojewoda brał udział w dożynkach zorganizowanych w gminie Grabica. Gdy przyszła kolej na jego wystąpienie, Witaszczyk wszedł na mównicę i rozpoczął odczytywanie przemówienia. W pewnym momencie "przemawiający" przeczytał: "Ten chleb który otrzymałem..." i tu moment konsternacji i wyjaśnienie ze strony wojewody: "... w programie było, że miałem wcześniej otrzymać chleb?". Politycy dość często, a może nawet coraz częściej przekraczają subtelną granicę, jaka dzieli ich od śmieszności. Przepychanki między dwoma najważniejszymi politykami w kraju pokazały nam to bardzo dokładnie. Michał Pałubski, jeden z założycieli piotrkowskiego Kabaretu NieMy, od trzech lat członek Formacji Chatelet, mówi: - Patrząc na to poważnie, nasi politycy powodują, że czasem się za nich wstydzimy, za ich małostkowość i wady, które ma każdy człowiek, czyli zawiść i walka o własne interesy!!! Ale gdy patrzę na to, używając mojej pokręconej logiki, to przecież sami tego chcieliśmy, przecież każdy polityk w swych obietnicach mówi, że będzie nam dobrze!!! Śmiech wytwarza w naszym organizmie endorfiny, które powodują, że czujemy się lepiej! Idąc dalej tym tokiem myślenia, poprzez swoje zachowanie politycy wywołują w nas śmiech i robią to, co obiecali: jest nam lepiej!!! Czasem niestety jest to śmiech przez łzy, ale pamiętajmy: nie każdy skecz jest dobry, tak samo jak nie każdy polityk jest pajacem. MCtka