Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Życzenie śmierci

Mit zbiorowego samobójstwa sięga początków naszej ery. Wtedy to, w 66 roku, grupa żydowskich bojowników, zapędzona przez rzymskie wojska w pułapkę, wspólnie odebrała sobie życie.

/AFP

Legenda ta leży u podstaw państwa żydowskiego, a 960 samobójców zyskało status bohaterskich męczenników Izraela. Mimo że badania naukowe poddają dziś w wątpliwość samobójczy aspekt tego zbiorowego aktu, mit ten wciąż pozostaje żywy. Przyjmuje się go za pierwsze tego typu wydarzenie w historii.

Na większą skalę zjawisko to zakwitło dopiero w XX wieku. Powstające wówczas sekty, głoszące upadek ludzkiej cywilizacji zaczęły pod hasłem odnowy ściągać pod swe skrzydła rzesze przerażonych zbliżającą się zagładą ludzi. Jedyną drogą ratunku, prowadzącą przez przynależność do organizacji, miało być wyrzeczenie się materialności i zewnętrznego świata.

W imię lepszego świata

Pierwszym tego typu incydentem jest historia Świątyni Ludu, sekty dowodzonej przez charyzmatycznego Jima Jonesa, który w imię sprawy nie zawahał się poświęcić nawet kilku "niedowiarków". Na swoją siedzibę wybrał Gujanę, gdzie pośrodku dżungli zgromadził ponad 900 wiernych, a raczej "poddanych". Umiejscowienie obozu było idealne. Któż bowiem odważy się na dezercję w obliczu otaczającej go zewsząd niekończącej się dziczy? Wycieńczone i załamane owieczki Jonesa trwały więc przy nim do samego końca, który przyszedł 18 listopada 1978 roku. Stało się to po zabójstwie amerykańskiego senatora Leo Ryana i trzech towarzyszących mu dziennikarzy, którzy na prośbę zaniepokojonych rodzin wiernych, udali się do siedziby sekty. To co zobaczyli zbulwersowało ich, więc senator zażądał uwolnienia tych, którzy chcieli odejść. Na to Jones nie mógł pozwolić.

Po tym zajściu, guru postanowił spektakularnie zakończyć działalność i zbiorowo przenieść się do lepszego świata. Zgromadzonym na placu członkom grupy podano cyjanek potasu. Niezdecydowanych zmuszono, dzieciom zaaplikowano zastrzyki. Wszyscy znali procedurę, wielokrotnie ćwiczono ją już wcześniej. Tym razem mieli jednak pewność, że to już koniec. Do końca nie wiadomo, czy sam Jones także wybierał się na drugą stronę. Miał przecież na koncie prawie 10 milionów dolarów, a w zatoce czekał na niego jacht. Jego wahaniom zapobiegł strzał w skroń, zaaplikowany mu zapewne przez jednego z oddanych wiernych. W sumie śmierć poniosło około 900 osób, ocalało jedynie kilkoro.

Nie zawsze jednak tego typu wydarzenia mają sensacyjny przebieg. Od tamtego czasu zbiorowe samobójstwa miały miejsce kilkakrotnie. W roku 1985 na Filipinach 80 członków grupy Datu Mangayanona na polecenie kapłana udało się z pomocą trucizny "ujrzeć wizerunek Boga". W 1993 na Ukrainie taką próbę udało się udaremnić (sekta Białe Bractwo planowała zebrać żniwo 700 istnień). Rok 2000 przyniósł drugą co do wielkości liczbę zbiorowych samobójstw. Koniec wieku zawsze jawi się jako magiczna granica, tym bardziej koniec millenium. W marcu w Ugandzie 500 osób należących do chrześcijańskiego Ruchu Na Rzecz Przywrócenia Dziesięciu Przykazań Bożych postanowiło popełnić zbiorowe samobójstwo. Zginęli wśród śpiewów i modlitw w płonącym budynku.

Zbawiciele z kosmosu

Wiek XX to okres wielkiego skoku technologicznego, czego ślady znaleźć można także na polu wiary. Nowo powstające ruchy coraz poważniej zaczęły zwracać się ku futurystycznym wizjom. Pierwsze poważne konsekwencje tych tendencji odnotowano w roku 1994. Wtedy to organizacja zwana Zakonem Świątyni Słońca rozpoczęła swoją auto-apokalipsę. Sekta pod przewodnictwem Josepha Di Mambro i Luca Jouveta, o dziwo skupiała ludzi wykształconych. Byli wśród nich lekarze, prawnicy oraz dziennikarze. Ludzie zamożni i wymagający. Do Zakonu niełatwo było się dostać, a duże składki członkowskie rekompensowane były wysokimi standardami usług i panującym wewnątrz nastrojem elitarności.

Zakon Świątyni Słońca nie różniłby się od innych wspomnianych ruchów, gdyby nie idea, którą głosił. Kierowało nim bowiem przeświadczenie, iż ich dusze po śmierci przeniesione zostaną w okolice Syriusza. Di Mambro do manipulacji wykorzystywał dość proste, techniczne sztuczki. Wiernym udało się nawet wmówić, że jedna z kobiet zapłodniona przez kosmitę Manatanusa, urodzi Antychrysta i w różnych wcieleniach umieści swoją osobę w wielu punktach historii. Raz miał on być kimś z otoczenia Chrystusa, innym razem doradcą faraona. Nawiązywano także do tradycji Templariuszy. Guru opowiadał o mieszkających w podziemnych miastach Mistrzach, z którymi jedynie on miał kontakt. Praktyczną stronę tej mistyki zakreślił wyraźnymi nakazami dotyczącymi życia erotycznego. Sam określał, kto, z kim i kiedy może odbyć stosunek, wyznaczając nawet pozycję wobec stron świata. Energia powstająca podczas tego aktu umożliwiać miała międzygwiezdne podróże, dlatego powinna być zorientowana niezwykle precyzyjnie.

Eksodus grupy rozpoczął się w październiku 1994 w Kanadzie, a zakończył w marcu 1997 roku w Saint-Cassmir we Francji. Jak głosi oficjalna wersja wydarzeń, siedemdziesięciu czterech wyznawców Świątyni Słońca popełniło wówczas zbiorowe samobójstwo. Budzić to może jednak wątpliwości, bowiem większość ofiar zginęła od strzału w tył głowy, a jedynie kilkoro z nich zażyło truciznę. Di Mambro zginął już na początku, w 1994. Mimo pokaźnych środków zgromadzonych na koncie i tak nie pożyłby długo, bo wykryto u niego raka.

W grupie raźniej

Internet odgrywa coraz poważniejszą rolę w naszym życiu. Z jednej strony umożliwia nam przynależność do większej (globalnej) lub mniejszej (lokalnej lub tematycznej) grupy, z drugiej indywidualizuje i dehumanizuje. Odciąga nas od tradycyjnych form bezpośredniego kontaktu. Poruszać się w nim można zarówno jako jednostka, jak i społeczność. Nowinką jest jednak rozkwitająca od kilku lat moda na łączenie tych dwóch punktów widzenia, moda na wspólną śmierć.

Japonia ma jeden z najwyższych współczynników samobójstw na świecie. Wysoko skapitalizowane społeczeństwo coraz gorzej radzi sobie w relacjach tradycja-kodeks-rynek, stojąc w rozkroku pomiędzy technologiczną przyszłością a skodyfikowaną etycznie przeszłością. Romantyczny, indywidualny akt honorowego samobójstwa (seppuku), zastąpiły dziś grupowe, anonimowe randki ze śmiercią. Coś, co kiedyś miało wspólnotowy sens, obecnie posiada jedynie cel. Razem umierały rodziny, małżeństwa lub inne grupy ludzi powiązanych jakąś więzią czy ideą. W większości byli to ludzie dorośli, zdeterminowani i w pełni świadomi swojej decyzji.

Wszystko obracająca w modę młodzież dobrała się i do tego. Umierają coraz młodsi, niedoświadczeni i przestraszeni przyszłością nastolatkowie, nie radzący sobie w szkole, obawiający się bezrobocia, samotni i znudzeni. Ku nim wychodzą mnożące się w Internecie portale dla samobójców, niektóre służące terapii, inne wprost inspirujące i podające przepisy na szybki i skuteczny koniec. Fala internetowych samobójstw ruszyła pod koniec lat 90-tych. W 2003 roku osiągnęła w Japonii liczbę 34 tego typu incydentów, w 2004 było ich już 50, a rok 2005 zamknął się sumą 91. Młodzi ludzie, często szukający pomocy i pragnący zwrócić na siebie uwagę, znajdują w wirtualnych miejscach wspólnotę, której szukali. Kogoś kto nie tylko wysłucha, ale także podziela ich punkt widzenia. Jednym wystarcza samo mówienie o swoich problemach i lękach, inni kończą w uszczelnionych samochodach lub pod kołami pociągów.

Obawa przyszłości?

Na jednym z forów internetowych, niedoszły japoński samobójca napisał: "Nigdy wcześniej nie myślałem o tym, żeby zrobić to w grupie. Jednak gdy odwiedziłem tą stronę, pomyślałem, że jeśli do nich dołączę, nie będę musiał przechodzić przez to samotnie. To jak przechodzenie przez ulicę na czerwonym świetle. Nie jest tak strasznie, kiedy robisz to z innymi".

Wielu z nas, w czasach większego bezsensu, szuka drogi w rozwiązaniach ekstremalnych. Zagubieni odnajdują się w opętanych abstrakcją społecznościach. Znudzeni i samotni, towarzystwo znajdują w obliczu śmierci. Zdarzenie wyjątkowo intymne zyskało dziś wymiar publiczny, niemal popularny. Kiedyś życie odbierała bezsilność, dziś coraz częściej zdają się to czynić nuda i popisowy oportunizm. Wydaje się, że ludzie masowo obawiają się przyszłości i organizują wobec niej ruch oporu.

Jakub Kowalski

Lead.pl

Zobacz także