Ubój rytualny: Skazani na wybór mniejszego okrucieństwa?
Zastanawiające są emocje towarzyszące kwestii uboju rytualnego. W tej sprawie w grę wchodzą tak ogromne pieniądze, związane z eksportem mięsa koszernego i halal, że sprawa wydaje się być przesądzona, a obrońcy praw zwierząt – ci z prawa i z lewa – stoją na straconej pozycji. Co zatem można zrobić?
*
W ramach akcji #tekstyroku przypominamy najlepsze materiały napisane przez dziennikarzy serwisu Interia Fakty w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
*
Walka o ubój rytualny ma w Polsce długie tradycje. Bardzo długie. Pierwsze unormowania w tej sprawie pochodzą jeszcze z 1264 roku, kiedy to książę Bolesław Pobożny w przywileju kaliskim nadał Żydom w Wielkopolsce swobodę praktyk religijnych. Zawierała ona prawo do uboju rytualnego zwierząt, których mięso przeznaczone było do konsumpcji. Kolejne unormowania tej kwestii - idąc chronologicznie - pochodziły z czasów Kazimierza Wielkiego, Jana Kazimierza, Kongresówki.
Sprawa budziła gorące emocje w czasach II Rzeczpospolitej, kiedy to w 1937 roku ustawowo zakazano powszechnego uboju rytualnego, a żydowską szechitę ograniczono wyłącznie do potrzeb wyznaniowych. Dwa lata później ubój rytualny został całkowicie zakazany przez Sejm, ale ratyfikację ustawy uniemożliwiła niemiecka i sowiecka agresja we wrześniu 1939 roku. Trzeba tu zaznaczyć, że głównymi orędownikami zakazu uboju rytualnego w dwudziestoleciu międzywojennym byli przedstawiciele środowisk prawicowych, narodowych i sanacyjnych. Jak argumentowali, ubój rytualny jest nie tylko "okrutny i niehumanitarny" (posłanka Janina Prystorowa), ale też prowadzi do ekonomicznego wyzysku ludności chrześcijańskiej, a to ze względu na żydowską dominację w branży mięsnej (ksiądz poseł Stanisław Trzeciak).
Unormowania z 1937 roku obowiązywały przez sześć dekad (nowa ustawa z 1997 roku). Kolejna ustawa regulująca ubój zwierząt zezwalała na rytualne zabijanie przewidziane przez Żydów i muzułmanów. Dalej kwestia uboju rytualnego zmieniała się jak aura nad polskim morzem.
Kwestię te normowała w 2002 roku nowelizacja wspomnianej ustawy z 1997 roku oraz dwa orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Efekt? Do końca 2012 roku ubój bez ogłuszania w Polsce był legalny. Od 1 stycznia 2013 roku do 12 grudnia 2014 roku obowiązywał jego zakaz. Później zakaz uznano za niezgodny z konstytucją, bo był ponoć sprzeczny ze swobodą religijną i wolnością sumienia. Dodatkowo, obecny rząd zapowiedział kolejną nowelę ustawy, zezwalającą na ubój rytualny. Bynajmniej nie z powodu anty-wegetariańskich wypowiedzi ministra Witolda Waszczykowskiego, a z racji rzekomego dostosowania do unijnego rozporządzenia w sprawie ochrony zwierząt podczas ich uśmiercania.
W ostatnich latach, przeciwko zgodzie na rytualne zabijanie, najgłośniej protestowały kojarzone głównie z lewą stroną sceny politycznej środowiska obrońców praw zwierząt, akcentując barbarzyński sposób uśmiercania bydła i drobiu w rzeźniach stosujących się do reguł koszerności czy halal. Swój sprzeciw podtrzymywały również ugrupowania narodowe. Jak widać, niedola zwierząt potrafiła pogodzić te wiecznie zwaśnione strony polskiej sceny politycznej.
Jak wygląda rytualny ubój, który - by spełnić reguły - musi być przeprowadzony na nieogłuszonym zwierzęciu? Bez dwóch zdań - okrutnie. I krwawo. Zwierzę musi się wykrwawić, gdyż ten płyn ustrojowy uznawany jest przez Żydów i muzułmanów za nieczysty, a tym samym trzeba się go z mięsa pozbyć.
Zabijanie zwierząt zabihah, czyli według reguł halal, polega na przecinaniu tętnicy szyjnej, co doprowadzić ma do wykrwawienia się zwierzęcia. To, zwisające na haku głową w dół, cierpi, tracąc przytomność dopiero po kilku minutach.
W tym czasie krew z tętnicy spływa do umieszczonej pod głową zwierzęcia miednicy.
Równie przerażająco wygląda dająca koszerne mięso szechita.
Współczesny, można powiedzieć zautomatyzowany ubój, jest ponoć bardziej humanitarny. Wierzgające ze strachu zwierzę unieruchamia się bowiem w specjalnych klatkach, które obracają bydło do góry nogami. Przyjrzymy się tej "humanitarności".
W klatce Weinberg zwierzę spędza ponad 103 sekundy, przed przecięciem przełyku szamocze się przez 11 sekund, wyje i rzęzi (wokalizuje, jak to się "elegancko" określa) przez ponad 4 sekundy. Klatka ASPCA znacząco skraca czas uśmiercenie do odpowiednio 11 sekund, 1,2 sekundy i 0,3 sekundy (dane za Wikipedią).
Uciekając od maszyn, słówek i cyfr, zwierzę zabijane w "nowoczesnej" rzeźni rytualnej wciskane jest na siłę do klatki-walca, blokuje mu się głowę, przecina przełyk, obraca do góry nogami, następnie uwalnia z walca, wreszcie zwierzę upada na kratownicę. W większości wciąż żywe bydło próbuje wstać, ślizgając się we krwi, również własnej. Wisząc już na haku, ostatkiem sił stara się uwolnić.
"Jeżeli zarzynacie, to zarzynajcie dobrze i niech każdy z was ostrzy swoje narzędzie i daje spokój zwierzęciu" - stanowi Hadis. Również Tora nakazuje zabijać zwierzęta z szacunkiem i godnością. Powyższe opisy nie przekonują jednak, że "zwierzęciu dano spokój".
Ale czy ubój tradycyjny, ten z ogłuszaniem zwierzęcia za pomocą uderzenia, elektronarkozy czy w specjalnych komorach za pomocą dwutlenku węgla, jest nie mniej okrutny? Na pewno, ale też na pewno nie we wszystkich przypadkach. Internet pełen jest filmów, na których zwierzęta wyją z przerażenia, stojąc w kolejce do śmierci w rzeźniach, w których brak jest ekranów dźwiękowych zagłuszających odgłosy zarzynania ich pobratymców. Albo wideo, na których nieskutecznie ogłuszone zwierzęta, zabijane są albo wrzucane, w celu wyparzenia, do kotłów z gorącą wodą, jednak "na żywca".
Jednak ani testujące granice ludzkiej przyswajalności okrucieństwa filmy z rzeźni, ani też najgłośniejsze "wokalizy" stereo - z lewej i prawej strony - obrońców praw zwierząt i przeciwników uboju rytualnego, nie są w stanie przemóc jednego prostego, ale decydującego o całej sprawie faktu. Ubój rytualny to potężny interes.
Jak można przeczytać w raporcie opublikowanym przez Francusko-Polską Izbę Gospodarczą (Chambre De Commerce Et D'Industrie Francaise En Pologne), w Polsce nie istnieją oficjalne statystki dotyczące wielkości produkcji oraz handlu mięsem pochodzącym z uboju rytualnego. W efekcie, badając jego udział w całkowitym polskim eksporcie drobiu i wołowiny, można posługiwać się jedynie szacunkami.
Według wyliczeń Izby, na przykład w 2011 roku wielkość eksportu mięsa koszernego oraz halal wyniosła ponad 83 tysięcy ton (243 mln euro) i stanowiła 28 procent całkowitego polskiego eksportu wołowiny. Wprowadzenie zakazu uboju rytualnego w roku następnym obniżyło polski eksport tego rodzaju mięsa do zera.
Po przywróceniu legalności uboju rytualnego polskim eksporterom mięsa z uboju rytualnego sprawnie udało się odbudować relacje z zagranicznymi importerami. Według szacunków Izby, w 2015 roku eksport tego rodzaju wołowiny wyniósł 42 tysięcy ton (152 mln euro), co stanowiło 11 procent całkowitego polskiego eksportu wołowiny.
Szacuje się, że w tym roku nastąpi znaczący wzrost eksportu polskiego mięsa z uboju rytualnego, który będzie stanowił już około 20 procent całkowitej sprzedaży wołowiny zagranicę. Jak widać, w ciągu roku wzrost wyniósł blisko 10 procent. Teraz proszę sobie to przeliczyć na pieniądze, a dokładnie na dziesiątki milionów euro. A do eksportu wołowiny należy też dodać sprzedaż ubijanego rytualnie drobiu, co daje kolejne dziesiątki milionów euro. Zaznaczmy też, że według przytaczanego raportu Francusko-Polskiej Izby Gospodarczej, "przywrócenie legalności uboju rytualnego w Polsce stanowi silny impuls rozwojowy dla polskiego sektora wołowiny i drobiu" i "w najbliższych latach można oczekiwać inwestycji w zwiększenie mocy wytwórczych w tych branżach". A większa moc wytwórcza to jeszcze większe - niż powyższe - sumy pieniędzy.
Jak widać, z takimi kwotami ciężko będzie wygrać protestami. Co zatem można zrobić, by ulżyć choć trochę niedoli zwierząt? Jeżeli nie da się mu zapobiec, to trzeba zdecydować się na mniejsze okrucieństwo. Być może warto restrykcyjnie stosować przepisy dotyczące kontroli rzeźni, by "zarzynać dobrze" i zabijanemu "zwierzęciu dać spokój". Można tego dokonać intensyfikując sprawdzanie rzeźni przez weterynarzy, a tym do towarzystwa należałoby dodać przedstawicieli organizacji broniących praw zwierząt, którzy niewątpliwie zadbaliby o wysoką skuteczność kontroli. Należy też zadbać o wysoką jakość szkoleń osób zajmujących się ubojem rytualnym, by po ich zakończeniu nie otrzymywali oni wyłącznie ładnego certyfikatu, ale rzeczywistą umiejętność biegłego, efektywnego i skracającego cierpienia zwierzęcia zabijania.
Skąd wziąć na to pieniądze? Proszę spojrzeć kilka akapitów wyżej. Jak widać, jest ich całkiem sporo.
* Autor od ponad 13 lat nie je mięsa i jest przeciwnikiem uboju jakichkolwiek zwierząt w jakikolwiek sposób.