Pakt na rzecz kryzysu
Zadzwonił do mnie kolega i mówi: "Stary, naprawdę jest kryzys. Właśnie był u mnie student, który zrezygnował z pisania pracy magisterskiej, bo stracił pracę i musi wracać do rodziców na prowincję. Dzwonił brat, że wujkowi nie wypłacono pensji od grudnia. A ze studentami policzyliśmy dziś, jakie odsetki musi płacić osoba, która wzięła duży kredyt mieszkaniowy we frankach szwajcarskich. Przy takich ratach, nie da się wyżyć"?
Na koniec zapytał: "Nie sądzisz, że ten projekt paktu na rzecz kryzysu między PiS a PO to już nie jest marketing, tylko pomysł na prawdziwą akcję ratunkową?". Ja akurat nie sądzę. Bo widziałem już za dużo, żeby łatwo uwierzyć w nagły nawrót propaństwowego myślenia w obu formacjach.
Jeśli można przerzucać się odpowiedzialnością za śmierć polskiego inżyniera, albo Krzysztofa Olewnika, to można długo jeszcze "rozgrywać kryzys", przyglądając się w międzyczasie nadchodzącej katastrofie.
Zaglądam dzisiaj do internetu w poszukiwaniu bieżących informacji i co widzę? Szef Klubu PO Zbigniew Chlebowski deklaruje, że wejdziemy do systemu ERM2 nawet przed uzgodnieniem zmiany konstytucji. I to już naprawdę woła o pomstę do nieba.
Nie dość, że upieranie się przy wejściu do strefy euro przy tak rozchwianym kursie waluty to regularny sabotaż gospodarczy (bo ile musiałyby kosztować polskie państwo interwencje NBP w celu utrzymania się w wężu walutowym?!), to jeszcze mielibyśmy cały koszt wejścia do euro ponieść w najmniej sprzyjającym okresie kryzysu (a mieć euro, gdy będzie po kryzysie i stabilność waluty przestanie odgrywać taką dużą rolę dla gospodarki). Do tego najpewniej zupełnie bez powodu, bo przy niezmienionej konstytucji do euro nie wejdziemy.
A może PO uważa, że PiS nagle zmieni zdanie i podporządkuje się rządowi właśnie wtedy, gdy jego dotychczasowe wzbranianie się przed euro nabrało sensu?
Byłby to pakt na rzecz kryzysu, a nie przeciw.