Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Mowa nienawiści w polityce. Jak jej przeciwdziałać?

Bezpardonowe wytykanie potknięć konkurencji i balansowanie na granicy przyzwoitości to stały punkt polityki w każdej demokracji. Problem zaczyna się wtedy, kiedy agresywna walka o władzę wymyka się spod kontroli, a cyniczna gra polityków zamiast służyć, szkodzi społeczeństwu. Brzmi znajomo?

Od lewej: Stefan Niesiołowski (fot. Jan Bielecki), Grzegorz Braun (fot. Karol Serewis) i Janusz Korwin-Mikke (fot. Tomasz Urbanek)
Od lewej: Stefan Niesiołowski (fot. Jan Bielecki), Grzegorz Braun (fot. Karol Serewis) i Janusz Korwin-Mikke (fot. Tomasz Urbanek)/East News

Stefan Niesiołowski rozprawiający o "szparze oralnej" Andrzeja Dudy, Grzegorz Braun stwierdzający, że Polska to w coraz większym stopniu nie naród, a "materiał etnograficzny", Janusz Korwin-Mikke rzucający złote myśli o "homosiach", niepełnosprawnych i feministkach, Marcin Mastalerek sprowadzający Janusza Palikota do roli "błazna" obrażającego kandydata PiS czy Marian Kowalski kategorycznie zabraniający wjazdu do Polski  "kolorowym ludom" ginącym na Morzu Śródziemnym - to nie kampanijne wyjątki, ale, niestety, stały element polskiej retoryki politycznej.

Dlaczego godzimy się na tego typu komentarze? Dlaczego politycy bezkarnie mogą obrażać innych ludzi, stosując wrogą narrację, a niekiedy i mowę nienawiści - jawnie dyskryminując i uwłaczając cudzej godności? Dlaczego popadamy masowo w znieczulicę lub - co gorsza - dajemy się wciągać w cyniczną grę, w której stawką jest władza i polityczne wpływy?

-  W Sejmie jest dużo obłudy, nawet wśród politycznych hejterów, którzy atakują wyłącznie z powodów politycznych. (...) Chęć utrzymania się przy władzy, potrzeba rozpoznawalności, która wpływa na popularność, co następnie przekłada się na liczbę głosów w wyborach, jest silniejsza od autentyzmu i merytoryczności. To jest robione cynicznie, dla władzy, a społeczeństwo to kupuje. Bez żadnej analizy bierze zachowania polityków za naturalne i ustawia się po jednej ze stron sporu - mówi Anna Grodzka z Partii Zielonych (wcześniej Ruch Palikota), która wielokrotnie padła ofiarą nienawistnego języka.

Tylko zdrajca głosuje na zdrajcę

Mowa nienawiści to najostrzejsza forma wrogiego języka stosowanego przez polityków. Zgodnie z definicją przyjętą przez Radę Europy, obejmuje wszelkie formy wypowiedzi, które szerzą, propagują czy usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne formy nienawiści bazujące na nietolerancji, m.in. nietolerancję wyrażającą się w agresywnym nacjonalizmie i etnocentryzmie, dyskryminację i wrogość wobec mniejszości, imigrantów i ludzi o imigranckim pochodzeniu.

Potocznie rzecz ujmując, mowa nienawiści to - za książką Sergiusza Kowalskiego i Magdaleny Tulli "Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści" - każda wypowiedź lżąca, wyszydzająca i poniżająca jednostki bądź grupy lub - przyjmując wykładnię Ewy Ryłko w publikacji "Przemoc motywowana uprzedzeniami. Przestępstwa z nienawiści" - różne typy emocjonalnie negatywnych wypowiedzi, wymierzonych przeciwko grupom, które opisuje się jako "gorsze".


- W Polsce widzimy wyraźnie, że coraz częściej osoby o odmiennych poglądach są przez przeciwników politycznych profilowane na "wrogów" i "szkodników". Jako takim niejako odbiera się im godność oraz prawo do uczestnictwa w demokracji: zarówno dokonywania demokratycznych wyborów, jak i reprezentowania kogokolwiek. Nieustannie dochodzi do negowania wyników wyborów, jako - z jednej strony - "nieprawidłowych", "przypadkowych", "sfałszowanych", a z drugiej - dokonanych przez "niewłaściwie myślących", "ogłupionych", "przekupionych" obywateli albo wręcz - zdrajców wspólnoty. Bo tylko zdrajcy mogą głosować na zdrajców - zwraca uwagę dr Alicja Bartuś, kierownik Katedry Politologii i Bezpieczeństwa Narodowego Wyższej Szkoły Bankowej w Chorzowie.

Nienawistne komentarze kandydata

Hate Speech Alert to wspólny projekt Stowarzyszenia Interkulturalni.pl i Fundacji Dialog-Pheniben. Jego celem jest uwrażliwianie dziennikarzy i osób z zaplecza politycznego na mowę nienawiści, a także monitorowanie i wyłapywanie niepokojących przypadków stosowania nienawistnego języka w debacie publicznej.

W kampanii prezydenckiej organizatorzy akcji interweniowali po wypowiedziach dwóch kandydatów: Janusza Korwin-Mikkego i Grzegorza Brauna.

Dr Adam Bulandra, wiceprezes Stowarzyszenia Interkulturalni.pl, zwraca uwagę na słowa lidera partii KORWiN: - Janusz Korwin-Mikke stosuje retorykę nienawiści wypowiedzi dosyć świadomie, próbując zbić na tym kapitał społeczny. Wyklucza wszelkie mniejszości, aberracje i inności ze sfery zasługującej na szacunek. Z tego powodu okazywał lekceważenie wobec kobiet, osób o innej tożsamości płciowej, homoseksualnych, innego pochodzenia etnicznego czy niepełnosprawnych. Nie spotkała go za to jakaś specjalna kara ani ostracyzm medialny.

- W pamięci mocno utkwił mi występ Grzegorza Brauna w radiu TOK FM. Podczas długiej przemowy, bo ciężko to nazwać rozmową, usłyszeliśmy od kandydata m.in., że prezydent Komorowski to agent Moskwy, pogrom Żydów w Jedwabnem przez polskich sąsiadów jest kłamstwem, a Muzeum Żydów Polskich w Warszawie to instytucja antypolska, wybielająca Niemców.  Redaktorzy nie potrafili zapanować nad rozmówcą, który częstował słuchaczy i słuchaczki radia nienawistnymi komentarzami - dodaje dr Joanna Talewicz-Kwiatkowska z Fundacji Dialog-Pheniben.

W innych przypadkach, jak zapewnia dr Adam Bulandra, "nie było tak źle". - Kandydaci głównie byli pochłonięci wzajemnymi atakami. Być może używali przy tym wrogiego języka, ale to było przejawem czystej walki politycznej i antypatii wobec siebie.

Negatywna kampania nie przyniosła oczekiwanych rezultatów Bronisławowi Komorowskiemu. Według dr. hab. Norberta Maliszewskiego, sztab prezydenta popełnił błąd strasząc Polaków PiS-em i atakując Andrzeja Dudę.

- Prezydent powinien prowadzić kampanię pozytywną, tak jak robił to Aleksander Kwaśniewski przed reelekcją. Bronisław Komorowski zaczął tracić poparcie, kiedy wdał się w walkę przeciwko Andrzejowi Dudzie i w aferę SKOK-ów. Wtedy wypłynął Paweł Kukiz, mówiący "dość wojny PiS - PO", który stał się katalizatorem niezadowolenia z rządów PO i całej klasy politycznej, a także jałowej walki toczonej przez elity - podkreśla Norbert Maliszewski, ekspert ds. marketingu politycznego.

Jeden postawił flagę PO, drugi się odgryzł

Mowa nienawiści w polityce, jak zauważył podczas niedawnego panelu "Na początku jest słowo, czyli o mowie nienawiści w przestrzeni publicznej" prof. Wawrzyniec Konarski z UJ, może być stosowana celowo. "Bardzo często są to celowe zabiegi, mające za zadanie upokorzenie, poniżenie lub zirytowanie drugiej strony. Jeśli tak, to nie wolno nam ulegać polityce, bo jest to jeden wielki teatr" - zaznaczył prof. Konarski.

Podobnego zdania jest Anna Grodzka: - Popatrzmy na debaty prezydenckie i dyskusje w mediach, jakie rozgorzały tuż po nich. Najważniejsze dla komentatorów było pytanie: kto wygrał debatę? Ale jakie to ma znaczenie dla samej polityki? Liczy się to, kto oferuje więcej mądrych i ciekawych rozwiązań, a nie lepsze wrażenie. Sprawy merytoryczne zeszły na dalszy plan. Jeden postawił flagę PO, drugi się odgryzł... To są rzeczy reżyserowane przez PR-owców, elementy przedstawienia, które mają wywołać określone emocje.

- Język wrogości między politykami ma miejsce w obecności mediów i nie jest skierowany do wyborców. Natężenie negatywnych emocji prowadzi do polaryzacji sceny politycznej, na czym zależy politykom PO i PiS. Mają w tym swój cel, a kiedy pojawiają się silne emocje, racjonalne argumenty schodzą na dalszy plan - dodaje poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego, John Godson.

Parlamentarzysta zaznacza, że w Sejmie nie jest obrażany ze względu na kolor skóry. Co innego, gdy ognista debata zejdzie na tematy światopoglądowe. Ze względu na konserwatywne poglądy był już nazywany "katotalibem" i "ciemnogrodem", a jedna posłanka stwierdziła, że się go... wstydzi!

Infotainment w cenie

Politycy nie działają w próżni. Najbardziej rynsztokowe hasła czołowych politycznych prowokatorów nie wywoływałyby takiego zamieszania, gdyby nie media, które w mig wyłapują chwytliwe slogany i prowokacje parlamentarzystów. Bo oprócz informowania muszą też na siebie zarabiać i konkurować o reklamodawców na bardzo wymagającym rynku.

- Problem polega na tym, że de facto nie mamy telewizji publicznej. TVP konkuruje z komercyjnymi stacjami, w efekcie czego w jej emisji właściwie nie ma misji; nawet w programach informacyjnych dominuje charakterystyczny dla prywatnych nadawców infotainment: informowanie w celu zapewnienia widzom czystej rozrywki - zaznacza dr Alicja Bartuś.

Częstym problemem jest zapraszanie do rozmowy polityków o skrajnych poglądach. Teoretycznie chodzi o udzielenie głosu każdej stronie danego sporu, w rzeczywistości sprowadza się to do publicznej awantury, która nie ma żadnej wartości merytorycznej.

Dr Joanna Talewicz-Kwiatkowska przypomina, że w każdej kwestii, z jaką się nie zgadzamy, możemy się wypowiedzieć w sposób merytoryczny: - Niestety, w mediach meritum dyskusji często schodzi na dalszy plan. Liczy się rozgłos programu, awantura... Widzowie nie mają szans na wyrobienie sobie mądrej opinii, tylko powtarzają slogany polityków. To też obniża standardy komunikacji. Powinna obowiązywać odpowiedzialność za słowo polityków, ale też dziennikarzy, którzy zapraszają takich rozmówców, a później nie panują nad dyskusją.

John Godson zwraca uwagę na wybiórcze wybieranie cytatów z sejmowych debat: - Wybierane są tylko te soczyste, pełne agresji. Racjonalne i wyważone wypowiedzi nie są powtarzane. Media to biznes. Musi być oglądalność, wysokie czytelnictwo... Stąd próby doprowadzania do sensacji, rozgrzewania emocji, a tym samym tabloidyzacji mediów. Ubolewam nad tym, że najważniejsze jest dzisiaj zarabianie pieniędzy. (...) Media motywują polityków, a ci szybko się uczą, bo wiedzą, co im się opłaci. Na przykład Eugeniusz Kłopotek, odkąd zaczął używać soczystego języka, jest częściej zapraszany i cytowany w mediach.

Osamotniony głos Magdaleny Ogórek

Pomysłodawcy Hate Speech Alert przed kampanią wyborczą zwrócili się do sztabów kandydatów na prezydenta z prośbą o podpisanie zobowiązania. Politycy mieli zagwarantować, że będą przestrzegać wysokich standardów komunikacji, unikając wrogiego języka i mowy nienawiści w rywalizacji o najwyższy urząd w państwie. Na apel odpowiedział tylko jeden sztab.

- Na Zachodzie podobne zobowiązania są normą. Wiele organizacji wymaga tego od polityków i takie deklaracje otrzymuje. Nasza inicjatywa spotkała się z totalną ignorancją, pomysł poparł tylko obóz Magdaleny Ogórek. Chociaż staraliśmy się na różne sposoby dotrzeć do kandydatów, sprawy dotyczące światopoglądu czy zwyczajnego uczynienia Polski bardziej przyjaznym miejscem dla obywateli, okazały się dla nich mało istotne - podkreśla dr Adam Bulandra.

Problemu mowy nienawiści nie dostrzega się również w szkolnictwie. W szkołach, zwraca uwagę dr Joanna Talewicz-Kwiatkowska, nie przykłada się wielkiej wagi do nienawistnego języka. Podobnie rzecz się ma w przypadku edukacji międzykulturowej i antydyskryminacyjnej.

- W większości europejskich krajów jest to element programu nauczania. Trzeba uwrażliwiać dzieci od najmłodszych lat. Niestety dotąd takich działań nie podjęto. Lukę tę wypełniają organizacje pozarządowe, ale działają one od dotacji do dotacji. Nie ma działań stałych, programu, zgodnie z którym edukacja będzie przebiegać. Tu zupełnie pominięty temat w systemie edukacji i jak na razie nie ma widoków na zmiany - dodaje szefowa Fundacji Dialog-Pheniben.

Tak stacza się demokracja

O tym, jak bardzo jesteśmy zainfekowani podsycanym przez polityków i media wirusem nienawiści, można się przekonać czytając komentarze w internecie. Merytoryczna dyskusja to rzadkość, dominują kłótnie, ataki i pomówienia... Podobnie jak w programach publicystycznych, ale w sieci iluzja anonimowości podnosi wszelkie spięcia na znacznie wyższy, niebezpieczny poziom.

Tomasz Lis, redaktor naczelny "Newsweeka" uważa, że Bronisław Komorowski mógł przegrać wybory przez zmasowany atak internetowego hejtu. Wulgarne obrażanie głowy państwa - obojętnie z jakiej wywodzi się partii - oburza, ale Platforma Obywatelska nie zachowuje się lepiej, zapowiadając ustami premier Ewy Kopacz angaż hejterów, którzy mają wpłynąć na wynik jesiennych wyborów parlamentarnych.

- Rozpowszechnione w internecie, ale coraz częstsze również w realnej przestrzeni publicznej, co było widać podczas ostatniej kampanii wyborczej, komentarze sprowadzające się do epitetów typu: "zdrajcy", "ścierwa", "pasożyty" oraz obelg tworzonych od nazwiska "wroga" - to początek staczania się demokracji po równi pochyłej - w otchłań agresji i nienawiści przemienianej w coraz bardziej gwałtowne i brutalne czyny wobec tych, którzy "nie są z nami" - ostrzega dr Alicja Bartuś.

- W codziennej polityce jest dużo wrogiego języka, co wcale nie jest mniejszym złem od mowy nienawiści. Wrogie wypowiedzi często prowadzą do mowy nienawiści u odbiorców języka politycznego. Przyzwolenie na wypowiadanie nieprawdziwych kwestii dotyczących tożsamości niektórych grup, czego ostatnim przykładem jest szerzenie islamofobii, prowokuje niektóre osoby do ekspresji swoich uprzedzeń, w tym przestępstw popełnianych z nienawiści - dodaje dr Adam Bulandra.

Politycy muszą poczuć presję

Do czego posuną się politycy w kampanii wyborczej, żeby osiągnąć sukces? Zdaniem dr. hab. Norberta Maliszewskiego, granic politycznych zabiegów nie wyznaczają normy etyczne, tylko ich skuteczność:

- Liczy się kontekst. Spot Prawa i Sprawiedliwości "Mordo ty moja" z 2007 roku nie był mniej etyczny niż "dziadek z Wehrmachtu", a nie przyniósł podobnego, korzystnego dla partii efektu. Podobnie było w głośnej sprawie Beaty Sawickiej. Afera miała pogrążyć PO i przynieść sukces PiS-owi. Wyszło odwrotnie. Wielu młodych wyborców poczuło silną empatię z płaczącą kobietą i poszło za Donaldem Tuskiem, chcąc zmienić rzekomo duszną atmosferę ówczesnych rządów - ocenia ekspert z Uniwersytetu Warszawskiego.

Nadzieja na zmianę sposobu uprawiania polityki tkwi we wrażliwości obywateli.

Ostatnie wybory prezydenckie pokazały, że Polacy chcą zmian. Są zmęczeni aferami, kłótniami, niską kulturą i brakiem odpowiedzialności za słowo przedstawicieli władzy.

Czy zagłosujesz na polityka stosującego język nienawiści?

- Mamy problem z kulturą polityczną i standardami jej uprawiania. Podobna retoryka, jaka panuje w Polsce, była kiedyś obecna na Zachodzie, ale ludzie przestali ją tolerować. Konieczne są oddolne dążenia - brak tolerancji dla pewnych zachowań. To musi ewoluować samo. Wydaje mi się, że jesteśmy na dobrej drodze. Pojawia się nacisk organizacji pozarządowych, oddolna presja społeczeństwa. Żeby tam na górze narodziła się świadomość zmiany prowadzenia polityki, politycy muszą odczuwać presję - podkreśla dr Adam Bulandra.

Naprawianie szkód, jakie w ostatniej dekadzie wywołała cyniczna i nienawistna retoryka stosowana przez niektórych polityków, to wielkie wyzwanie dla kandydatów, którzy pójdą po władzę w jesiennych wyborach parlamentarnych, z hasłami dobrej zmiany, budzenia Polski i społeczeństwa obywatelskiego powiewającymi na sztandarach.

Dr Alicja Bartuś nie ma złudzeń: - Nie można latami dzielić społeczeństwa na "naszych" i "wrogów" niegodnych życia, brutalnymi słowami wykluczać milionów obywateli ze wspólnoty, a po wygranych wyborach mówić "od teraz jestem prezydentem/premierem wszystkich Polaków". Dlaczego? Bo tak głębokich i szerokich rowów, wykopanych przez miliony nienawistnych słów, nie da się zasypać jednym słowem...

INTERIA.PL

Zobacz także