Anna Grodzka: W Sejmie jest mnóstwo obłudy
W Sejmie jest mnóstwo obłudy, nawet wśród politycznych hejterów, którzy atakują wyłącznie z powodów politycznych. Robią to z pełną świadomością, ponieważ to dla nich droga do pozyskania poparcia, zbudowania popularności w mediach - zwraca uwagę w rozmowie z Interią posłanka Anna Grodzka.
Mowa nienawiści i wrogi język to niebezpieczna i bolesna broń w rękach polityków. Nie uderza ona w program ani słowa oponenta - co oczywiście jest nieodzownym elementem politycznej gry - ale w uczucia i godność drugiego człowieka. Wielokrotnie przekonała się o tym Anna Grodzka, niedoszła kandydatka w wyborach prezydenckich.
Dariusz Jaroń, Interia: Jak pani odebrała ataki na swoją osobę, kiedy ogłosiła zamiar wystartowania w wyborach prezydenckich?
Anna Grodzka, Partia Zieloni: Przyjęłam je tak, jak na to zasługiwały. Zignorowałam je. Wchodząc do polityki założyłam swego rodzaju pancerz na swoją wrażliwość. Jeszcze się trzyma, chociaż czasami szwy puszczają.
- Nauczyłam się ignorować takie wypowiedzi, ale to nie oznacza, że w żaden sposób mnie one nie dotykają. Nie umiem ich sklasyfikować, powiedzieć, które ranią szczególnie mocno, ale część z nich przeżywam głęboko.
Myśli pani wtedy o podjęciu kroków prawnych?
- W niektórych przypadkach nie odrzucam takiego rozwiązania.
W jakich?
- Kiedy czuję, że atak nie dotyczy wyłącznie mnie, ale jest to zamiar wprowadzenia pewnego standardu hejtowania całej grupy osób, takich jak ja. Moim obowiązkiem, jako osoby publicznej, jest ochrona tych osób, próba wprowadzania innych standardów, takich, które nie pozwalają na obrazę uczuć drugiego człowieka.
Jak jest pani traktowana w Sejmie? Z mediów docierają raczej ostre, prześmiewcze komentarze, przynajmniej kilku polityków.
- Zupełnie inna relacja jest osobista, a inna publiczna: do kamery, mikrofonu. W Sejmie jest mnóstwo obłudy, nawet wśród politycznych hejterów, którzy atakują wyłącznie z powodów politycznych. Robią to z pełną świadomością, ponieważ to dla nich droga do pozyskania poparcia, zbudowania popularności w mediach. To jeden z powodów, dlaczego często rezygnuję z oskarżania kogoś o ewidentne naruszenie moich dóbr osobistych. Nie chcę takiej osobie pomagać w realizacji jej celu, czyli cytowaniu w mediach. Natomiast co do relacji osobistych: jak nie ma kamer, to rozmowa, o ile w ogóle jest, przebiega w zupełnie innej formie.
Za nami kampania wyborcza. Sporo było w niej mowy nienawiści, uszczypliwości i chamstwa?
- Oddzieliłabym mowę nienawiści od chamstwa i spojrzała na to, jaki cel ma osoba, wypowiadająca obraźliwe słowa. Mowa nienawiści sugeruje, że po stronie osoby obrażającej jest jakaś emocja, wynikająca z odczuwanej nienawiści. U polityków obserwuję coś innego. Politycy z zimną kalkulacją wykorzystują interes mediów, dla realizacji własnych. Media w tej grze uczestniczą w sposób skandaliczny, np. zapraszając do studia osoby o skrajnych poglądach, agresywne. Powiedzą coś kontrowersyjnego, będzie atrakcyjnie, oglądalność, słuchalność czy klikalność wzrośnie, a to przełoży się na pieniądze. Władza i pieniądze. O to chodzi i mediom i politykom... Chyba w jakąś daleką dygresję popadłam...
Ale to bardzo ważny wątek, bo media są tak samo winne jak politycy. Polityk przygotowany merytorycznie, ale kulturalny i wyciszony jest mniej medialny od awanturników, dlatego to oni częściej dostają głos.
- Nie chcę urażać dziennikarzy, absolutnie nie chcę urażać pana, ale w propagowaniu mowy nienawiści, obłudnej, bo to nie jest nienawiść autentyczna, przeżywana przez polityków, media odgrywają ważną i bardzo cyniczną rolę.
Politycy miewają poczucie winy, że grają na najniższych instynktach, pogłębiając podziały między Polakami?
- Chęć utrzymania się przy władzy, potrzeba rozpoznawalności, która wpływa na popularność, co następnie przekłada się na liczbę głosów w wyborach, bo głosujemy na osoby znane, jest silniejsza od autentyzmu i rzeczowości. To jest robione cynicznie dla władzy, a społeczeństwo to kupuje, bez żadnej analizy bierze zachowanie polityków za naturalne i ustawia się po jednej ze stron sporu. Jestem zażenowana taką polityką. Nikogo nigdy w Sejmie nie obraziłam, nie poniżyłam. Prawdopodobnie mam przez to małe szanse, żeby utrzymać się w polityce.
Może to błąd? Może trzeba było ostrzej zacząć kampanię? Wtedy zebrałaby pani 100 tysięcy podpisów pod swoją kandydaturą.
- Nie, nie, to absolutnie inna kwestia. Brak podpisów wynikał ze słabości naszej organizacji , a to że zebrali inni - często z braku uczciwości. Nie mam wątpliwości, że w niektórych przypadkach uczciwości przy zbieraniu podpisów brakowało. Jestem osobą, która koncentruje się na tym, co ma w polityce do zrobienia, na tym, żeby część swojego światopoglądu przekazać innym, nie skupiam się tylko na tym, żeby za wszelką cenę utrzymać się przy władzy, co robi wielu polityków, chociaż oczywiście nie wszyscy.
Wróćmy jeszcze do kampanii. Ktoś przesadził? Wielokrotnie grano na negatywnych emocjach, punktowano przeciwnika...
... to akurat jest element taktyki i to słusznej. Trzeba pokazywać jak zamierza się prowadzić politykę, pokazując słabości konkurenta.
Tak, tego się nie czepiam. Ale czy któryś z kandydatów nie przekroczył dopuszczalnych granic? Czymś panią zraził?
- Jeśli chodzi o czysty hejting, nie oceniam jakoś specjalnie krytycznie tej kampanii. W stosunku do mnie oczywiście był, ale nic się nie zmieniło, bo tak samo było wcześniej. Może nie było, albo nie dostrzegłam, jawnych przypadków mowy nienawiści, przekroczenia granic. Raziła mnie natomiast gra polityków. Mam 61 lat, jestem osobą doświadczoną, umiem rozpoznać, kiedy to, co nam się przedstawia jest autentyczne, a kiedy jedynie zagrane. Ta gra miała miejsce szczególnie u dwóch głównych kandydatów, ale u innych również, w tym u Pawła Kukiza, uchodzącego za ikonę prawdziwego buntu.
- Kampania to teatr, przedstawienie... Popatrzmy na debaty i dyskusje w mediach jakie rozgorzały tuż po niej. Najważniejsze dla komentatorów było pytanie: kto wygrał debatę? Ale jakie to ma znaczenie dla samej polityki? Liczy się to, kto oferuje więcej mądrych i ciekawych rozwiązań, a nie lepsze wrażenie. Ale sprawy merytoryczne zeszły na dalszy plan. Jeden postawił flagę PO, drugi się odgryzł... To są rzeczy reżyserowane przez PR-owców, elementy przedstawienia, które mają wywołać określone emocje. Ten spektakl miał w sobie tyle autentyczności, co nic. Niewiele miał też wspólnego z tym, co jest ważne w demokracji: wyborem między racjami, a nie wizerunkami.
Mówi pani, że nie jest pewna, czy utrzyma się w polityce. Wystartuje pani w jesiennych wyborach?
- Polityka to gra zespołowa, trzeba mieć z kim startować. Nie wiemy co się stanie po lewej stronie sceny politycznej, jakie będą komitety wyborcze, gdzie znajdzie się moje ugrupowanie. Nie mam pojęcia co się wydarzy, ale szanse na to, że do Sejmu dostanie się wielu lewicowych posłów jest mała.